15.12.2013

Część XXII Bractwo Krwi

 Wzburzona Netheid wpadła do pokoju Elioena. Już miała otworzyć usta, spytać go o wszystko, co przed nią ukrywał, lecz zauważyła, że nie jest sam. Cintho patrzył na nią z uniesionymi brwiami. Przygryzał ołówek, ale mimo to uśmiechnął się. Na jej policzki wystąpił rumieniec. Wyszła z pokoju i ponownie do niego weszła.
Wzięła głęboki wdech i na tym próba powiedzenia czegokolwiek się skończyła. Nie potrafiła wydać z siebie żadnego dźwięku, choć rozpaczliwie tego chciała. Było to możliwe tylko wtedy, gdy wiedziała, że nikt nie patrzy.
- Wyjdź - Elioen spojrzał znacząco na Cintho. Chłopak westchnął, przewracając oczami, ale usłuchał. Bez słowa ruszył w kierunku drzwi i...
Netheid zebrała się w sobie. Szarpnęła protestującymi mięśniami i zatrzymała Cintho. Jej dłoń zapłonęła przyjemnym ciepłem, gdy dotknęła jego klatki piersiowej. Uniosła oczy w stronę jego twarzy, lecz natychmiast je opuściła, skupiając wzrok na stopie. Kątem oka widziała, jak Elioen uniósł się z krzesła, zaciskając pięści.
- Powiedziałem: wyjdź! - usłyszała jego głos.
Milczący Cintho próbował ją minąć, ale nie pozwoliła mu. Wciąż trzymała dłoń na jego piersi i patrzyła w dół. Czuła napięcie między dwoma chłopakami. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo nienawidziła Geralda. Tego, jaki był wobec niej nadopiekuńczy. Próbował ją ochronić przed bólem, cierpieniem i nienawiścią, ale jedynie co osiągnął, była jej słabość. Między wersami słyszała, że nie powinna ufać ludziom, więc przestała się do nich odzywać. Wmawiał, że świat jest zły, zatem schowała się przed nim za grzywką. Gdzieś zgubiła samą siebie. Nie była tą Netheid Fave, którą powinna być.
- WYJDŹ!!!!!!!
Ale teraz... czuła, że w końcu należy do siebie. Rozbiła szklaną bańkę, w której żyła. Uderzyła w nią wtedy, gdy obie się tego nie spodziewały. Na lekcji Magii. Poczuła swoją siłę, dzięki której mogła obronić się przed tym złym światem. Zrozumiała Moc, która płynęła w jej ciele. Wiedziała już, dlaczego znalazła się w Zaklinaczach.
- Nie.
Powiedziała to tak twardo, że sama nie rozpoznała swojego głosu. Podniosła głowę i spojrzała na brata. Zaskoczony Elioen cofnął się o krok, wpadając na biurko. Nie nienawidziła jego, lecz osobę, którą z niej stworzył. Miała ochotę krzyczeć, drapać i gryźć. Ponownie tak użyć swej Mocy, by nic wokół nie zostało.
Dłoń, która spoczywała na piersi Cintho, zacisnęła w pięść i opuściła. Czuła, jak chłopak na nią patrzy. Koniuszkiem palca niechcący musnął jej ręki. O mało nie eksplodowała.
- Niech zostanie - wyszeptała. Znów mówiła tak, jak kiedyś. Cicha i spokojna, ale już nie słaba - może powie mi coś, czego ty nie chciałeś nigdy mi powiedzieć.
Oboje usiedli jak jeden mąż, wpatrzeni w nią zahipnotyzowani. Elioen wciąż miał otwarte usta, nie wiedział, czy ma zamknąć czy otworzyć. Cintho delikatnie się uśmiechał. Wolała na niego nie patrzeć.
- Co się stało z Gadiael? - wypaliła. Wcale nie chciała o to pytać, ale... Miała wrażenie, że od lipca słyszała o niej mniej, a tu, na wyspie wydawało się, jakby nigdy nie istniała. Za każdym razem, gdy dosiadała się do brata i jego kolegów w stołówce, nikt o niej nie wspominał. A pamiętała, jak bardzo cieszył się na spotkanie z nią.
Gerald odwrócił głowę i spojrzał przez okno. Nie powiedział nic. Zupełnie, jakby ich role się odwróciły - on milczał, ona mówiła.
Kątem oka zauważyła, jak Cintho powoli kręci głową, dając jej znać, żeby nie drążyła tematu. Poczuła się winna. Podeszła do brata i przytuliła. Drżał i wtulił się w nią, jakby był małym dzieckiem. Po chwili zostali sami.

*

Tym razem nie udało mu się zasnąć, jak na poprzedniej lekcji nauki o krwi. Idąc do tej szkoły, myślał, że nie będzie tu nudnych wykładów, które są prowadzone przez nauczycieli z wyjątkowo melancholijnymi głosami. Cóż... mylił się. Pani Leandrana mogłaby pracować na pełnym etacie jako usypiacz i zarabiać na tym krocie. Była mistrzynią.
Przez pierwsze dwadzieścia minut próbował ustawić pionowo długopis, później zaczął rysować po podniszczonej ławce, która w przeszłości przechodziła podobne sytuacje, lecz teraz nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić.
Rozejrzał się po sali. Parę osób, zaliczanych do miana kujonów, bazgrało zachłannie w zeszytach. Inni czytali książki, jeszcze innym udało się zasnąć - spadło na nich błogosławieństwo i Isyan zaczął im zazdrościć.
Przeklął sam siebie, że nie pomyślał wcześniej o jakimś zajęciu na czas lekcji i zaczął przepisywać z tablicy.
"...aż do XVII wieku, kiedy dr Christopher Alonzy Jeckiolo zakwalifikował naukę o krwi jako odrębny przedmiot badań. Odkrycie dr Jeckiolo spowodowało powstanie wielu dziedzin, w których stosowało się krew człowieka jako przedmiotu bazowego..."
Isyan wytrzeszczył oczy na to, co napisał i zachichotał. Cokolwiek to miało znaczyć, brzmiało idiotycznie.
 "Podczas Wojny Rasowej ogromna część dziedzin została zakazana przez Meani GaLen, która stwierdziła, iż kierowanie krwią służy czynieniu zła".
Taaaak... nie istniał dział magii, który nie został poddany ograniczeniom podczas Wojny Rasowej. Nawet historia została ocenzurowana i do tej pory nie można mówić o Przyjaciołach pod groźbą kary dożywotniego pobytu w więzieniu. Sami Przyjaciele wciąż są ścigani przez władcze i zamykani w podziemnych więzieniach w Sudetach. Nikt nie wie, gdzie się one znajdują. Nikt nie wie, kto w ogóle tam został zamknięty. No tak, przecież o Przyjaciołach się nie dyskutuje.
Długopis zrobił paskudnego kleksa na części kartki. Zmarszczył brwi, ziewając.
Czemu nie mógłby pisać własnych bzdur?
"Lecz po wojnie w 1956 władze państwa Polsko-Litewskiego stwierdziły: hej! Przecież byłoby świetnie, gdyby nasze wojsko potrafiło przejąć władzę nad innym człowiekiem. To jest dziedzina nauki krwi! Wykorzystajmy ją! Gdy jakiś człowiek, który będzie pod kontrolą, zostanie zabity, stracimy jednostkę, lecz nie naszego żołnierza, który może wejść w inną jednostkę! I tak, obok Magijsterów, powstała druga klasa Magów - Eleni. Eleni są dobrzy, bo pozostają pod nadzorem państwa. Ale czemu nikt nie pomyślał o tym, że gdy wymknął się spod tego nadzoru, wcale nie będzie tak łatwo go unicestwić? Eleni mają niezliczoną ilość "żyć", w które mogą się wcielić. Cieszmy się! Jesteśmy bezpieczni!Nasze państwo jest do-ki-tu!!!!!!!!Jedna kropla krwi może przenieść niezliczoną ilość informacji, które przetrzymywane są w naszym mózgu. Pomijając choroby i jakieś takie dziwne rzeczy, które znajdują się w organizmie. Ale tak! Faktycznie! Nasze magiczne ciała same się bronią przed uzyskaniem przez kogoś naszej wiedzy. Nie pozwalają krwi łatwo opuszczać ciał i zasklepiają się tak szybko, jak tylko to możliwe.Dodatkowo informacje przekazane między osobnikami (osobnikami, podkreślam. Pies też może być osobnikiem) mogą być przenoszone na inne pokolenia. Cecha ta przysporzyła wielu zwolenników, szczególnie podczas Wojny Rasowej (jestem pewien, że chodzi o grupę, o której mówić nie wolno), którzy tworzyli tzw. Bractwa Krwi. Rytuał: należy ukłuć się w palec, druga osoba też się kłuje i przy odpowiedniej formułce: jungtis kraujo ir mano protas su jumis trzeba złączyć ranki. I tak oto informacja, która była w osobniku A, jest w osobniku B, a potem może być przekazana na dziecko osobnika B.
Krew Bractwa się rozpoznaje - podkreślone na tablicy trzy razy."
Ktoś pisnął z tyłu sali. Isyan obejrzał się, ale nic dziwnego nie zauważył. Wzruszył ramionami i powrócił do pisania.

