31.10.2013

Deklaracja

Stało się. Właściwie jeszcze nie, ale się stanie. W końcu wzięłam się w garść i zaczęłam współpracować z Imaginacją przy drobnych konsultacjach z menagerem. Okazało się, że moje studia mogą mi naprawdę wiele pomóc w spełnieniu marzenia, które niekoniecznie jest związane z tym, co robię na zajęcia.
   Przechodząc do rzeczy: deklaruję przed wami, iż w moim planie działania znajdują się następujące rzeczy:
   * teaser książki, który ukarze się w lutym
   * dokładne szkice postaci wraz z ich broniami
   * wszelkiego rodzaju reklamy medialne, w tym plakaty
   * okładka do książki
   Zastanawiałam się również nad wprowadzeniem postaci pobocznych opartych na czytelnikach - każdy, kto chciałby zaistnieć w fantastycznym świecie na kartach powieści, mógłby się tam znaleźć na własne życzenie. Jednak pomysł ten pozostaje na razie pomysłem i czy wprowadzę go w życie, tego jeszcze nie wiem. 
   Od dziś, od teraz - czas start. Wy, czytelnicy, jesteście moimi świadkami i jeśli nie dotrzymam słowa, poddam się karze (mam nadzieję, że będzie ona stosowna do winy).

29.10.2013

Część XII Iskierka intuicji

Kiedy budowano Akademię, tworząc oddzielne obozy dla poszczególnych klas, ktoś pomyślał, że doskonałym sposobem na integrację między uczniami będą wspólne posiłki. I tak powstała gigantyczna sala jadalna, która miała pomieścić niemal tysiąc osób. Znajdowała się na obrzeżu bulwaru, wraz z innymi budynkami tworząc strefę neutralną. 
   Nie ważne, czy padał śnieg, wiał silny wiatr czy świeciło słońce - aby coś zjeść, trzeba było przejść prawie całą wyspę. Gdy po raz pierwszy Isyan wszedł do sali, był poirytowany krótkim spacerem i wspaniałym pomysłem architekta (czy kogo tam innego), lecz po chwili jeszcze bardziej zepsuł mu się humor. Sam nie wiedział, czego się spodziewał, ale zastany chaos i gwar był poniżej wszelkich oczekiwań. Podsumował to jednym słowem - chlew. W końcu po tygodniu udało mu się przyzwyczaić. Jak zawsze usiadł sam, rozglądając się wokół. Nieopodal grupa elfów śmiała się i żartowała z innych. Robili największy hałas ze wszystkich zebranych. Isyan im pozazdrościł. Chciał być razem z nimi, nie przejmować się niczym i cieszyć się z tego, że jest szlachetnie urodzony.
   Jestem bękartem, jak mogę być szlachcicem?!
   Jego nazwisko do czegoś go zobowiązywało. Nemesember - jeden z najpotężniejszych rodów, z którego wywodzili się najwięksi Wojownicy i najznakomitsi Valviranie, a on, Isyan, utknął w Zaklinaczach. W klasie, która była najmłodsza z czterech i która nie miała tradycji. Jeszcze by przeżył gdyby trafił do Magów lub Medyków, którzy rozwijali się wraz z Wojownikami. 
   Odwrócił szybko wzrok, gdy zauważył, że paru elfów się mu przygląda. Wyjął organizer i udawał, że coś sprawdza. Przypadkiem spojrzał na plan i jęknął. W środy co dwa tygodnie odbywały się łączne zajęcia z Magii. Wręcz nie mógł się doczekać, aż spotka się ze wszystkimi elfami w jego wieku.
   Odłożył niedojedzony obiad i wyszedł, odprowadzany nienawistnymi spojrzeniami.

*

Powoli szła za Elioenem, trzymając się brzegu jego koszulki. Drugą dłonią zaciskała palce na broszce. Brat jej mówił, że jako jego rodzeństwo powinna trafić do Magów, tak jak kiedyś on. Nie stało się tak. Gdy dokonał się przydział, myślała, że się popłacze. Tak bardzo liczyła na gwiazdkę.
   Przystanęła na chwilę. Uzdrowiciele nie dali jej odpocząć po przebudzeniu i kolejnego dnia wysłali ją na wyspę, twierdząc, że tak silny organizm powinien sobie poradzić. Tym bardziej, że trafia do wielkiego skupiska Mocy, z którego czarodzieje mogą czerpać, by się uleczać. Wiedziała, że to kłamstwo. Moc nie leżała w przestrzeni, lecz w umysłach, w przeciwnym razie zwykli ludzie mieliby do niej dostęp.
   - Dobrze się czujesz? - spytał Elioen. Kiwnęła głową, próbując oszukać samą siebie. Świat zakołysał się pod jej nogami. - Może usiądziesz? Uzdrowiciele mówili, że już niedługo dojdziesz do siebie. W końcu ta wyspa...
   - Wiem - westchnęła. Nie mogła mu powiedzieć, a tym samym wytłumaczyć, że jest mądrzejsza od setek wyuczonych Uzdrowicieli, ponieważ sama doświadczyła spotkania z Mocą. I przeżyła.
   - Zaraz dojdziemy do stołówki, zjesz i wydobrzejesz - kontynuował brat.
   Zauważyła go. Szedł przez bulwar w stronę części Zaklinaczy. Sięgnęła w głąb myśli, próbując sobie przypomnieć skąd zna jego twarz. 
   - Dasz radę iść? - usłyszała Elioena.
   Dasz radę iść? Musimy się stąd zwijać.
   - Gerald, ja... nie jestem głodna, pójdę już do pokoju.
   Nie czekając na odpowiedź ruszyła za nim, sama nawet nie wiedziała czemu. Musiała się dowiedzieć, kim jest ten elf.

27.10.2013

Część XI Smak wolności

- Powinieneś być na wyspie - szepnął damski głos.
   - Przestań. Nie mogę tam być, skoro... Jak ona się czuje?
   - Lekarze mówią, że może nigdy się z tego nie obudzić.
   Każdy element pomieszczenia był biały - ściany, podłoga, fotel. Netheid siedziała na kafelkach, wpatrując się w uosobienie swojej Mocy. Mimo tego, że blask oślepiał tak, że nie mogła dostrzec twarzy swej rozmówczyni, uważała ją za piękną i pociągającą. Straciła poczucie czasu i przestrzeni. Dopiero głosy, które znajdowały się tak blisko, a zarazem daleko, sprawiły, że się ocknęła.
   Moc poruszyła się w fotelu i rozejrzała.
   - Wiesz, co się dzieje - stwierdziła, nie patrząc na dziewczynę, która siedziała na podłodze.
   - Tak mi się wydaje.
   Oprócz nich w pomieszczeniu nie było nikogo, a jednak słyszała cichy szloch kobiety i pocieszające słowa chłopaka. Serce Netheid pragnęło wrócić do nich.
   - Nie zatrzymuję cię tu.
   Zapadało milczenie. Dziewczyna bała się odpowiedzieć. Domyślała się, że jeżeli odejdzie, ponownie nigdy tu nie wróci. Nie potrafiła porzucić towarzystwa Mocy, poza tym nigdzie nie czuła się tak dobrze, jak między tymi czterema białymi ścianami.
   - Jeśli mnie opuścisz, nie znaczy, że ja także opuszczę ciebie, Netheid.