*

- Nie rozumiesz, Arger! - prawie krzyknął, kładąc przed sobą niegrubą książkę Najważniejsze postacie Wojny Rasowej. Rudzielec przewrócił oczami i nic nie powiedział. Widać było, że nie chce więcej przesiadywać w bibliotece.
Leonard zaczął kartkować strony i zatrzymał się na zdjęciu młodego mężczyzny, właściwie dziecka.
- Jesteśmy... zaraz będzie druga Wojna Rasowa. On, Fryderyk Johtaja jest synem chrzestnym Ummeliego Wesilisa, przywódcy Rasowców. Jestem pewny, że Wesilis i Johtaja są Braćmi Krwi, a to oznacza, że Fryderyk wie wszystko. Wszystko. Rozumiesz?!
- Nie - Arger wziął książkę i zaczął czytać na głos: - Fryderyk Johtaja, urodzony w 1955 roku. Syn Bronisława Johtaja, prawej ręki przywódcy ruchu Rasowców w Wojnie Rasowej (patrz: Ummeli Wesilis). Skazany na karę dożywotniego pobytu w więzieniu od 1965, nieźle. Chłopak miał 10 lat, a już go do więzienia wsadzili. Sąd odrzucił ideę stworzenia z F. Johtaja pabu...
- Co? - Leonard wyprostował się w krześle.
- Pabudo. Jest wyjaśnienie pod gwiazdką: starożytne zaklęcie usypiania Mocy w człowieku. Jedynie rasa tzw. Wysłanników jest w stanie obudzić pabudo.

12.12.2013

Podążając leśną drogą

Jak pod koniec października pisałam, w lutym ma ukazać się zwiastun książki. Będzie on animacją po klatkową. Żeby nie rzucać słów na wiatr i pokazać, że coś robię, wstawiam kadr.


Mam nadzieję, że się podoba. Dominikę znacie, natomiast osoba po jej lewej stronie pozostanie niespodzianką.
Tymczasem wracam do tworzenia. Imaginacja każe mi przyspieszyć tempo. Chyba sama boi się coraz bliższego terminu premiery zwiastuna.

9.12.2013

Część XXI Obudzeni

- Klenna jest na ciebie zła – stwierdził Arger, stawiając przed Leonardem kubek z kawą i tabliczkę gorzkiej czekolady.
- Wiem
- Za to, że tu cały czas siedzisz – rudzielec rozejrzał się po wysokich regałach i stolikach, przy których siedzieli czytający – nie wiem, jak możesz tu wytrzymać. To miejsce wydaje się takie… martwe.
- Wręcz przeciwnie – uśmiechnął się Leonard – całe życie kryje się w tych wszystkich książkach, które tu są.
Arger prychnął i obejrzał się za jasnowłosą dziewczyną, która przeszła obok.
- Znalazłeś już coś w ogóle? – spytał.
- Nic, pomijając to, że dzięki słownikowi stojącemu przy drzwiach zdołałem przetłumaczyć pabudo na obudzony. Niewiele to dało.
- Patrzyłeś w słowniku terminów magicznych?
- W spisie zaklęć, w rejestrze uroków i czarów, nawet w wykazie zaklęć wymarłych. Nigdzie nic nie ma.
- Na twoim miejscu poszedł bym do Leśniaka i go wypytał. Inaczej będziesz siedział tu do końca świata. Chyba, że w końcu zaczniesz kontrolować swoją Energię i się nią posługiwać.
Leonard zatrzasnął kolejną księgę. Był początek listopada. Od dwóch miesięcy nie poczynił postępów na zajęciach z magii. Przez dwie pierwsze lekcje sięgał w głąb siebie, penetrował umysł w poszukiwaniu choć cząstki Energii, którą wiedział, że miał. A jednak nie czuł jej. Umykała przed nim, chowała się i tyko Leśniak ją wyczuwał. Nie pomagały ani prywatne lekcje ani ćwiczenia prowadzone w samotności. Był prawie jak człowiek.
Musiał dowiedzieć się, kim jest.
W wolnym czasie przesiadywał w bibliotece. Sam. Arger powiedział wprost, że poszukiwania jednego głupiego słowa są przerażająco nudne, a poza tym ma ciekawsze rzeczy do roboty. Czasami przynosił kawę swojemu koledze, w przeciwieństwie do Klenny. Dziewczyna nagle z dnia na dzień przestała przychodzić do biblioteki. Od samego początku była zdania, ze Leonard powinien iść do Leśniaka. W drugiej połowie października zaczęła być oschła. Nie było nic dziwnego w tym, że bywała zła. Czarodziej przyzwyczaił się do tego, że był ignorowany i sam przebywał w bibliotece. Samotne poszukiwania zabierały mu coraz więcej czasu. Mało spał, czasami zdarzało mu się opuścić posiłek. A gdy nie siedział w bibliotece, wyglądał przez okno, spodziewając się, że na drugim brzegu Wisły nagle coś wybuchnie, zaczną się kolejne zamieszki albo że Warszawa całkowicie zniknie w jednym momencie. Nic się nie działo. Myślał, czy źle stwierdził, że na wolności znajduje się jeden z najgroźniejszych ludzi na świecie.
Ocknął się z zamyślenia i spojrzał w górę, na wyższe piętra biblioteki. Wydawała się nie mieć końca. Na wszystkich piętrach znajdowali się uczniowie, lecz najwyższy poziom pozostawał w ciemności. Był zamknięty na cztery spusty, pilnowany przez znaczną siłę strażników. Wszyscy mieli zakaz wstępu, nawet nauczyciele. Dział zakazany. Leonard myślał przez chwilę, że mógłby tam uzyskać tak cenną dla niego odpowiedź. Odepchnął od siebie ten pomysł. To by oznaczało, że on sam był tworem niedozwolonym.

*

Netheid nie słuchała nauczyciela i spoglądała na drugą stronę Sali, gdzie grupa pažangus ćwiczyła skomplikowane sekwencje zaklęć. Wśród nich był ten elf, Isyan. Nie wiedziała czemu, ale wydawał się jej znajomy. Nie dlatego, że od dwóch miesięcy był kolegą z jej klasy. Nie dlatego, że na Placu Zgody chciał jej pomóc. To uczucie sięgało głębiej, niż obejmowała pamięć. Myśl, że znała go z poprzedniego wydawała jej się śmieszna.
Poczuła wzrok na sobie. Leśniak patrzył na nią wyczekująco. Dłonią wskazywał miejsce tuż obok siebie. Zarumieniła się. Nie wiedziała, co powiedział i co kazał jej zrobić. Pożałowała, że go nie słuchała.
- No chodź, chodź, nie bój się, laleczko – powiedział nauczyciel.
Powoli podeszła do niego. Cała grupa pradedantysis patrzyła na nią. Nawet parę osób z grupy zaawansowanej zwróciło na nią uwagę, nie przerywając swoich ćwiczeń.
- Tak, jak mówiłem… – Leśniak chciał poklepać się ją po ramieniu, lecz usunęła się spod zasięgu jego rąk – haha, wiedzę, żeś nie laleczka, tylko wystraszona łania, hm? Nie ma powodu do strachu. Tylko im zademonstrujesz zaklęcie.
Jakie?, chciała spytać, lecz głos jak zawsze uwiązł jej w gardle. Przełknęła ślinę, rozglądając się. Nie oczekiwała, że ktokolwiek jej pomoże.
- Gotowa?
Mimowolnie kiwnęła głową, szukając ratunku. Wszyscy patrzyli na nią z zainteresowaniem, jakby była wyjątkowo cennym okazem w muzeum. Miała ochotę się zapaść pod ziemię, byle by nie być w centrum uwagi.
W ostatniej chwili wyczuła bardzo delikatnie drganie powietrza poprzedzające zaklęcie. Spanikowała, tracąc kontrolę nad  ciałem i umysłem. Nie wiedziała, co robi. Moc zawrzała w niej. Czuła ją w koniuszkach palców. Instynktownie sformowała zaklęcie i wysłała przed siebie. Tworzyła kolejne w zastraszająco szybkim tempie. Łączyły się, tworząc zupełnie nowe układy. Powietrze przesiąkło magią, falowało i rozpraszało drobne uroki na boki. Uczniowie uciekli najdalej, jak się dało. Netheid bezwiednie uderzyła w ziemię. Leśniak, który tylko cudem stał na nogach z ogromną siłą odleciał w tył, wpadając na uczniów z grupy pažangus.
Zachwiała się, lecz zachowała równowagę. W sali panowała cisza. Widziała uczniów z jej grupy, skulonych pod ścianą. Niektórzy z nich mieli na sobie ślady uroków ubocznych. Zaawansowani stali osłupieni, nie wiedząc czy patrzeć na nią, czy na nauczyciela, który leżał na trzech swoich podopiecznych. Wstał dopiero wtedy, gdy ktoś mu pomógł. Netheid cofnęła się na widok jego miny.
- Stój! – w ogólnej ciszy jego głos był spotęgowany. Pokuśtykał do dziewczyny, wpatrując się w nią intensywnie – Jak ty to zrobiłaś?! JAK?!!! – westchnął głęboko i spuścił z tonu – to jest nieprawdopodobne, aby dziecko w twoim wieku potrafiło całkowicie ukryć swoją Energię. Powiedziałbym, że wręcz niewykonalne, gdyby nie to, że znałem jedną osobę, która dokonała tego wcześniej.

5.12.2013

Dar bliskiej śmierci



- Wszyscy myślicie, że magia to doskonała broń, niekończąca się moc, z którą można zrobić cokolwiek się zechce - powiedział, pospiesznie zdejmując płaszcz, który zawisł na jego chudych ramionach. Limena odwróciła wzrok na widok nagich pleców mężczyzny. Były pokryte cienkimi żyłkami, niczym tatuaż, migoczący pod skórą.
    - Prawda jest taka, że magia to podstępna suka. Pasożyt żywiący się ludzką energią. Każdy mag musi grać na jej warunkach. Używając swojej mocy, giniemy. Przestając, śmierć przychodzi szybciej. Gdy uczynimy coś wbrew jej oczekiwaniom, zabiera nam część mocy, a nasze zdolności są ograniczone. Jak myślisz, dlaczego chłopi i mieszczanie, którzy znają trzy zaklęcia na krzyż, umierają tak młodo, w przeciwieństwie do szlachciców posługujących się ogromnym arsenałem uroków? Nie wspominając już o królewskich magach? Są wykorzystywani, wręcz torturowani tylko dlatego, aby ona mogła żyć. Więc wybacz, Sashila, ale nie zgodzę się z tobą. Magia to nie przywilej. To dar bliskiej śmierci. Żaden mag się o to nie prosił.

1.12.2013

Część XX Zebranie

W Auli Smoków było tak ciasno, że nawet mysz by się nie przecisnęła. Wszyscy stali na baczność, starając się zapewnić sobie jak najwygodniejszą pozycję. Ścisk i duchota były przyczyną rozprzestrzeniającej się złości, nie mówiąc już o tym, że nikt nie wiedział, po co zostali wezwani. Szeptano między sobą, wymieniając się najróżniejszymi uwagami. W końcu nie często zwołuje się uczniów o 7 rano w niedzielę.
Leonard stał wciśnięty między ogromnym Chati, a trzecioklasistką, która spała na stojąco. Byli tu już od godziny i nikt nie oświecił ich, po co. Dziewczyny mdlały z braku powietrza i przewracały się na pozostałych, bo w żaden sposób nie mogły wyjść na świeże powietrze. Ktoś nawet zwymiotował, co raczej było skutkiem sobotniej nocy, niż obecnej sytuacji.
W końcu nastała cisza. Na podium wyszedł Areffal wraz z dwójką innych nauczycieli. Starszy mężczyzna o gęstych bokobrodach łypał na wszystkich groźnymi oczami, a kobieta uniosła podbródek i wystąpiła przed swoich kolegów.
- Będzie krótko - oznajmiła. Głos miała surowy - nie będę sobie strzępiła języka na takich łajdaków jak wy. W nocy widziano smoka nad Wisłą. Naszego smoka. Z jeźdźcem. Przyrzekam wam, że znajdę winowajcę i skopię jego zasraną dupę tak, że przeleci na drugą stronę rzeki. To wszystko.
Aula powoli się przerzedzała. Po chwili świeże powietrze oczyściło odór spoconych ciał. Uczniowie znowu zaczęli szeptać. Kto był tak głupi, żeby w nocy wykraść smoka? I po co? Wiadomo było, że nikt się nie przyzna. Nie po przemowie nauczycielki.
Rozejrzał się po Sali. Dziewczyna, która stała obok niego, spała teraz na ławce. Ktoś płakał głośno, ktoś inny krzyczał. Areffal, wciąż stojąc na podium rozmawiał z blondwłosą dziewczyną z klasy Leonarda. Po chwili oboje wyszli bocznymi drzwiami, które prowadziły do zagród ze smokami. Przypomniał sobie, że jego koleżanka miała spore kłopoty z jazdą na smoku. Podczas ostatnich zajęć o mało nie spadła ze smoka. To było wtedy, gdy...
Oświeciło go.
Zaczął biec, roztrącając innych ludzi. Przeszukiwał wzrokiem tłum. Nie trudno było go znaleźć. Miał dość charakterystyczną fryzurę. I jako jedyny spośród Smoków był elfem.
- Wiem, że to ty... - zaczął i zająknął się. Co teraz? Miał mu powiedzieć prosto w twarz, że domyślił się jego czynu? Ryzykowne. Elfy były arogancką rasą, wiecznie przekonane o swojej wyższości. Nic dziwnego, że większość ludzi była uprzedzona.
- Co ja? - Isyan spojrzał na czarodzieja. Był zaspany i ledwo kontaktował - My się znamy?
- Yyy... tak. Jesteśmy razem w klasie.
Leonard stracił poczucie siebie. Patrzył na swojego kolegę, zastanawiając się, po co w ogóle go zaczepił. Nie był przecież typem człowieka, który donosił na innych.
- Suuuper... na razie - elf ziewnął i ruszył dalej do kwater. Ledwo poruszał nogami. Jego plecy nie były już tak straszne.
- Wiem, że tam byłeś!
Isyan zatrzymał się. Przez chwilę mogło wydawać się, że zasnął, lecz odwrócił się i spojrzał spode łba na kolegę. Leonard cofnął się parę kroków w tył. Nie znając magii, mógł jedynie uciekać. Co go podkusiło, żeby to powiedzieć?
- Byłem gdzie? - Elf powoli zbliżał się do czarodzieja. Jego oczy były bardziej rozbudzone, niż minutę temu i z każdym kolejnym krokiem agresywniejsze.
- Tam - wyszeptał Leonard. Ich twarze były coraz bliżej.
- Gdzie "tam"?
- N-nie wiem.
- Ja też nie. Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówisz.
- Chciałeś to zobaczyć, chciałeś zobaczyć... co... co wybuchło. Co to było?
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Elf był wściekły. W każdej chwili mógł zacząć ciskać zaklęciami. Wystarczyło go jeszcze bardziej sprowokować.
- Za bardzo się boisz – wyszeptał w końcu – trzęsiesz portkami na samą myśl, że dotknę cię palcem. Myślisz, że rozlecisz się na kawałki. Nie wydaje mi się, żebyś nakapował. Więc… po co mi to mówisz? Na cholerę mnie zaczepiasz? Šūdas! Albo szukasz pewnej śmierci, albo… nie wiem! Mam zły dzień, ok? Nie wyspałem się, głowa mnie boli, pić mi się chce…
- To jest kac – powiedział ktoś, przechodząc obok. Isyan pokazał mu środkowy palec.
- Serio, nie chce mi się teraz bawić i znęcać nad tobą. Chcę położyć się do łóżka i spać. Czego chcesz ode mnie?
Leonard wytrzeszczył oczy. Nie takiego obrotu spraw się spodziewał. Myślał, że zginie na miejscu od niezliczonej ilości zaklęć.
- Co to było? – wyjąkał w końcu.
- Więzienie Nabrzeżne. Dziękuję, dobranoc.
Czarodziej wciąż stał na ścieżce z szeroko otwartymi ustami. Jego myśli natychmiast poukładały się w całość. Najpierw zamieszki na Placu Zgody, teraz Więzienie Nabrzeżne. Mógł się mylić, ale jeśli miał rację. Jeśli oba te wydarzenia nie były pomysłem zrodzonym w głowach istot niemagicznych. Jeśli wybuch był częścią planu uwolnienia jednego z więźniów. Jeśli się powiodło... szykowała się druga Wojna Rasowa.