*

Smok przechylił głowę i podrapał się za uchem. Po chwili zaczął gonić swój ogon. Jego gęsta grzywa łopotała na wietrze.
   Zupełnie jak pies, pomyślał Leonard, uśmiechając się pod nosem.
   - I to ma być smok bojowy? - spytał ktoś z tyłu.
Smok jakby to zrozumiał, wyprostował się, węsząc w powietrzu. Jego beztroskie zachowanie zniknęło i zastąpiła go niespodziewana, wyczuwalna agresja. Z nozdrzy buchnęła para.
   - Są inne niż te znad placu - stwierdziła dziewczyna obok Leonarda. Chłopak w pamięci przypomniał sobie jej imię, Klenna. Była wysoka jak na 16-latkę, miała czarne falowane włosy opadające na ramiona, a ciekawskie oczy spoglądały na świat spod grubych szkieł okularów. Jako jedna z niewielu lubiła Leonarda, lecz ich relacje nie były na tyle silne, aby stworzyć więź przyjaźni.
   - Smok warmijski jest silniejszym odpowiednikiem grzywacza tygrysiego... - zaczął Areffal.
   - Grzywacz chiński... odpowiednia nazwa dla pieska dla towarzystwa - mruknęła osoba z tyłu. Smok poderwał się w powietrze, rozglądając się za autorem słów. Zaryczał głośno, aż zebrani wokół pozatykali uszy.
   - Spokój! - Areffal pociągnął za uzdę, sprowadzając gada na ziemię. Smok wciąż był niespokojny, chciał ugryźć swojego opiekuna, jednak dostał w pysk. - Chodź tu!
   Chłopak z tyłu podszedł do nauczyciela. Nie był przejęty zaistniałą sytuacją, trzymał ręce w kieszeni i uśmiechał się. Smok na jego widok skrzywił się, ukazując białe kły.
   - Isyan, jak mniemam?
   - Tak.
   Areffal bez zapowiedzi złapał elfa i posadził na grzbiecie smoka. Po zebranych przeszedł szmer, gdy gad próbował zrzucić z siebie jeźdźca, a gdy na rozkaz opiekuna wzbił się w powietrze, wszyscy wstrzymali oddech.
   - Zapamiętajcie sobie jedno: Wojownicy smakują walki, Medycy smakują wdzięczności, Magowie wiedzy, ale to my, Zaklinacze, możemy zasmakować wolności.

24.10.2013

Towarzysze walki

Każdy może wyobrazić sobie super wojowniczkę nie z tego świata. Piękne ciało odziane w skąpy strój, długie, rozwiane włosy, pociągające oczy i jakiś egzotyczny akcent w stylu tatuażu. Ale to nie wygląd czyni bohaterkę silną, lecz to, co ma u boku - jej wieczną towarzyszkę podczas wszystkich przygód, nigdy nieodłączną, nawet przy ciężkich chwilach, przyjaciółka na śmierć i życie - jej broń. A jak wiadomo, każdy najlepszy oręż ma wspaniałe imię.

Tricius
Dwuręczny miecz, który dzierży Limena. Można by stwierdzić, że głównej bohaterce powinien przysługiwać misternie wykonana oręż, z niespotykanym kształtem ostrza i ozdobna rękojeścią. Jednak Tricius jest inny. Mimo swojej sławy i doskonałości ma on nadzwyczajnie zwykły wygląd. Jedynymi ozdobnikami są dwa niewielkie gemy, które dodają ostrzu mocy. 

Thros Exl
W wielu fantastycznych światach istnieje państwo, gdzie wytwarza się najlepszą stal. Tak jest także w świecie Limeny, choć kraj ten jest tak odległy i tak mistyczny, że słyszeć można o nim tylko w legendach. Nie wiadomo, skąd miecz wykonany w tym państwie wziął się w Chyllenie, lecz szczęśliwym trafem, wraz z siostrzaną tarczą Lahru Exl, wpadł w ręce Sashili.

Gem i Ni
Dość nietypowa broń w fantastycznym świecie, sprowadzona z Zaoceanicznych Państw. Znakomicie wykonane bliźniacze rewolwery. Ciężko jest sobie wyobrazić tak zaawansowaną broń przy cywilizacji przypominającej średniowiecze, jednak w kraju ze Smoczą Wieżą, dzięki magii wiele jest możliwe. 

Rea Nahli
Łuk wykonany przez tajemniczy lud Vershanów, żyjący w jednym z lasów Chyllenu. Drewno, z któego zostało stworzone, jest rzadkie i tylko jedna rasa potrafi go wykorzystać. Magia płynąca w tej broni udoskonala ją do perfekcji, a jednocześnie sprawia, że nie może go dzierżyć nikt inny niż prawowity właściciel.

Etis
Magia w kraju ze Smoczą Wieżą jest niezwykle złożona. Jednym z trzech dróg, które pozwalają nią rządzić są kamienie magii używane przez szlachciców. Etis jest wielkości połowy dłoni, unosi się parę centymetrów przy ciele, by w każdej chwili mógł być użyty. W tym maleńkim przedmiocie skrywa się cała moc i mag, który zostanie go pozbawiony, jest bezbronny.


Każdy oręż jest na swój sposób przydatny w grze zespołowej. Tarcza osłania powolny miecz dwuręczny, łuk jest cichszy niż rewolwery, które z kolei są bardziej zabójcze. A magia? Cóż... ona działa zupełnie innymi zasadami.

22.10.2013

Część X Niezbyt dobry start

Część należąca do zaklinaczy mieściła się na północnym krańcu wyspy, z której przechodziło się na kolejną mniejszą. Tylko uczniowie z broszkami o kształcie smoka mogli przejść przez most, po drugiej stronie którego znajdowały się zagrody dla smoków. W przeciwieństwie do innych pierwszaków Isyan nie miał zamiaru ich zwiedzać. Od razu udał się do kwater przeznaczonych dla chłopców i od razu odnalazł swój pokój.
   - Cześć, jestem… - zaczął jego współlokator, wyciągając rękę.
   - Nie obchodzi mnie, kim jesteś – odwarknął Isyan. Jego bagaże już stały przy łóżku i czekały, aż zostaną rozpakowane. Zignorował je. Nie miał ochoty myśleć, gdzie rozłożyć cały pokój, który zmieścił się w walizkach.
   - Jesteś elfem?
   - A co? Masz jakieś uprzedzenia?
   - Nie. Zastanawiam się, dlaczego dostałeś się do Zaklinaczy.
   Isyan wściekły opuścił pokój, trzaskając za sobą drzwiami. Już po paru godzinach pierwszego dnia na wyspie wiedział, że jego pobyt nie będzie taki, jaki sobie wyobrażał. Jako elf miał trafić do Wojowników, zaprzyjaźnić się z najgorszymi typami w Warszawie, a na studia wybrać kierunek Valvirana. Ale rzeczy potoczyły się całkiem inaczej. Zdradziła go własna krew. Co z tego, że jego mama była Nemesemberem, że od najmłodszych lat wmawiała mu, że pochodzi z jednego z najlepszych rodów na świecie, skoro spłodziła potomka z jakimś zapchlonym Zaklinaczem?! Kolejny powód, żeby nienawidził ojca.