25.11.2013

Część XIX Złamane zasady

Otworzył okno, nim nietoperz uderzył w szybę. Do pokoju wleciało zimne powietrze. Jego współlokator przez sen zawinął się w kołdrę. Na szczęście się nie obudził.
- Ghod - Isyan uśmiechnął się do siebie i wyszedł na korytarz, przepuszczając przed sobą zwierzątko. Płomienie na pochodniach zakołysały się i przygasły.
- Nie chcę nic mówić, ale... tam będzie Madre, Lenya i Adren.
- No i?
- No i jesteś w samych bokserkach.
- No i?
Chłopak zaśmiał się.
- Jest zimno, Isyan. Naprawdę zimno.
- Szlafrok wystarczy?
- Niech ci będzie - chłopak ponownie zmienił się w nietoperza i usiadł na ramieniu elfa. Po chwili szli kamiennym korytarzem. Isyan starał się, by jego stopy nie wydawały żadnych odgłosów.
Nagle jego serce zabiło mocniej, a w dłoniach poczuł dziwne mrowienie. Nie myśląc, schował się w cieniu. Nadstawił uszu. Powoli docierały do niego odgłosy. Ktoś szedł. Chłopak. Gwizdał i podskakiwał z radości. Nie uspokoiło to Isyana. Wręcz przeciwnie. Ten kretyn mógł przyciągnąć nauczycieli. Złamanie ciszy nocnej było karane bardziej, niż poważne skrzywdzenie innego ucznia.
Nie zastanawiając się długo, skręcił w inny korytarz i przyspieszył. Nietoperz zamachał skrzydłami na jego ramieniu, gdy tylko wydostali się na zewnątrz. Po niecałej minucie dołączyła do nich niewielka grupa jego braci i sióstr. Stworzenia wznosiły się w powietrze i opadały, ciesząc się z towarzystwa swego dawnego kolegi.
Zbliżał się do Wieży Megoela. Ciemna noc go osłaniała przed czujnymi nauczycieli patrolujących Wyspę. Tylko naprawdę sokole oczy mogły go wypatrzeć.
Wpadł na coś. Na kogoś. Ten ktoś jęknął i cofnął się do tyłu.
- Elfie…
Uniósł brwi, ale nie odpowiedział. Nie miał ochoty rozmawiać ze swoją kuzynką.
- A tylko komuś powiesz… - zaczęła, wykonując niebezpieczny ruch dłonią. Niepotrzebnie. Wokół Isyana pojawiło się co najmniej troje młodych istot. Landria przeklęła i uciekła w stronę strefy Wojowników. Jej czarne włosy powiewały za nią niczym peleryna.
Wbiegł przez drzwi do środka Wieży. Słyszał różne opowieści o tym miejscu. Najgorsze z nich miały miejsce właśnie w nocy, gdy uczniowie (i nie tylko), mimo ostrzeżeń, próbowali popisać się przed swoimi kolegami i dostać się na sam szczyt. Wielu z nich nie wróciło. Z innych zostały tylko krwawe miazgi. Jeszcze inni pozostali na zawsze związani z murami Wieży. Dosłownie – związani. Jeśli teraz nie udałoby się Isyanowi, mógł dołączyć do nich. Wiedział, że nie powinien się zatrzymywać i biec najszybciej, jak się da. Na sam szczyt.
Nietoperz sfrunął z jego ramienia. Młody chłopak znów pojawił się obok elfa i uśmiechnął w mroku.
- Srasz po nogach, Isyan?
- Pieprz się, Ghod.
Zaczęli biec. Czuły słuch elfa zaczął wyłapywać niepokojące dźwięki dopiero od piątego piętra. Sale bibliotek już dawno zostawił za sobą. Dalej uczniowie mieli zakaz wejścia. W dzień. W nocy Wieża nie była strzeżona. Każdy bał się tu wchodzić.
Słyszał dzwonienie łańcuchów i pohukiwanie. Po chwili zorientował się, ze to Ghod jęczy mu do ucha. Odepchnął go i biegł dalej. Powoli opadał z sił, ale motywowała go obietnica dobrej zabawy. Piął się w górę, mijał kolejne piętra. Porządnie przestraszył się łagodnego śmiechu, który dobiegał z jednej z zamkniętych komnat. Zupełnie nie pasował do mrocznego otoczenia i groźnych opowieści. Chciał się cofnąć, wrócić do pokoju i najlepiej nie wychodzić z niego przez tydzień.
- Jeszcze dwa piętra – Ghod pociągnął go za rękę. Na szczyt wbiegli razem.
Avalardo, Madre, Lenya, Esclew, Adren, Rigon i Misch rozłożyli już koc, na którym trójka z nich leżała i patrzyła w gwiazdy. Między nimi wędrowała butelka.
- Cześć, Isyan – rudowłosa Madre uśmiechnęła się do niego. Balansowała na krawędzi machikuł. Dla zabawy udawała, że spada, by po chwili wznieść się w powietrze na skrzydłach nietoperza i powtarzała swoją czynność. Nikt nie zwracał na nią uwagi.
Lenya podeszła do elfa i pocałowała go w policzek. Jej oddech był nasycony alkoholem i gdy odeszła na parę kroków, Isyan zauważył, że jej oczy błyszczą. Dziewczyna nagle zniknęła w objęciach Mischa, próbującego ją ugryźć.
- Nie gryź mojej siostry, sukinperzu – warknął Esclew, wstając z koca rzucając się na kolegę. Lenya przewróciła się pod ciężarem chłopaków.
- Znowu razem, hm? – Avalardo nostalgicznie uśmiechnął się i podał Isyanowi butelkę – Księżycówka. Najlepsza na świecie.
Elf pociągnął parę łyków i podał dalej Ghodowi. Wampir zaśmiał się.
- Boże, ale mi tego brakowało!
- Czemu jesteś w szlafroku? – spytał Rigon. Adren podniosła się, żeby spojrzeć na kolegę. Jej kocie oczy zabłysły w świetle gwiazd.
- Jesteśmy na Wieży Megoela, jesteśmy na Wieży Megoela! – zaczęła śpiewać Lenya. Misch i Esclew dołączyli do niej, zapominając, że przed chwilą się bili.
- Pij, pij – Avalardo poklepał Isyana po ramieniu – jedna butelka specjalnie dla ciebie, mój drogi.
Elf zapatrzył się na Madre. Przez wakacje była w Transylwanii i widać, podróż wyszła jej na dobre. Jej włosy były jeszcze bardziej lśniące i puszyste, a cera porcelanowa. Była piękna.
Ktoś zdarł z niego szlafrok. Przewrócił oczami. Wiedział, że za nim stoi Adren.
- Stęskniłyśmy się – stwierdziła.
- Nie wątpię. Oddasz mi szlafrok?
Dziewczyna się zaśmiała i wyrzuciła ubranie za machikuł.
- Zimno ci? Mogę cię ogrzać – jej usta były blisko jego ust. Ghod w ostatniej chwili ją odciągnął i skarcił wzrokiem – weźcie wyluzujcie, chłopaki.
Po parunastu minutach wszyscy leżeli na kocu, obserwując niebo. Każdy po kolei opowiadał historie, a Madre szokowała ich kolejnymi przygodami z Transylwanii. Potem znów zaczęły się wygłupy i znów leżeli. Isyan żałował, że nie mogą wyjść na miasto, chodzić między uliczkami i przesiadywać w parkach.
Rigon wyjął harmonijkę i zaczął grać. Lenya rzuciła się na elfa, prosząc go o taniec, mimo że sama już zdążyła nim prowadzić. Nawet nietrzeźwa była dobrą tancerką, a każdy jej ruch hipnotyzował i sprawiał radość. Nawet nie zauważył, że się zmęczył. Zziajany usiadł na jednym z ząbków machikułu. Rozkoszował się chłodnym wietrzykiem muskającym jego nagą skórę.
- Zmarzniesz – usłyszał szept. Madre podała mu jego szlafrok. Był cały w błocie, ale i tak go założył – Przepraszam za Adren.
- Adren to Adren, nie masz za co przepraszać – uśmiechnął się ciepło do rudowłosej – pewnego dnia znajdzie sobie jakiegoś wampira, z którego cały czas będzie zrzucała ubrania i nigdy jej się to nie znudzi.
- Heh. I w końcu zostawi cię w spokoju. Wiesz… tak sobie pomyślałam. Przecież teraz możesz latać z nami.
- Nie mam skrzydeł.
- Ale twój smok ma.
Mówiła poważnie. Jej spojrzenie było stanowcze. Patrzył w jej oczy, zatopił się w nie, tak samo jak chwilę później zatapiał się w jej ustach, a jego dłoń w jej włosach. Nie mógł przestać.

*

- Wstawaj, bydlaku – szturchnął gada w bok. Nie czekał, aż smok się rozbudzi, założył mu siodło i uprząż i wyprowadził z boksu. Lenya zapiszczała na jego widok.
- Łamiesz w ten sposób ze sto zasad tej szkoły – stwierdził Avalardo.
- Pierwszą złamałem, gdy was tu wpuściłem – Isyan się zaśmiał, dosiadając smoka – i tak bardzo tego nie żałuję.
Wampiry się zaśmiały i po kolei zmieniały formę. Jedynie Madre wciąż stała przed grzywaczem, głaszcząc jego pysk.
- Lecimy w jakieś konkretne miejsce? – spytała.
- Tak. Mam jedno w myślach od jakiegoś czasu. Muszę je sprawdzić – wyciągnął do niej rękę i pomógł wejść. Smok warknął. Nie podobało mu się, że musiał dźwigać dwie osoby.
Wzbili się w powietrze. Powoli, by wampirzyca mogła się przyzwyczaić. Mimo że latanie było na jej porządku nocnym, lot w ludzkiej formie był zupełną nowością. Isyan cieszył się, że zgodziła się usiąść razem z nim. Nikt tak nie rozumie radości latania, jak wampiry.
Sunęli nad wodą, w której odbijały się gwiazdy. Stopniowo przyspieszali. Nietoperze bawiły się ze zdezorientowanym smokiem, lecz przestały, gdy Madre o mało nie wpadła do rzeki. Ich ciche piski przypominały śmiech.
Już z daleka widział ruiny. Glassing, z którego wcześniej był wykonany budynek, sczerniał i pokrył się sadzą. Dookoła niego były porozwieszane taśmy i małe barykady. Niedaleko stał pojazd policyjny, w którym spał kierowca.
- Šūdas – szepnął Isyan. Zrobił kółko nad ruinami, wyobrażając sobie, jak budynek wybucha. Raz i drugi. Wszystko się zawala, wszystko umiera.
- To jest to? – spytała cicho Madre – Słyszałam, że coś wybuchło. Isyan, co to było?
- Więzienie, Madre.

21.11.2013

Po drugiej stronie okładki

I oto jest! Druga postać z okładki, urocza Limena z  uśmiechem przekonywującym, że zabawa będzie przednia (w każdym bądź razie dla niej).
Kwestia połączenia bohaterek w spójną całość pozostanie tajemnicą do momentu, aż uzyskam ostateczną formę, którą się z wami podzielę. Na razie skupiam się na stworzeniu zwiastuna (cytując: "Wow! Będą mieczusie! A kto od mieczusia wojuje, ten od mieczusia ginie". Ewidentnie coś w tym jest).
Poza tym Imaginacji spodobało się to linearne rysowanie postaci i stwierdziła, że skoro dwie dziewczyny drużyny mam już za sobą, to mogę dorobić pozostałych członków.

20.11.2013

Część XVIII Retrospekcja

Mała dziewczynka schodziła powoli po schodach. Pluszak, którego trzymała za nogę szurał główką po podłodze. Nie zwracała na to uwagi.Ostrożnie stawiała każdy krok, uważając by nie potknąć się w ciemnościach i nie narobić hałasu. Już od dawna powinna była spać tak, jak grzeczne dzieci z opowieści mamy, ale nie mogła. Będąc w łóżku, poczuła ogromną ochotę przytulenia się do mamy. Postanowiła pójść do salonu, lecz schodząc po schodach usłyszała rozmowę. Odróżniła głosy matki i brata.
- Chyba nie będziesz na niego czekała? - spytał Elioen. Jak na dziewięciolatka był nadzwyczaj poważny.
- Geralt...
- Mam na pierwsze Elioen, sama nadałaś mi to imię! Nie! Nie przerywaj! Zmarnowałaś dla niego z siedem lat! I co z tego dobrego wynikło?
- Netheid.
Dziewczynka wstrzymała oddech. Nie mogli się dowiedzieć, że podsłuchuje.
- Więc dla jej dobra powinnaś znaleźć kogoś, kogo mogła by uważać za ojca.
- Geralt, jeśli dobrze pamiętam, siedem lat temu znalazłam kogoś takiego dla ciebie.
- Był zły!
- Był najlepszym człowiekiem, jakiego znałam. Zajął się mną i tobą, i...
- I cię zostawił. Nie odpowiedział na żaden twój list. Nawet nie wie, że ma córkę!
Ściszyli głosy. Dziewczynka nie słyszała już prawie nic. Otarła łzy, obiecując sobie, że kiedyś znajdzie swojego ojca, kimkolwiek by nie był.

*

Obudziła się na kamiennej podłodze. Znajdowała się w pustym pomieszczeniu. Tajemnicze światełka zniknęły, ale była im wdzięczna za to, co zobaczyła. Wiedziała, że jest nadzieja i że znajdzie ją na tej wyspie. Uśmiechnęła się do siebie. Zapragnęła ponownie zobaczyć to, co zobaczyła w nocy.

17.11.2013

Część XVII W Wieży Megoela

- Żyjemy w XXI wieku, w czasach, w których w mgnieniu oka można znaleźć potrzebną informację – wyszeptał Leonard znad książki. Wydawało mu się, że przed chwilą zasnął na potężnym woluminie – jakim cudem jeszcze nic nie mamy?
- To nie ma sensu - Klenna poprawiła spadające okulary i spojrzała na Argera. On przynajmniej nie udawał, że nie znudziły mu się długie poszukiwania i spał na krześle, pochrapując.
- Ta biblioteka zawiera wszystkie pozycje dotyczące świata magicznego. Jeżeli tu nic nie znajdziemy, to już nigdzie.
- Może źle szukamy?
Leonard nie odpowiedział, wertując kartki, przeszukując wzrokiem tekst. Nie wierzył w to, że niczego nie znajdą. Nawet jeśli Arger i Klenna się poddadzą, on będzie siedział dopóki, dopóty nie osiągnie swojego celu. Gdyby było to koniecznie, przeczyta wszystko, co mieściło się w bibliotece ASM.
- Leonard, przystopuj... Od trzech dni nic innego nie robisz, tylko czytasz.
- Chodzę na lekcje...
- LEONARD!
Czarodziej się skulił i schował za książką. Przerażony Arger gwałtownie obudził się. Stracił równowagę i wylądował na podłodze, wśród chichotu najbliżej znajdujących się uczniów.
- Zawsze uważałem bibliotekę za miejsce doskonałe do drzemki - stwierdził, wstając - ciche, spokojne, gdzie nikt nie krzyczy...
- Czy ty wiesz, co on robi?! Marnuje sobie własne zdrowie! I nadal będzie to robił przez nie wiadomo ile czasu!
- Ta, a my jesteśmy do tego, żeby mu ten czas skrócić. Idę po kawę.
Rudzielec przeszedł pewnym krokiem przez salę i zatrzymał się przy drzwiach. Leonard nie za bardzo wiedział, czemu jego kolega znajduje się w grupie wyrzutków. Co chwila oglądały się za nim dziewczyny i nie miał wcale takich mocnych ocen. Czasami wydawało się, że to kolor jego włosów sprawiał, że był inny.
Klenna wybiegła parę sekund za nim, zostawiając czarodzieja samego. Leonard zapatrzył się w tekst. Sam nie wiedział, gdzie powinien szukać, a brak umiejętności magicznych dawał mu się we znaki. Nie mógł przywołać do siebie książki, musiał wspinać się na drabinę, żeby sięgnąć po coś, co mogło mu pomóc. Podobno istniało też zaklęcie wyszukujące, ale po co mu było, skoro nie wiedział, jak się nim posłużyć?
Zamknął opasłe tomisko i odniósł je na miejsce. Znów nie trafił na dobry dział magii. Gdzie powinien szukać? Przez swoje dotychczasowe życie odkrył prawie wszystkie dziedziny. Przeczytał tyle książek, że sam nie byłby w stanie ich zliczyć. Mógł pochwalić się ogromną wiedzą, znał z teorii rzeczy, o których większość istot magicznych nie miała pojęcia, ale w tym przypadku nic mu się nie przydało. Stał w martwym punkcie. Gdyby chociaż miał jakiś punkt wsparcia. Mógł jeszcze zapytać Leśniaka, w końcu to nauczyciel powiedział mu, że jest pabudo, ale te rozwiązanie traktował jako ostateczną alternatywę.
Powoli spacerował przy regałach, mając nadzieję, że tym razem wydarzy się cud. Jego wzrok ślizgał się po grzbietach książek, przeskakiwał od jednego słowa do drugiego, ale wciąż to nie było to. Zatrzymał się tuż przy wyjściu i spojrzał na kamiennych strażników bibliotecznych. Jak na zawołanie zwrócili swoje beznamiętne oczy w jego stronę. Żałował, że to tylko posągi, niczym bibliotekarze pilnujący porządku i ciszy, ale w przeciwieństwie do nich, nie mogli pomóc. Nie mówiły. Co mógł powiedzieć kamień? Nawet nie miał mózgu, który mógłby kierować ich myślami. To tylko bryły poruszane za pomocą magii. Robiły to, co zostało im nakazane.
Wzrok Leonarda uciekł na ułożony na specjalnym piedestale tom, tak powszechny, że ludzie nie zwracali na niego uwagi. Nieczęsto się z niego korzystało, ale w państwie Polsko-Litewskim był konieczny w każdej bibliotece. Że też wcześniej o tym nie pomyślał!

*

Elioen prawie wypluł wszystko, co miał w ustach i nieudolnie próbował gdzieś schować butelkę piwa. Netheid nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi. Jej brat był już pełnoletni i mógł pozwolić sobie na alkohol. Wiedziała też, że zdarzało mu się wypić co nieco w domu, gdy ich mama była na wyjeździe. Cóż... nigdy nie był całkowicie grzecznym chłopcem.
Weszła do jego pokoju i o mało co nie wycofała się, widząc jeszcze trzech mężczyzn. Byli tak samo zaskoczeni, jak i ona.
- Jak... Jak - wyjąkał patrząc na Netheid - jakim cudem się tu znalazłaś?! Jak udało ci się przejść... o matko! Netheid! Nie mówię już o barierze płci, ale jakim sposobem ominęłaś granicę klas?! I... stopni?! Jeszcze nigdy nie widziałem tu nikogo spoza studiów!
Dziewczyna rozejrzała się po pokoju. Niewiele różnił się od tego, w którym mieszkała. Przede wszystkim u Elioena panował bałagan i śmierdziało męskim potem zmieszanym z aromatem piwa.
- Stary, nie uważasz, że ta twoja nowa dziewczyna jest nieco dla ciebie za młoda? - spytał jeden z chłopaków. Siedział przy otwartym oknie i uważnie obserwował Netheid. Serce załomotało jej w piersi na jego widok. Był niesamowicie przystojny, mimo okularów. Wiatr rozwiewał jego przydługie czarne włosy.
- Gdzie ona ma oczy? - zaśmiał się inny.
- Ej, czy ona jest... - trzeci podszedł do niej i złapał za krawat, na którym była zaczepiona broszka. Odruchowo odskoczyła do tyłu, szykując Moc do obrony - Gad? Naprawdę, Elioen?
- Zamknijcie się - warknął jej brat, ignorując wredny uśmiech chłopaka na oknie - Netheid, nie powinnaś tu być. Przecież wiesz, że spotkalibyśmy się na kolacji.
Spojrzała na niego wymownie, chociaż wiedziała, że i tak nie widział jej oczu. Nie pojawił się w stołówce, dlatego tu przyszła. Chciała się z nim spotkać. Bez niego czuła się samotna, ale teraz, stojąc pośrodku jego pokoju, w otoczeniu trzech obcych jej mężczyzn, uczucie to jeszcze bardziej dawało jej się we znaki.
- W sumie, nie dziwię ci się. Jest naprawdę ładna - dodał ten z okna. Sposób, w jaki przeczesał włosy, wytrącił Netheid z równowagi. Przełknęła ślinę, usiłując sobie przypomnieć, po co właściwie przyszła do Geralta.
- Jeszcze raz powiesz coś podobnego o mojej siostrze, to ci jaja wyrwę, Cintho obiecuję ci - warknął Elioen. W jego oczach tańczył ogień - wypad stąd wszyscy!
Cintho zatrzymał się na chwilę przy niej i uśmiechnął. Czuła, że uginają się pod nią nogi.
- Netheid? - Elioen zwrócił się do siostry, gdy zostali sami. Był wściekły. Potrząsnęła głową, żeby się ocknąć. - Możesz mi powiedzieć, jak się tu dostałaś? I skąd wiedziałaś, gdzie jest mój pokój?
- Nie wiedziałam. Znaczy... wiedziałam, nie wiedząc - wyszeptała. Nie chciała, żeby mężczyźni za drzwiami słyszeli jej głos. Wciąż miała przed oczami Cintho. - Tajne przejścia?
- Tu nie ma tajnych przejść, Netheid. Powiesz mi, po co przyszłaś?
Potrząsnęła przecząco głową. Wyszła z pokoju i zaczęła biec. Podjęła decyzję. Przez kilka lat zastanawiała się, czy powinna to zrobić, ale teraz wiedziała to na pewno. Upewniał ją w tym smok, którego nosiła na piersi i dziwna obecność budynków na wyspie; a także Geralt, cała jego osoba, tak zupełnie inny od własnej siostry; aż w końcu milczenie jej rodziny - mamy, brata i skrzacicy - tak potężne, że aż bolało. A ona musiała wiedzieć, chciała tego całym sercem, bo ta wiedza była jej brakującą częścią.