Leonard usiadł na ławce. Miał kompletny mętlik w głowie.
   Artur… Jego najlepszy przyjaciel od najmłodszych lat. Osoba, z którą spał w jednym pokoju, z którą dzielił najgłębsze sekrety, której zazdrościł jej doskonałości, którą znał na wylot, okazała się zupełnie inna. Pocałował Leonarda i uciekł bez słowa. Młody czarodziej sam nie wiedział, która z tych dwóch rzeczy była gorsza. Kipiał ze złości, gdy dokonywał się jego Przydział. Nawet nie zastanawiał się, czy jego dobór był dobry czy zły. W zamyśleniu poszedł do kwater dla chłopaków i przekonał się, że sytuacja zupełnie wymknęła się spod kontroli. Jego nowy współlokator, ledwo co zdążył go zobaczyć, z odrazą stwierdził, że nie ma zamiaru mieszkać z pedałem i wyszedł do Rady prosić o zmianę pokoju.
   Jego nowe życie, mimo że przepełnione magią, miało kiepski start, podobny do tego gimnazjalnego. Doskonale wiedział, że w takich miejscach, jak Akademia, plotki szybko się rozchodziły i gdy wieczorem wyjdzie na spotkanie z opiekunem ich klasy, każdy będzie go unikał. W dodatku, w poprzedniej szkole miał przyjaciela, tym razem był sam.

*

Idąc na Małą Wyspę pomyślał o dziewczynie z Placu Zgody. Sam nie wiedział czemu jego myśli pokierowały się do niej. Nie miała specjalnej urody, która przyciągała uwagę, a jednak jej osoba pozostawiła po sobie trwały ślad w umyśle Isyana. Nie wiedział, co się z nią stało. Gdy Valviranie go zabrali (co było pomysłem jego mamy, by sprawdzić, czy nic mu się nie stało i za co wciąż był na nią zły), blondynka wciąż była otoczona Uzdrowicielami. Nie widział jej w szpitalu na wyspie, więc albo została wysłana do Uzdrowiska, albo nie przeżyła, czego starał się nie dopuścić do myśli.
   Czemu wywarła ona na nim tak wielkie wrażenie?!
   Usiadł na końcu Auli Smoków i skrzyżował ręce na piersi. Spotkanie jeszcze się nie zaczęło, a on już miał dosyć. Był jedynym elfem wśród zebranych i nie spodziewał się, by spotkał kogokolwiek ze swojej rasy w części Zaklinaczy. Widział wszędzie panoszących się czarodziei, nimfy i rusałki szepcące o Tii F, karzełki, parę zaciekawionych ludzi, a nawet gnoma irlyjskiego i dżiny. Zbiór różnorakich gatunków człekokształtnych, ale elf był jeden. 
   Na podium wystąpił młody mężczyzna w wieku studenckim. Zamachnął parę razy rękoma i zapanowała cisza.
   - Witam Smoki! – krzyknął, a po Auli przebiegł cichy pomruk odpowiedzi. Isyan zastanowił się, czy analogicznie rzecz biorąc Wojowników nazywa się Mieczami, Magów Gwiazdeczkami, a Medyków Fiolkami.
   - Sam nie wiem, kto bardziej się stresuje: ja czy wy – ciągnął dalej mężczyzna – zarówno dla was, jak i dla mnie jest to pierwszy rok. Tak się złożyło, że jestem waszym opiekunem, a ledwo co zacząłem tu pracę. Nazywam się Areffal Rlitz i…
   Elf przestał słuchać. Powrócił do myśli o dziewczynie z Placu Zgody.

*

Sala była jasna i cicha. Na samym końcu stał fotel, na którym siedziała majestatyczna osoba. Jej skóra wręcz oślepiała swoim blaskiem.
   - Jesteś Bogiem?
   - Nie – odpowiedziała.
   - Aniołem?
   - Nie.
   - To kim jesteś?
   - Twoją Mocą, Netheid.