W roztargnieniu źle skręciła. Znalazła się na korytarzu na jednym z górnych pięter Wieży Megoela. Przez okno przebijała się słaba poświata księżyca. Po cichu weszła do jakiejś komnaty. W ciemności nic nie widziała, ale nie trwało to długo. Przed nią rozjarzyło się tysiące drobnym światełek, niczym świetliki w lesie. Tańczyły wokół niej, wirowały, tworząc jasną smugę. Były coraz bliżej i bliżej i czuła na sobie ich ciepło, aż w końcu jedno z nich odłączyło od grupy i osiadło na jej oku. Przez chwilę nie działo się nic, lecz po chwili zobaczyła coś, czego nigdy nie było dane jej widzieć.

14.11.2013

Okładka w budowie


Była Limena, dziś będzie Dominika. Szkic powstał na potrzeby okładki do książki.
Już niedługo wezmę się za wersję kolorową, a następnie za tytuł. Mam nadzieję, że efekt będzie niesamowity.

12.11.2013

Część XVI Pabudo

Milczeli podczas drogi powrotnej. Isyan spojrzał na nauczyciela, zastanawiając się, czy coś wie. Twarz Areffala była jak wykuta z kamienia. Jeśli nawet czegoś się domyślał, nie chciał, aby jego podopieczny coś wyczuł. Elf przyspieszył i po chwili wylądował. Natychmiast wokół niego pojawili się uczniowie, wypytując, co się stało.
Och, super! Wcześniej jakoś dla nich nie istniałem.
Zdjął uprzęż ze smoka i zaprowadził go do zagrody. Gad człapał niezgrabnie, plącząc się o swoje własne łapy. Mruknął gdy furtka zamknęła się za nim.
- Jak chcesz mi coś powiedzieć, mógłbyś to zrobić jaśniej – warknął Isyan i oddalił się pospiesznie, nie patrząc już za siebie. Był zły na siebie. Czemu nie poleciał do miejsca wybuchów? Był na smoku, miał możliwość zobaczyć na własne oczy, co się stało. Co mu kazało wrócić na wsypę i czekać, aż wiadomości napłyną na wyspę w listach od rodzin. Był ciekaw, czy jego matka wpadnie na ten genialny pomysł, by napisać mu o wybuchach.
Zatrzymał się tuż przy wejściu do kwater i rozejrzał się. Wszyscy uczniowie zebrali się na zewnątrz, półszeptem rozmawiając, co mogło wywołać potężne huki. Niektórzy próbowali wejść do zamkniętej wieży Megoela, by wspiąć się na szczyt i dostrzec cokolwiek.
To jest jakieś szaleństwo!
Wszedł do kwater. W zamyśleniu przemierzał puste korytarze. Znał już na pamięć sieć dróg przypominających labirynt. Wiedział, którędy iść, by dostać się do najmniej uczęszczanych zakamarków, gdzie są puste pokoje, sale ćwiczeń, a nawet od lat nie używany salon z kominkiem. Wyczuwał też dziwne wibracje przy niektórych elementach wystroju. Ostatnio zwrócił uwagę na wyjątkowo duży i niezwykle paskudny obraz przedstawiający goryla w stroju baletowym. Obserwował go przez ponad pięć minut, czując, że jest coś w nim wyjątkowego. W końcu dotknął płótna, lecz nic się nie stało.
Wchodząc do pokoju, otrząsnął się z zamyślenia. Tuż przed nim zmaterializowała się pixie, podała mu list i natychmiast zniknęła. Nie wierzył, że matka tak szybko do niego napisała! Oczekiwał długiego sprawozdania z kolejnej bitwy między ludźmi a istotami magicznymi, opisu walk i pojawienia się bohaterów narodowych. Chciał przeczytać coś, co by nim wstrząsnęło.
Rozerwał kopertę i wyciągnął świstek papieru.
Nie rób nic głupiego.
Kocham Cię, 
Mama.

*

Leśniak miał około sześćdziesięciu lat i był typem nauczyciela, którego wszyscy się słuchali. Natychmiast uspokoił chowających się w kącie Wojowników, którzy plotkowali w najlepsze. Przy okazji wystraszył niewidzialnego Vättara, gdy rozkazał mu się pojawić. W końcu stanął na środku sali, rozkładając ręce.
- Witam was na pierwszych zajęciach z Magii. Na wstępie powiem: jeśli ktoś uważa, że te zajęcia są mu nie potrzebne, zapraszam go na środek, aby odbył egzamin końcowy. Uprzedzam, że tak zwanych poprawek nie będzie, więc dzisiejsza przegrana oznacza niezaliczenie przedmiotu – rozejrzał się. Szczególnie długo patrzył na elfy, jakby się spodziewał, że ktoś z nich się zgłosi. – Nikt? Jaka szkoda! Przechodząc dalej, jeśli myślicie, że was jest ponad sto pięćdziesiąt osób, a ja jestem jeden i wam nie dam rady, jesteście w błędzie! Jestem w stanie powalić was wszystkich na łopatki tylko jednym gestem dłoni! Ale nie po to tu stoję i TĘPIĘ SOBIE JĘZYK, MIMO ŻE TY NIE SŁUCHASZ, ŚMIERDZĄCA KUPO RUSAŁCZEGO ŁAJNA! Spróbuj jeszcze raz się odezwać!
Leśniak obserwował przez chwilę swoją ofiarę. Dziewczyna kuliła się między swoimi przyjaciółkami i żałowała, że nie może zniknąć jak Vättar.
Leonard przypomniał sobie wszystkie informacje, jakie przeczytał o Leśniaku. Był człowiekiem, z początku nie dysponującym żadną Mocą. Jako jeden z małej garstki istot niemagicznych dostał się do ASM, gdzie okazało się, że ma niezwykły talent. Po sześciu latach nauki uzyskał stopień Magijstera. Podczas Wojny Rasowej był jednym z najlepszych dowódców wojskowych, prawie niepokonany, siejący postrach wśród nieprzyjaciół. Był też człowiekiem, który nie uważał grupy Przyjaciół za wrogów. Niektórzy biografowie twierdzą, iż współpracował z wyżej wymienioną grupą, jednak informacja ta nie została oficjalnie potwierdzona.
Po takim mężczyźnie, jak Leśniak można by się spodziewać, iż będzie szorstki i apodyktyczny, jednak Leonard czuł do niego szacunek i sympatię.
- Jestem tu dla was! Moim zadaniem jest przekazać wam wiedzę, dzięki której będziecie tak dobrzy, jak ja. Ale to, jak wysoko wejdziecie, zależy tylko od was; od waszej motywacji; od systematyczności i ambicji.
Uczniowie zaczęli szeptać między sobą. Leśniak pozwolił im na chwilę pogaduszek, lecz po chwili uniósł ręce, by ich uciszyć.
- Po pierwsze: jesteście gigantyczną grupą, a każdy z was ma rozwiniętą w sobie Energię na różnym poziomie.
Leonard przełknął ślinę. Jeszcze niedawno nie wiedział w ogóle, że ma jakąkolwiek umiejętność posługiwania się Magią. Nie znał żadnych zaklęć, ani sposobów ich rzucania i domyślał się, że z tego przedmiotu będzie jednym z najgorszych osób w klasie.
- Zostaniecie podzieleni na trzy grupy: pradedantysis, tarpinis i pažangus. Po drugie: grupa tarpinis będzie miała zajęcia w parzyste tygodnie, pozostałe dwie w nieparzyste. Po trzecie: niektórzy z was uważają się za nadzwyczaj potężnych, ale tak nie jest. Inni myślą, że ich Energia jest znikoma, lecz nie mają racji. Nie znacie swoich predyspozycji, które w was drzemią, dlatego ja was podzielę. Od razu mówię, że nie zwracam uwagi na jęczenie i marudzenie, że za nisko kogoś przydzieliłem. Drażni mnie to i jedyne, co mogę zrobić w takiej sytuacji, zaniżyć ocenę za nieposłuszeństwo. Zaczynamy!
Leonard spojrzał na Klennę, która wzruszyła ramionami i wskazała palcem w dół, co miało oznaczać, że będzie należała do najsłabszej grupy prededantysis. Kiwnął głową, że z nim będzie podobnie. Nie oczekiwał od siebie niczego wielkiego.
Zamieszanie powstało tuż przy niewielkiej grupie Magów, gdzie znajdowało się parę elfów. Sądząc po rozmowie, Leśniak był ich opiekunem, zdecydowanie bardziej wymagającym, niż Areffal. Jego sprzeciw sprawił, że kłócąca się z nim dziewczyna wybiegła z sali, płacząc.
- Chodziłam z nią do podstawówki – szepnęła Klenna – jej rodzice są jednymi z najpotężniejszych Magijsterów na świecie i wiele od niej oczekują. Biedna nie ma łatwo.
- Energię drzemiącą w istocie można wyczuć – tłumaczył Leśniak, wciąż przydzielając uczniów do grup – nie jest to łatwe, lecz daje niezwykłe możliwości. Energia kieruje Mocą, więc czując jej przepływ, możemy dowiedzieć się, w którą stronę zostanie popchnięty magiczny strumień, jak mocny on będzie, a czasami nawet da się odgadnąć, jakie zaklęcie będzie użyte. Dlatego nie należy lekceważyć tego, co macie w sobie!
- Ale… jeśli spotkają się dwie wrogie sobie osoby perfekcyjnie władające Energią i rozpoczną walkę, będzie ona trwała bez końca? – spytał Leonard. Klenna dźgnęła go w żebro, by się przymknął.
- Trafna uwaga - odpowiedział Leśniak, nawet nie rozglądając się za osobą pytającą – co należałoby w takim razie uczynić?
W sali wciąż panowała cisza. Uczniowie patrzyli się to na siebie, to na nauczyciela, ale żadne z nich nie odpowiedziało.
- Co należy uczynić?! – zagrzmiał Leśniak.
Parę osób cofnęło się, jakby miało to ich uchronić. Milczenie się przedłużało, aż w końcu…
Głos był tak cichy, że nawet elfy z drugiej strony sali nie usłyszały. W przeciwieństwie do Isyana, jedynego ze swojej rasy w grupie Zaklinaczy. Poruszył uszami i rozejrzał się. Tylko dzięki niemu można było stwierdzić, że ktoś się odezwał.
- Możesz powtórzyć? – Leśniak zwrócił się do ich koleżanki. Nikt w grupie nie wiedział, jak ma na imię.
Dziewczyna pokręciła głową i skuliła się. Gęsta grzywka zasłaniała jej oczy.
- Jak masz na imię?
- Powiedziała, że należy wyciszyć aurę – wtrącił Isyan.
- Energię - poprawił Leśniak - powiedziała Energię?
- Powiedziała aurę.
- W takim razie blisko. Należy wyciszyć Energię! Słyszy grupa?! Wyciszyć się!
Leśniak spojrzał na elfa, przydzielił go do grupy i powiedział coś, czego Leonard usłyszeć nie mógł. Widział jednak, jak Isyan prostuje się i otwiera usta ze zdziwienia. Nie poruszył się, żeby dojść do swojej grupy. Stał jak wryty i patrzył w przestrzeń. Kosmyki włosów z jego grzywki opadły mu na czoło, ale nawet tego nie zauważył.
- Gdzie ty masz oczy? – nauczyciel podszedł do bezimiennej blondynki. Dziewczyna jeszcze bardziej się skuliła. Jakakolwiek konwersacja z nią była bezsensowna – idź do prededantysis.  A teraz, co my tu mamy… - Leśniak doszedł do Leonarda i się zaśmiał – nie wiedziałem, że tacy, jak ty jeszcze istnieją!
- To znaczy?
- Jesteś pabudo!