20.10.2013

Część IX Krew rodziców

Rozejrzał się dookoła. Jakoś inaczej wyobrażał sobie Akademię. Myślał, że za murem, który był widoczny z brzegu Wisły, znajduje się średniowieczny zamek zbudowany z kamienia. Tymczasem wokół niego rozciągał się swego rodzaju kampus - luźno stojące budynki były połączone siatką ścieżek, na których już krzątali się uczniowie. Przy większości skrzyżowań stały misternie wykonane drewniane drogowskazy, napisane w języku polskim, litewskim i w runach. Każdy możliwy skrawek wolnego miejsca zasiany był zielenią i wraz z ławkami tworzyły małe parki. Gdzieniegdzie pojawiała się fontanna, wesoło tryskająca wodą. A nad tym wszystkim górowała majestatyczna Wieża Megoela.
   Leonard otrząsnął się z wrażenia i ruszył do budynku Rady, jak nakazali mu w szpitalu.
   W związku z zamieszkami inauguracja roku szkolnego w ASM nie odbyła się. Postanowiono, aby wszyscy uczniowie przybyli już na wyspę, by następnego dnia rozpocząć naukę. Większość z nich była w akademickim szpitalu pod opieką Uzdrowicieli. Ci, którzy odnieśli poważniejsze rany, zostali przeniesieni do Warszawskiego Uzdrowiska dla Istot Magicznych. Chłopak słyszał, że parę osób znalazło się na granicy śmierci. Więcej informacji nie przedostało się poza mur, co, podobno, nie było niczym nowym. Przez całą noc w szpitalu słyszało się szepty, przekazujące najróżniejsze plotki o tym, co się stało na Placu Zgody. Paru elfów chwaliło się swoimi czynami, które miały być przyczyną zgonu kilku ludzi. Niewielu w to wierzyło, a nikt na pewno nie wiedział, czy ktokolwiek zginął. Od chłopaka leżącego w tej samej sali, Leonard dowiedział się, że jedyna droga, którą dostarczane były wiadomości na wsypie były listy od bliskich.
   Po nocy spędzonej w szpitalnym łóżku, Uzdrowiciele pozwolili mu wyjść. Poinstruowali go, aby udał się do Rady, gdzie indywidualnie miał dostać Przydział. Większość pierwszoroczniaków, która uniknęła obrażeń, przeszła przez ten rytuał poprzedniego wieczoru, na wspólnej kolacji. Żałował, że nie mógł na niej być, lecz pocieszające było to, że uniknął stresu związanego z wystąpieniem przed tłumem. Mógł spokojnie usłyszeć swój wynik, o którym później mógł powiedzieć Arturowi.
   Artur! Przecież on też, jako pierwszoroczniak, uczeń ASM, powinien być na Placu Zgody! Że też wcześniej o tym nie pomyślał! Czy coś mu się stało?! Nie widział go w szpitalu, więc pewnie uniknął starcia. W takim razie, do której klasy został przydzielony?
   Przyspieszył kroku. Dzięki drogowskazom udało mu się nie zgubić i już widział budynek Rady. 
   - Leonard!
   Odwrócił się w kierunku głosu i odetchnął z ulgą. Artur, cały i zdrów, szedł w jego kierunku.
   - Co ty tu robisz?! Myślałem... myślałem, że cię nie przyjęli, a jednak stoisz tu! - przyjaciel poklepał Leonarda po ramieniu. Oboje się uśmiechnęli.
   - Jestem czarodziejem.
   Artur wytrzeszczył oczy, nie mogąc uwierzyć.
   - Jestem czarodziejem - powtórzył Leonard, kiwając głową. Czuł się jakby dopiero się obudził, dopiero teraz dotarło do niego, co to oznacza.
   - Ale... w takim razie twoi...
   - Tak, moi rodzicie musieli być czarodziejami.
   - Czy to coś zmienia? - Artur zmarszczył brwi.
   - Pytasz, czy mam zamiar ich szukać? Nie... nie wiem... Nie myślałem nad tym - Leonard spojrzał na ziemię. Jego przyjaciel miał rację. To, że jego rodzice nie byli ludźmi mogło zmienić wszystko. - Na razie to nie jest ważne - szepnął ponownie - Do której klasy zostałeś przydzielony?
   Artur uśmiechnął się smutno. W jego oczach malował się ból, lecz jednocześnie cieszył się, że Leonardowi spełniło się marzenie. Ostrożnie położył dłonie na ramionach przyjaciela.
   - Nie mam predyspozycji... Czekaj, nic nie mów, daj mi skończyć - wziął głęboki oddech. - Cały czas martwiłem się, że zabrałem coś, co było dla ciebie ważne. Dla mnie to była katorga, bo wiedziałem, że to moja wina. Przecież sam ci zaproponowałem, żebyśmy razem wysłali listy. Rozumiałem, że jesteś na mnie zły. Nic nie mogłem zrobić, nie potrafię cofać czasu. Trafiłem tu, ćwiczyłem cały czas, ale mi się nie udało. Nie mam w sobie Mocy. Ale wiesz, to nie jest ważne. To nie było moje marzenie, a twoje. I tobie się jednak udało, jesteś tu, jesteś czarodziejem. Ja wrócę do domu, do naszego pokoju i może kiedyś napiszę o tobie.
   Zapadła cisza, podczas której patrzyli sobie w oczy. Teraz Leonard poczuł się głupio - miał nadzieję, że znowu będzie miał swojego najlepszego przyjaciela przy sobie.
   - Kiedy wracasz? - spytał w końcu.
   Artur wskazał na walizki tuż przy przystani. Leonard spuścił wzrok.
   - Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy, że ci się udało, Leo! - Artur podniósł głowę przyjaciela za brodę. Po chwili go pocałował.

*

Sztyletem naciął wnętrze dłoni. Kilka kropel spłynęło po skórze i wpadło do wody, barwiąc ją na czerwono. Isyan obserwował, jak płyn zmienia kolor. Wiedział, że predysponuje na wojownika, tak jak jego matka, każdy inny Nemesember i każdy inny elf. Czemu więc działo się to tak długo? Minęło dobre pięć sekund, a Przydział wciąż się nie dokonał. Myślami ponaglał proces, lecz niewiele to dało.
   W końcu zaczął wyłaniać się kształt, z początku niewyraźny, niczym mgła. Powoli wznosił się ponad wodę i powoli przybierał swą ostateczną formę broszki, którą później Isyan miał przypiąć do krawata. Od narodzin wiedział, co oznaczają: gwiazda to mag, a miecz - wojownik. Gdy wyłaniał się smok, zostawało się zaklinaczem, natomiast fiolka należała do medyków. Predyspozycje zależały od krwi, a przecież w chłopaku płynęła najszlachetniejsza krew Nemesemberów. 
   Miecz, miecz, miecz!
   - Jak to smok?! - krzyknął na zgromadzonych i rzucił broszką w głąb sali - nie jestem zaklinaczem, jestem wojownikiem! W mojej rodzinie od tysiąca lat rodzą się wojownicy! Nie jestem zaklinaczem! Nie jestem smokiem!

17.10.2013

Spotkanie


Fragment:
Stanęłam na progu, oczom nie wierząc. Siedziała na jednym z pieńków, z nogami na stole, i jadła jabłko.   Limena i ja patrzyłyśmy sobie w oczy, obie tak samo zaskoczone. Nim zrobiłam jakikolwiek ruch, znalazła się tuż przede mną, przystawiając do gardła sztylet. Była... idealna. Duże czarne oczy przypatrywały mi się spod jasno fioletowej grzywki, która opadała na szlachetną twarz. Na czubku głowy przy każdym ruchu kołysał się związany sznurkiem kucyk.   - Kim jesteś i co tu robisz?! - warknęła.   Do szaleństwa zakochałam się w tym głosie - mądrym, uwodzącym i bojowym. Przyprawiał mnie o ciarki na całym ciele.   Będąc w potrzasku między ścianą a ostrzem sztyletu, niewiele mogłam zrobić. Przełknęłam ślinę, strąjąc się zachować kontrolę nad pęcherzem.   - Odpowiadaj!   - Mieszkam tu...   - Nie kłam mi w żywe oczy! Skąd jesteś?!!   - Z La Teh...   - Gówno prawda! Każdy, kto tak mówi, kłamie! Skąd jesteś?!   - La Teh...

15.10.2013

Część VIII Interwencja

Mała dziewczynka, przyczepiona do Leonarda, zadrżała na widok smoków. On sam pierwszy raz był świadkiem interwencji sił Valviranów i Jeźdźców. Wzdrygnął się. Piętnaście lat temu była to codzienność - walki na ulicach, smoki nurkujące z nieba i wojownicy idący ramię w ramię, ostrzeliwani przez nielegalną broń sprowadzoną z Zachodu. Teraz to wszystko się powtarzało.
   - Nie martw się, znajdziemy twoich rodziców - przytulił małą, gdy kolejny gad przeleciał nisko nad ich głowami. Przeraźliwy ryk rozdarł powietrze.
   Zdumiał się, gdy stwierdził, że traktował dziewczynkę, jak młodszą wersję siebie. Ona też musiała wyczuć, że Leonard był kiedyś w podobnej sytuacji - oderwany od rodziców, których chciał znaleźć. Miał niecały rok, kiedy został oddany do domu dziecka. Wtedy także na ulicach było niebezpiecznie. Nie pamiętał tego i gdyby tylko mógł sprawić, żeby i ona zapomniała.
   Powietrzem targnął wybuch. Dziewczynka zaczęła płakać.
   - Niekontrolowany isiutimas na skrzyżowaniu Legge'a i Morszyńskiej! - Obok nich przebiegło paru Valviranów - Przysłać posiłki i uzdrowicieli!
   Leonard nic nie rozumiał. Skąd brała się ta nienawiść, która sprawiła, że wszyscy zaczęli ze sobą walczyć. Polska była krajem wyjątkowo spokojnym i tolerancyjnym. W krajach Europy Zachodniej słynęła jako oaza dla istot magicznych. Od momentu rozpoczęcia Unii Polsko-Litewskiej ludzie i inne gatunki potrafiły na sobie polegać, nawet podczas trwania Wojny Rasowej. Teraz jednak wydawałoby się, że cała historia przyjaźni była jednym wielkim kłamstwem. Nieważne, która ze stron spowodowała wszechobecny chaos, efektem tego była dwustronna nienawiść.
   Gdyby tylko ludzie wiedzieli, że Leonard jest czarodziejem z krwi i kości, prawdopodobnie by go zaatakowali i pewnie by już nie żył. Trzymał się na uboczu, z dala od centrum walki. Tylko tu mógł utrzymać swoją neutralność, choć nie był całkowicie bezpieczny. Wiedział, że w tłumie znajdują się nadgorliwcy, którzy pragnęli na zawsze zwalczyć przeciwną rasę.
   Chłopak poczuł ostry ból w ramieniu. Nie zauważył kobiety stojącej tuż obok niego z nożem w dłoni.
   - P-Przepraszam! Naprawdę! Myślałam, że jesteś jednym z nich, nie... - urwała i uciekła na widok zbliżającego się Jeźdźca.
   Leonard patrzył na krew spływającą mu po ręce. Biała koszula, stanowiąca część mundurka, szybko nasiąknęła krwią. Rana była głęboka. Po chwili nie docierały już do niego odgłosy walk, nie słyszał też słów wypowiedzianych przez stojącego przed nim Jeźdźca. Czy to możliwe, że tak szybko się wykrwawiał? Przecież tamta kobieta miała ze sobą tylko nóż...
   Nogi ugięły się pod nim i to było ostatnie, co pamiętał.

*

   - Nic mi nie jest! - Isyan wyrywał się Uzdrowicielom. Domyślał się, że zajmują go tylko dlatego, żeby nie widział blondwłosej dziewczyny. Chronieni przez zaklęcie tarczy stworzonej przez kilkunastu Magijsterów mogli spokojnie leczyć poszkodowanych. Walki dookoła wciąż trwały, choć przybycie Sił Magicznych uspokoiło większość zażartych wojowników. Niektórzy z nich rozpierzchli się we wszystkie strony, inni odpuścili dopiero przy użyciu Mocy.
   Smoki krążyły nad ich głowami, rycząc i gryząc dla zabawy swoich towarzyszy, gdy byli blisko siebie. Ich Jeźdźcy wypatrywali miejsc, w których wciąż było groźnie lub gonili uciekających. Powietrze targało ich włosy i wydawać się mogło, że to kochali.
   Isyan został oddzielony od nowej znajomej. Ostatnim, co zdołał zobaczyć było, jak dziewczyna osuwa się na ziemię. Resztę zasłonili mu Uzdrowiciele. Właściwie nie musiał nic widzieć, wystarczyło mu to, co słyszał.
   - Jeszcze raz, ale mocniej. Mocniej, Kith! Zaraz ją stracimy!
   - Nie! - krzyknął elf. Ponownie spróbował się wyrwać, lecz Uzdrowiciel uspokoił go zaklęciem. Usiadł spokojnie na ziemi, rozglądając się dookoła. Jakiś młody człowiek wymachiwał naostrzonym kijem od miotły w stronę Valvirana. Nie chciał się poddawać. Może ktoś mu powiedział, że walczy dla dobrej sprawy. Isyan zamknął oczy, nie chcąc wiedzieć, jak skończyła się ta potyczka.
   - Jeszcze raz, Kith! Już ostatni!
   Położył się. Na niebie leniwie krążyły smoki. Nie wiedział, co było w nich takiego pociągającego, przecież widział je codziennie, gdy latały nad miastem, ciesząc się wolnością. Może właśnie to, że miały taką swobodę, robiło z nich tak piękny widok.
   - E, młody, pójdziesz z nami.
   Isyan spojrzał w stronę, z której dobiegł go głos. Nad nimi stało dwóch Valviranów.
   Chyba powinien uciekać.

13.10.2013

Część VII Epicentrum nienawiści

Plac Zgody. Symbol solidarności między istotami magicznymi a ludźmi nagle stał się miejscem wydarzeń, w których przeważał brak tolerancji i nienawiść. Jedni rzucali się na drugich, używali najróżniejszych rzeczy, które nadawały się na broń. Ci, którzy unikali walki, wkrótce zostawali w nią wplątani. Najpierw próbowali bronić swoich braci, potem samych siebie, by w końcu zaatakować z własnej woli. Zapanował chaos. 
   Netheid starała się nie spuścić z oczu brata. Tłum starał się ich rozdzielić. Była popychana, szarpana, zaklęcia w nią trafiały. Potknęła się. Strach ją zdominował. Nie mogła się ruszyć, lecz krzyczała. Nie słyszała swojego własnego głosu, wszystko dookoła działo się w zwolnionym tempie. Kręciło jej się w głowie. Odsunęła się na bok, a na jej miejsce upadł człowiek rażony zaklęciem. Z jego ust sączyła się zielona piana. Netheid krzyknęła jeszcze głośniej, wstała, zaczęła uciekać. Tuż obok niej przebiegło troje elfów. Najmłodszy z nich miał klatkę piersiową owiniętą w transparent - Polska dla ludzi! Precz z magicznymi!  Płótno z każdą sekundą było bardziej czerwone od krwi.
   Nagle zdała sobie sprawę z tego, że jest bliżej centrum walk, niż była wcześniej. Panował tu taki ścisk, że jakikolwiek ruch wydawał się niemożliwy. Ludzie wykorzystywali swoje ręce, drapali, wbijali paznokcie w przeciwników, dusili. Netheid ponownie opanował strach. Zgubiła Elioena, była sama w epicentrum nienawiści. Próbowała się wycofać, lecz tłum spychał ją do środka, popychał do walki. Uchyliła się przed lecącą w jej stronę tyczką. Kolejnego ciosu nie zauważyła. Upadła. Nie ważne, że była kobietą, należała do tych złych istot magicznych. Poczuła kopnięcie w brzuch, w ramię, udo. Raz, drugi, trzeci. Ponownie zakręciło jej się w głowie. Mięśnie jej się napięły, zadrgały. Traciła przytomność.