10.11.2013

Część XV Cisza przerwana wybuchem

- Gotowa?
Netheid kiwnęła głową.
- Raz, dwa, trzy…
Uciekła, gdy tylko poczuła jego ręce na biodrach. Klasa zaśmiała się, a smoki potrząsnęły łbami, jakby rozumiały sytuację. Wszyscy zajęli już miejsca na grzbietach gadów, tylko ona jedna miała problem. Trafił jej się jeden z największych grzywaczy, chyba najbardziej ruchliwy. Nie dość, że był dla niej za duży i miała trudności w wspięciu się na siodło, to jeszcze za każdym razem, gdy próbowała to zrobić, smok udaremniał jej to, zaczepiając swoich sąsiadów, prostując skrzydła czy podlatując w powietrze. Dopiero, gdy ugryzł ją w ramię, z którego poleciała krew, Areffal zainterweniował.
- Boisz się? – spytał. Natychmiast zaprzeczyła ruchem głowy, zawstydzona samą sobą. Jej smok nie był straszny, mimo że ją ugryzł. Była przerażona dotykiem osób, które nie były jej rodziną.
Gdy nauczyciel jeszcze raz spróbował ją podsadzić, ponownie odsunęła się. Przepraszająco na niego spojrzała.
- Obawiam się, że sama musisz wejść, będę go trzymał – wzruszył ramionami.
Nieudolnie wgramoliła się na siodło, ciesząc się w duchu, że ma wyrozumiałego opiekuna.
- Nie było cię na pierwszych trzech zajęciach, więc będę trzymał go na uwięzi. Siedzisz pewnie? Ok, trzymaj wodze, nie wypuszczaj ich pod żadnym pozorem. To jest podobne do jazdy konnej. Jeździłaś kiedyś na koniu? Trudno, nie jest to konieczne. I pamiętaj, to ty nim kierujesz, nie on tobą.
Przełknęła ślinę. Już poznała charakter gada, na którym siedziała i nie potrafiła wyobrazić sobie, że nad nim panuje. Zupełnie nie rozumiała, czemu przydzielona ją do Zaklinaczy. Jej Moc była tu zbędna.
- Nie bój się. Tam na górze już nie są wcale takie zgryźliwe, jak na ziemi. Wystarczy, że zawiśnie w powietrzu, a od razu poczujesz różnicę. A gdyby coś się działo, sprowadzę cię w dół. Ramię zagojone, to dobrze… Gotowa?
Nie zdążyła zaprzeczyć, a już smok leciał w górę. Zamurowało ją. O mało nie puściła wodzy. Miała jakieś zadanie. Areffal mówił coś o szybie, kluczu… Zupełnie nie mogła skupić myśli. Zwierzak pod nią sam skręcił w lewo. Powinna nim kierować, ale… jak?! Niechcący pociągnęła go za grzywę. Zaryczał, inne smoki, przelatujące tuż obok odpowiedziały mu, lecz żadne z nich nie były tak samowolne, jak Netheid.
Poczuła, jakby powietrze uciekało od niej. Nurkowała. Ze strachu puściła wodze i zasłoniła oczy.
- Mówiłem, żebyś ich nie puszczała – usłyszała po chwili. Ktoś złapał ją pod pachy i postawił na ziemi. Nogi się pod nią ugięły, upadła na dłonie. – Jak masz na imię?
Areffal usiadł obok niej i przypatrywał jej się. Powtórzył pytanie, lecz odpowiedziała mu cisza. Netheid była na siebie zła. Próbowała otworzyć usta, wydać z siebie dźwięk, lecz nie potrafiła. Do tej pory odzywała się wyłącznie do Geralda, mamy i Ahii. Nawet w szkole nauczyciele byli przyzwyczajeni do jej milczenia i gdy brali ją do odpowiedzi, pisała wszystko na kartce. W pewnym momencie zainteresowała się nią szkolna psycholog, prowadząc monolog myślała, że pomoże dziewczynie. Nie pomogła, a matka w końcu postanowiła załatwić jej nauczanie w domu.
Zacisnęła pięści, skupiając się na wydaniu choć jednego dźwięku.
- Ok, dziewczyno – westchnął Areffal – przyjdziesz do mnie w weekend i razem popracujemy nad twoim tragicznym ujeżdżaniem smoków, aby było mniej tragiczne. Musisz nadgonić grupę dopóki jest w miarę ciepło. Grzywacze nie nadają się do jazdy w mrozie, poza tym będziemy powoli przechodzić do trudniejszych ras, rozumiesz? Teraz to nawet przestałaś kiwać głową. Ok, odpocznij, ja… - spojrzał w górę na pozostałych uczniów - hej! Wracaj!
Nauczyciel wsiadł na smoka bez żadnego problemu i odleciał.
- Netheid…

*

- Zobaczymy, co potrafisz, bydlaku – Isyan poklepał smoka po szyi i nachylił się nad jego karkiem. Poczuł pęd powietrza, warkoczyki obijały mu się o twarz. Uśmiechnął się do siebie i krzyknął, a gad mu zawtórował. Zamachał parę razy skrzydłami i po chwili zaczął szybować na polecenie swojego jeźdźca. W przeciwieństwie do innych uczniów nie latali w kółko. Isyan postanowił przelecieć nad miasto. Niewiele go obchodził zakaz wydany przez nauczyciela i konsekwencje w związku ze złamaniem go. Areffal sam mówił, że to, co poznają Jeźdźcy podczas nauki, to wolność. A cóż może być większą oznaką wolności od wiatru we włosach i wybrania własnego kierunku?
- Hej! Wracaj! Isyan, masz w tej chwili wrócić!
Elf spojrzał w tył. Najwidoczniej nauczyciel postanowił dołączyć do jego wycieczki poza wyspę.
- Nemesember!
Areffal powoli go doganiał. Jego wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego. Isyan pokierował smoka w prawo. W końcu oprócz szybowania mieli ćwiczyć też kluczenie.
Zanurkował. Lecieli tuż nad Wisłą, wraz z jej nurtem. Kropelki wody wzbijały się w górę przy każdym machnięciu skrzydeł gada.
- Jeśli zaraz nie zawrócisz, to przysięgam, że…
Isyan usłyszał huk, sto razy mocniejszy dla elfa niż dla jakiejkolwiek innej istoty człowieczej, chwilę później daleko na północnych obrzeżach Warszawy wzniosła się chmura dymu, oświetlona przez płomienie. Isyan zatrzymał swojego smoka, tak samo zaskoczonego, jak jeździec. Areffal tuż obok zrobił to samo. Oboje patrzyli w dal z otwartymi ustami.
- Zawracamy? – spytał elf. Nauczyciel bez słowa kiwnął głową. Byli w połowie drogi, gdy usłyszeli kolejny wybuch.