*

Isyan zablokował pięść, która próbowała go uderzyć. Uśmiechnął się do zdziwionego napastnika.
  - Nie widziałeś przypadkiem kobiety, spiczaste uszy, czarne włosy, zielone oczy, 37 lat?
  - Eee...
  Z dłoni elfa wytrysnęło zaklęcie. Jego przeciwnik odleciał do tyłu, pozostawiając po sobie korytarz wydrążony w tłumie. Parę osób zdążyło odskoczyć, innym się nie poszczęściło. Chłopak nie przejął się. Ruszył na kolejnego mężczyznę. Na jego koszulce był nadruk oznajmujący, że istoty magiczne pochodzą od szatana. Oczywiście, szczególnie ci ochrzczeni. Facet gorliwie kopał osobę skuloną na ziemi. Isyan złapał go za kołnierz, brutalnie odrzucił i środkowym placem poinformował co sądzi o jego chrześcijańskim zachowaniu. Nie musiał nic więcej robić - mężczyzna uciekł. Jego ofiara wciąż leżała na ziemi, drżąc coraz bardziej.
   - O cholera!
   Elf w ostatniej chwili padł na ziemię i zasłonił oczy, lecz i tak odczuł efekt uderzenia, a światło oślepiło go. Był zbyt blisko. Jego czuły słuch został poddany próbie wysokiej częstotliwości. Skóra go paliła. Zacisnął zęby, próbując nie krzyczeć z bólu.
   Jak nagle wybuch isiutimas się zaczął, tak nagle się skończył. Isyan jeszcze przez chwilę nie podnosił wzroku. Serce mu zamarło na samą myśl tego, co zobaczy. Nigdy nie był świadkiem czegoś podobnego, ale słyszał o jego skutkach. Wypalone oczy, skóra, pomieszane zmysły, czasami zdarzały się też zmiany genetyczne lub zespolenie dwóch ciał. Starał się nie wyobrażać, że jego mama leży gdzieś niedaleko jako jedna z ofiar. Otrząsnął się, wciąż dzwoniło mu w uszach. Wstał i podbiegł do dziewczyny, nie rozglądając się. Była to drobna blondynka z długimi włosami, ubrana w mundurek. Na krawacie nie miała broszki, więc tak jak on była pierwszakiem. Kiedy ją podniósł, jęknęła. Była przytomna.
   - Dasz radę iść? - spytał ją. - Musimy się stąd zwijać.
   W odpowiedzi dziewczyna zwymiotowała obficie, brudząc białą koszulę.
   - Jasne, dam ci chwilę prywatności. Wyduś to z siebie.
   Jej isiutimas rozciągnął się tylko w promieniu pięciu metrów. Poza tym obszarem wciąż stał walczący tłum, który teraz przypatrywał się chłopakowi i rzygającej dziewczynie. Ludzie wnet domyślili się, że to oni są sprawcami tego, co przed chwilą zaszło. Paru odważnych ruszyło w ich stronę, trzymając zaostrzone pałki i noże. Przerażony Isyan stwierdził, że sam nie da im rady. Złapał czarownicę za rękę i stwierdził, że nie ma dokąd uciekać. Byli w pułapce... 

10.10.2013

Inspiracyjnie

Przedstawię wam starą koleżankę Imaginacji - Inspirację. Ta nie przychodzi zbyt często, ale za to, jak się pojawia, robi to z wielkim impetem. Zwykle zdarza się to, gdy słucham muzyki. Ukazują mi się wtedy potencjalne sceny ze świata Limeny lub przenoszą mnie w tamte miejsca, abym mogła poczuć ich klimat. Niektóre utwory odpowiadają danym sytuacjom, stosunkom między bohaterami czy krajobrazom. 

Już od pierwszych sekund utwór przenosi na ziemie Chyllenu. Przed oczami roztacza się mnóstwo zieleni. Przepiękne łąki, na których pasą się spokojnie zwierzęta, są przecinane przez błyszczące w słońcu rzeki. Nad głową szybują ptaki, gdzieś w oddali słychać krzyk sokoła. Ogólnie utwór opisuje piękno kraju ze Smoczą Wieżą.

Doskonała piosenka do poskakania przy ognisku. Tajemnica i szaleństwo w jednym. Słuchając tego utworu, zdecydowanie można popaść w trans.

Dzięki temu jakże zachwycającemu tekstowi odkryłam, jakie jest motto w drużynie Limeny, ale to niech na razie zostanie tajemnicą.

Piosenka odpowiadająca sytuacji między Sashilą, a innym członkiem drużyny. Chyba nie trzeba dużo mówić, żeby zrozumieć, o co właściwie chodzi. 

Podaj mi wszystkie moje strzały, Podaj mi moją kuszę. Obawiam się, że będziemy ich potrzebować, nim noc się skończy - udziela się bojowy nastrój Limeny. Chociaż nie ma ona kuszy, lecz miecz, zionie od niej chęć zemsty. 

Bójka tawernowa! Alkohol, pot i tłum roześmianych ludzi! Może być zabawnie.

Utwór nawiązujący do finału. Jest to soundtrack z Harry'ego Pottera i Księcia Półkrwi, do sceny przed śmiercią Dumbledore'a. W utworze można wyczuć mrok i tajemnicę. Odczuwalna jest także nostalgia. Czy tak, jak w powieści Rowling, ktoś umrze? Czy poleją się łzy? A może skończy się szczęśliwie? \
Niech to pozostanie sekretem.