7.11.2013

Pomocni Pomagacze

Mówiłam już o Imaginacji i Inspiracji, dziś pora przedstawić Pomagaczy. Kiedy słyszy się to słowo, można wyobrazić sobie małe stworzonka biegające w koło i spełniające tanią siłę roboczą przy nudnych pracach nad niezauważalnymi szczegółami. Hm, coś w tym jest, choć Pomagacze na pewno nie są istotami, a niewidoczne detale są zawsze najciekawsze (w każdym bądź razie w mojej opinii). Kim one są? Jedne z najważniejszych rzeczy w moim małym świecie - książki. Nie ma różnicy, o jakiej tematyce, czy to podręcznik do historii, biografia historycznego władcy, fantastyka czy inny gatunek, wszystko może przynieść nawet najmniej spodziewany pomysł. 
   Jak już wspomniałam, kształtuję kraj Chyllenu na Starożytnym Egipcie, jednak niewiele by się to zdało, gdybym nic nie wiedziała o tamtej kulturze. Nieustannie poszukuję ciekawostek o życiu w tamtych czasach. Każde słowo, wyrażenie, zdanie może przynieść koncept, z którego wyrośnie doskonały pomysł, o którym czytelnik długo nie zapomni. W dodatku, nie jest moim zamiarem, aby opowieść zawierała tylko akcję i dialogi. Uważam, że kultura jest ważna. Nie jest ona tylko i wyłącznie rzeźbami i obrazami, o których trzeba uczyć się w szkole, lecz sposobem życia człowieka. Starożytne ludy nie tworzyły figurek dlatego, że były ładne, lecz spełniały określoną funkcję w społeczeństwie. Gdyby nie religia, administracja i inne aparaty państwowe, nie powstałoby wiele pięknych miejsc na ziemi, do których w dzisiejszych czasach możemy zdążać. Mogę zapewnić, że w kraju ze Smoczą Wieżą nie zabraknie tajemniczych miejsc, które przyciągnął uwagę nie tylko czytelnika, ale także samych bohaterów.
   Nie czytam tylko o kulturze. Na mojej półce znajduje się album o broniach palnych. W jednym z ostatnich postów z serii "Z Kraju ze Smoczą Wieżą" omawiałam uzbrojenie członków drużyny. Wśród tego zbioru są bliźniacze rewolwery o imionach Gem i Ni. Jako jedne z głównych broni, nie mogły być to najzwyklejsze pistolety rodem z westernu, lecz pięknie ozdobione, niespotykane w swej oryginalności dzieła sztuki, robiące tyle hałasu, że najodważniejszy rycerz uciekałby, gdzie pieprz rośnie. W związku z tym szukałam czegoś specjalnego, z czego właściciel byłby zadowolony. Przy okazji pouczyłam się historii broni palnej.
   Istnieją także małe Pomagacze, czyli wszystko inne, co pod rękę się podwinie. Na genialnych bohaterach powieści można oprzeć postaci, opis krajobrazu rysuje w umyśle miejsce ważnego wydarzenia, a małpki w łaźni... to małpki w łaźni.
   Ogólnie rzecz biorąc: Pomagacze w pisaniu są niezwykle potrzebne i przydatne, poza tym pomysły z nich zaczerpnięte dodają smaczków do historii, a do tego niezwykle umilają czas w procesie tworzenia książki.

5.11.2013

Część XIV Elfy na tropie

Grupa biegnących elfów utorowała sobie drogę popychając Leonarda i Argera na ścianę. Czarodziej słyszał oddalające się przekleństwa.
   - Nie przeproszą, chamy - burknął Arger, rudy chudzielec z twarzy przypominający trochę szczura. Był rok starszy od swojego towarzysza i to od niego Leonard zwykle uczył się życia na wyspie. Pewnego dnia rudzielec usiadł obok Klenny przy stołówce. Dziewczyna natomiast przedstawiła go Leonardowi i tak we trójkę spędzali czas.
   - Jestem pewny, że nas nie zauważyli - powiedział Leonard, wstając i otrzepując mundurek - dla takich jak oni, nie istniejemy. Oni tu w ogóle mogą być? Szczególnie ta elfka? Przecież to kwatery Zaklinaczy.
   - Czasem się tu pałętają, spiorą jakiegoś dzieciaka i wrócą do siebie szczęśliwi. Nie zdziw się, jak ktoś nagle cię zaatakuje. Nauczyciele na to nie zwracają uwagi, chyba że grozi ci jakiś poważniejszy uszczerbek na zdrowiu, na przykład śmierć. W tamtym roku jeden półolbrzym zbił driadę prawie na krwawą miazgę. Nikt nie zareagował, bo przecież driady posiadają szybką zdolność regeneracji zdrowia. Tylko jakoś nie wzięli pod uwagę jej psychiki. Jak pojechała na ferie zimowe do domu, tak do tej pory nie wróciła. 
   - Dziwne...
   - Wcale nie. Jesteśmy w ASM, Akademii Sił Magii, szkole, gdzie uczą przyszłych, że tak powiem, żołnierzy. Każda osoba, która się tu znajduje będzie walczyła za kraj. Nie potrzebują słabych. Dla takich nie ma tu miejsca. Driada dobrze zrobiła, że nie wróciła, inaczej miałaby piekło na ziemi.
   Weszli do kabarys. Klenna już na nich czekała, siedząc na zielonej sofie ustawionej naprzeciw wyjścia na taras. Arger skrzywił się, gdy dostrzegł, iż ich widok będzie obejmował obściskujące się pary.
   - Nie odpowiedziałeś mi na pytanie: jak się tu znaleźli? - zagadnął ponownie Leonard - są tu jakieś ukryte przejścia? Nie jest przecież możliwe, żeby tamta dziewczyna minęła barierę płci.
   - A bo ja wiem? Elfy to paskudna, podła, żałosna rasa. Może ma w zanadrzu swoich umiejętności zmianę swojego przyrodzenia i gender.
   Klenna się zaśmiała pod nosem i powróciła do czytania opasłego tomu Historii Magii w Polsce i na Litwie. Na chwilę między nimi zapadło milczenie. Mogłoby się wydawać, że Arger zasnął, lecz jego noga podrygiwała w rytm niesłyszalnej muzyki. Leonard spojrzał w niebo, po którym leniwie sunęły grzywacze tygrysie. Przypomniała mu się lekcja z sympatycznymi smokami.
   - Myślisz, że gonili tego elfa, tego co go wcześniej widzieliśmy?
   - Elfy elfa? - Arger leniwie otworzył jedno oko - mało możliwe. Z resztą, sram na to. Niech się wybijają nawzajem. Niech świat będzie wolny od tej okropnej rasy.

*

- To ty... - wysapał. Natychmiast rozpoznał drobną blondynkę, która nagle zmaterializowała się przed nim. Przez chwilę myślał, że jest duchem, ale gdyby była, nie wpadłby na nią, lecz biegł dalej, prawdopodobnie nawet nie zauważając, że coś przed nim wyskoczyło. 
   Dziewczyna zdecydowanie była zbudowana z mięśni i kości. Isyan był zaskoczony ich ponownym spotkaniem, zapominając całkowicie, co robił. Przez głowę przebiegła mu myśl, że blondynka była ładniejsza na Placu Zgody, gdzie pokazała swą prawdziwą Moc, zwymiotowała i o mało co nie przeszła do świata umarłych.
   - Myślałem, że nie żyjesz - wymknęło mu się z ust, zanim zdążył ugryźć się w język.
   Cofnęła się. Nie widział jej oczu, mógł się jednak domyślać, że była przerażona.
   - Pamiętasz mnie? Byłem z tobą na Placu Zgody, gdy...
   Zrobiła kolejny krok do tyłu, zaciskając dłoń w pięść tuż przy piersi.
   - Nie, nie, czekaj. Stój. Nic ci nie zrobię. Jestem Isyan. Nie jestem taki, jak inne elfy, zob...
   Usłyszał śmiechy i nawoływania. Damski głos niósł się echem po pustych korytarzach. Isyan przeklął, zamykając oczy. Myślał, że ich zgubił, ale przecież nie tak łatwo jest zgubić elfy. Od czegoś mają długie, spiczaste uszy.
   - Powinniśmy uciekać - wyszeptał do dziewczyny. Nie wiedział, czy złapać ją za rękę i ciągnąć ją do tego momentu, aż zgubią jego kuzynkę. Zrezygnował z tego, ufając, że blondynka będzie biegła za nim. Ona jednak stała, wpatrzona wgłąb korytarza, skąd dobiegały odgłosy gonitwy. Głos uwiązł mu w gardle, gdy chciał ją przekonać do ucieczki. Po chwili w zasięgu wzroku pojawiła się banda elfów.
   - Ach, elfie - uśmiechnęła się Landria - widzę, że masz towarzystwo! Zasłaniasz się niewinną dziewczyną?
   Taka niewinna, to ona nie jest, pomyślał Isyan.
   - Cześć, słodziutka. Jak masz na imię? - Landria powoli zbliżyła się do blondynki - Gdzie ty masz oczy?
   Isyan próbował się nie zaśmiać. Domyślił się, że jego kuzynka lubiła patrzeć w oczy swoim ofiarom. Teraz nie mogła tego zrobić, gęsta grzywka zasłaniała blondyneczce pół twarzy. Jakim sposobem ona widziała cokolwiek?
   Zapadła cisza. Między dwiema dziewczynami rozgrywała się niema walka. Elfka była bliska odgarnięcia przeciwniczce włosów z twarzy, lecz powstrzymywała się. Czarodziejka natomiast stała spokojnie, w żaden sposób nie reagując na grymasy złości Landrii.
   - Nudna jesteś - syknęła czarnowłosa, odwracając się - idziemy stąd, chłopaki. A z tobą, elfie jeszcze się spotkamy.
   Odeszli szybko i głośno, wymieniając się złośliwymi uwagami przerywanymi przekleństwami. Dopiero, gdy ich głosy ucichły zupełnie, czarodziejka odwróciła się do Isyana i natychmiast uciekła. Chłopak zdążył wypatrzeć kształt smoka na krawacie jej mundurka.