8.10.2013

Część VI Szał

Isyan
I wakacje się skończyły, a wraz z nimi nocne wypady na miasto. Z jednej strony będzie za tym tęsknił, z drugiej - ile to razy sobie obiecywał, że to ostatni raz, gdy wychodzi z wampirami? Jak często mówił sobie, że już nigdy więcej nie wróci do domu po północy, żeby mógł się normalnie wyspać? Jeszcze nie zdarzyło mu się, żeby dotrzymał danego sobie słowa. Niby jego mama nic do tego nie miała. Jak sama mówiła - sama kiedyś młoda i robiła dziwne rzeczy. Każda miała swoje konsekwencje jedne prawie niewidoczne, inne zmieniły całkowicie jej życie, a niektóre z nich nawet dorosły. Teraz jedna z nich miała 16 lat i odczuwała skutki nocnego wychodzenia na miasto. Isyan ledwo stał, ziewał głośno i patrzył spod przymkniętych oczu na matkę, która pakowała jego toboły do bagażnika.
   Nie przypominał sobie, żeby spakował pół pokoju.
   Właściwie nie przypominał sobie, żeby w ogóle się pakował.
   Przez myśl przeleciało mu, że choć trochę powinien pomóc w ładowaniu bagaży do bagażnika, ale po chwili zrezygnował z tego pomysłu. Nie tylko dlatego, że zachwiał się, gdy się poruszył, ale nad jego głową z niezwykłą szybkością poleciała torba podróżna i wylądowała w aucie, przesuwając je do przodu o parę centymetrów.
   - Mogło mnie trafić w głowę i mnie zabić! - warknął Isyan, gdy mama pojawiła się w zasięgu wzroku. - Znowu próbujesz zrobić krzywdę swojemu jedynemu dziecku!
   - Ta była ostatnia - pani Nemesember zaczęła grzebać w torbie, szukając kluczyków.
   - Czemu spakowałaś cały mój pokój?
   - Bo cię nie było, nie wiedziałam, czego będziesz potrzebował - Otworzyła auto. Isyan wpakował się na siedzenie pasażera i dokładnie zapiął pasy. - Byłeś z wampirami?
   - Taaaa... - jego odpowiedź przeszła w ziewanie. Wiedział, że zaraz całkowicie się rozbudzi. Sprawdził jeszcze raz pasy.
   - Piłeś coś?
   - Krew.
   - Bardzo zabawne, Isyan.
   Chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu i przytrzymał się mocno fotela, gdy auto ruszyło. Jego mama nie była dobrym kierowcą. Właściwie prowadziła, jak wariatka. Ktokolwiek dał jej prawo do jazdy, popełnił największy błąd w historii Polski. Jakim cudem udawało jej się wyrabiać na zakrętach, nie spowodować żadnej stłuczki czy uniknąć mandatu, tego nikt nie wiedział. Isyan nie przepadał za jazdą ze swoją matką. Zwykle wybierał bardziej bezpieczne środki transportu.
   Żeby uspokoić swoje myśli, włączył radio. Akurat puścili najnowszy singiel polskiej artystki, która po kilkunastu latach wróciła na scenę muzyczną. Tak jak kiedyś, jej osoba robiła furorę, wszystkie nastolatki o niej rozmawiały i wymieniały się plotkami na jej temat. Nawet chłopacy czasami wymienili się krótkimi opiniami o jej nienagannym wyglądzie. Nikt by o niej nie powiedział, że ma tyle lat, ile naprawdę ma. Poza tym miała świetny głos, który nawet Isyanowi się podobał.
   Pogłośnił, sądząc, że mamie spodoba się znajoma artystka z jej młodości. W następnej chwili o mało co nie zderzyli się z autem przed nimi. Jęknął, gdy pasy bezpieczeństwa szarpnęły jego klatkę piersiową. Pani Nemesember próbowała wyłączyć radio, wyciszyć je, cokolwiek byleby nic nie słyszeć. Palce jej się plątały, nie potrafiła wykonać prostej czynności. W końcu jej się udało. Isyan widział ją w różnych stanach, ale to była dla niego nowość.
   - Nigdy... uhm... proszę...
   - Ale o co chodzi? - Isyana wmurowało w siedzenie.
   - Nie będę z tobą rozmawiała na jej temat. Nie będę w ogóle z nikim o niej rozmawiała! Ona nie istnieje! Suka...
   - Jak... co... mamo, ale... - zaśmiał się - ty ja znałaś!
   - Isyan...
   - Ale jaja, ty ją znałaś! Moja mama znała Tię F! Będę miał czym się chwalić.
   Zatrzymali się na parkingu przy Placu Zgody. Isyan, wysiadając, wciąż śmiał się do siebie pod nosem i nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. Niedaleko zebrał się spory tłum. Transparenty nad nim mówiły, że są to ludzie nieprzepadający za istotami posiadającymi zdolność posługiwania się Mocą. Służby porządkowe już starali się ich uspokoić.
   - Chyba sobie żartują - westchnęła mama Isyana, wypakowując jego bagaże.
   - Nic nie zrobią, nie mają jaj.
   Powstało zamieszanie. Parę młodych ludzi przedostało się przez barierę składającą się z policjantów, podbiegło do skupionych w grupie elfów i zaczęło się z nimi szarpać.
   - Idź na Plac - rozkazała mu mama.
   Ruszył na miejsce spotkania wszystkich uczniów. Kiedy się obejrzał, zauważył, że jego matka nie odjechała, lecz skierowała się w stronę zamieszek.
   - Mamo...

6.10.2013

Część V W lustrze

Netheid
Otrzymanie listu potwierdzającego jej przyjęcie do szkoły było jednym z najszczęśliwszych momentów w jej życiu. Pokazała Elioenowi, że wcale nie jest aż tak beznadziejna, żeby się dostać do ASM. Teraz stała przed lustrem, przypatrując się swojemu odbiciu, które było ubrane w mundurek i zastanawiała się, czy dobrze zrobiła. Po raz pierwszy będzie musiała zostawić dom i zamieszkać w kampusie razem z setkami innych uczniów. Przeczuwała, że trafi do pokoju z jakimiś wariatkami, które będą starały się zniszczyć jej poczucie własnej wartości. Elioen mówił jej o tym, przestrzegał, że takie rzeczy to codzienność i musi być silna.
   Przygładziła grzywkę, która zasłaniała jej pół twarzy. W białej bluzce i czarnej spódnicy wyglądała raczej dziwnie i wyzywająco. Strój odsłaniał nogi, których u siebie nienawidziła. Przygryzła wargę, zastanawiając się nad potencjalnym rozwiązaniem. Nie znała się na modzie, a tym bardziej na dobieraniu do siebie ubrań i dodatków.
   Odskoczyła od lustra, gdy tylko usłyszała pukanie. Jej odbicie w mundurku jeszcze przez chwilę jawiło się na tafli, by się rozmazać i zniknąć, a na jego miejscu pojawiło się odbicie prawidłowe.
   - Ahya, przestraszyłaś mnie - skarciła skrzacicę, która weszła bez słowa do pokoju, przynosząc śniadanie. Netheid spojrzała na jedzenie z odrazą.
   - Pan Elioen się o panienkę martwi - powiedziała Ahya, siadając na łóżku. Jej krótkie nóżki komicznie wisiały w powietrzu. - Mówił, że nie odzywała się do niego panienka już od dwóch dni. Sądzi, iż panienka jest zestresowana nową szkołą i inauguracją.
   - Nie jestem - odpowiedziała cicho Netheid, gładząc grzywkę. - Za dużo mówisz do nas "pan" i "panienka".
   - Jestem waszym słu...
   - Nie, nie jesteś! Byłaś przy moich urodzinach, byłaś przy mamie w tym okresie, o którym nie chce mówić. Patrzyłaś jak dorastamy, ja i Gerald. Bawiłaś się z nami, uczyłaś nas. Nie jesteś naszą służącą. Jesteś członkiem rodziny Fave'ów. Jesteś... my cię tu wszyscy kochamy. Wszyscy.
   Przez chwilę panowała cisza. Dziewczyna i skrzacica patrzyły sobie w oczy, próbując domyślić się, co myśli druga.
   Netheid pierwsza odwróciła wzrok, zwracając się do lustra. Wciąż ociągała się z włożeniem mundurka, a jej czas powoli się kończył. Wiedziała, że zaraz powinna zejść do kuchni, przywitać się z bratem. A potem czekała ich podróż na Plac Zgody. Zadrżała na samą myśl o tym, co ma się zdarzyć w ciągu paru godzin. Poczuła się samotna. Zawsze miała przy sobie mamę i Elioena, ale jej matka była na jakimś ważnym spotkaniu, a brat wydawał się jej równie daleki, jak Afryka. Nie miała ochoty go teraz spotkać. Zaraz zacząłby narzekać na ignorancję, którą wykazywała się przez ostatnie dni. Później poruszyłby temat szkoły, o czym rozmawiać by nie chciała. Przełknęła ślinę, próbując wyłączyć myślenie.
   - Powinna się panienka już ubierać - skrzacica zeskoczyła z łóżka. Jej karłowate nóżki prawie się pod nią ugięły, doprowadzając do upadku. Jednak jeszcze nigdy jej się to nie przytrafiło. Zawsze potrafiła zgrabnie wywinąć się z niezdarnych sytuacji, które były wynikiem skrzaciej postury. Wyprostowała się dumnie i podeszła do drzwi, w których się zatrzymała. - Jest panienka silniejsza, niż wszyscy myślą. Myślę, że niedługo się o tym przekonają. A tymczasem... myślę, że zakolanówki będą najlepszym rozwiązaniem.
   - Dziękuję, Ahya. Powiesz Geraldowi, że niedługo do niego zejdę?
   - Myślę, że pan Elioen ucieszy się z tego powodu.
   Skrzacica skłoniła się tak nisko, jak tylko pozwalało jej ciało i wyszła. Netheid westchnęła głęboko. Jeszcze pięć minut i się ubierze.
   Wzięła do ręki skrzypce, rozkoszując się ich dotykiem i zaczęła grać. 

3.10.2013

Parę lat później



   - Jak się z tym czujesz? - spytałam.
   Przewróciła oczami i podeszła do krawędzi skały. Przed nią rozciągał się przepiękny widok - lasy, rzeka i zamek. Przypomniało mi się, jak wędrowaliśmy po kamiennych korytarzach. Przypomniały mi się wydarzenia z tamtego okresu. Zakuło mnie w sercu, ale się nie odezwałam.
   - Z czym? - odpowiedziała pytaniem. Nie patrzyła na mnie, lecz przed siebie. Tyle się zmieniło...
   - Czy udało ci się już do tego wszystkiego przywyknąć? Niby minęło tyle czasu, a ciągle ten widok wydaje się być taki... obcy.
   Odwróciła się do mnie i uśmiechnęła.
   - Ech, Sash - podeszła do mnie, objęła ramieniem - tak właśnie jest normalnie, tak właśnie ma być. To jest prawdziwy Chyllen.
 

1.10.2013

Część IV Z czasem rany się leczą

Leonard
   Artur zawsze miał wszystko. Był przystojny, w szkole dziewczyny szeptały o nim, uśmiechały się i wdzięczyły. Nie ważne, że nigdy nie zwracał na nie uwagi. Ważne było, że miał powodzenie. Był mądry, inteligentny, wysportowany. Miał najlepsze oceny w klasie, ogromne szanse na spełnienie swego pisarskiego marzenia. A teraz nie dość, że dostał się do ASM, to jakaś rodzina przygarnęła go na na wakacje do siebie. Parę dni po otrzymaniu listu napłynęło mnóstwo wniosków od rodzin zaprzyjaźnionych, zapraszających chłopaka do siebie. Miesiąc to nie był długi okres, ale Artur mógł już zacząć przywiązywać się do wolności, a rodzina mogła w przyszłości poszczycić się tym, że w ich domu zamieszkał ludzki Mag.
   W przeciwieństwie do niego, Leonard od zawsze miał pecha. Zaczynając od początku: jego rodzice oddali go do domu dziecka. Pozbyli się go, najpierw nadając mu imię. Leonard. Rany boskie, kto przy zdrowych zmysłach tak każe swoje własne dziecko?! Kto w XXI wieku nazywa je "Leonard"?! Jak był mały tyle razy przez to płakał i wciąż żywił urazę do samego siebie za to, jak miał na imię. Wiedział, że nie powinien, że to nie jego wina, że to głupie, ale nie mógł przestać. 
   A potem było jeszcze gorzej. Starał się, jak mógł, lecz jego oceny nie były zachwycające. Nauczyciele za nim nie przepadali, za to uwielbiali brać go do odpowiedzi i przy każdym drobnym potknięciu pastwili się nad jego osobą. Po jakimś czasie nauczył się tworzyć wokół siebie tarczę, od której odbijały się wszystkie złe rzeczy. Żył powoli w swoim własnym tempie, ignorując to, co mogłoby spowodować jego upadek.
   Czasami zastanawiał się, czy gdyby jego rodzice nie okazali się takimi idiotami, żeby oddać go do domu dziecka, jego życie byłoby lepsze. Nie na płaszczyźnie rodziny, lecz wszystkiego, co w życiu doznał. Gdy był mały, postanowił sobie, że odnajdzie mamę i tatę i będzie z nimi szczęśliwie żył. Później dorósł. Owszem, wciąż chciał ich znaleźć, lecz tylko dlatego, aby im wypomnieć, jak wielką krzywdę mu zrobili. Życie w domu dziecka nie należało do najpiękniejszych, chociażby nie wiadomo na jak wysokim poziomie by stało. Słyszał o okropnych warunkach sierocińców w Niemczech czy Portugalii, ale nieważne, jak wysoki standard prezentują te polskie, prawdziwej miłości rodziców nic nie zastąpi. Teraz, gdy już to wiedział, gdy dojrzał, wiedział, że nie będzie chciał poznać osób, które go porzuciły. Nawet w myślach nie nazywał ich rodzicami. Nie zasługiwali na to.
   Zaciśniętymi pięściami uderzył w ścianę z glassingu. Po drugiej stronie ludzie widzieli tylko odbicie nieba, na którym od czasu do czasu leniwie przepływały sierpniowe chmury. Nikt nie domyślał się, że za tym pięknym widokiem młody chłopak przeżywał swego rodzaju katusze psychiczne. Nie potrafił sobie wybaczyć tego, że zaraz po zajściu z Wysłannikiem przestał odzywać się do swojego przyjaciela i powoli zaczął go ignorować. Teraz, wraz z początkiem sierpnia, zaczął tego żałować. Targały nim ogromne wyrzuty sumienia, w wyniku których tego dnia zdążył już zbić lustro w łazience. Z krwawiącą dłonią obserwował, jak szkło samo się reperowało. Najdrobniejsze cząsteczki wróciły na swoje miejsce, przywracając nieskazitelnie płaską powierzchnię szkła. Szkoda, że rana na ręce nie mogła tak szybko się zagoić. Opatrzył ją i zawinął bandażem.
   Ponownie uderzył pięścią w ścianę, ta jednak była zbyt mocna, aby mogła być zniszczona. Nie myślał o tym. Myślał o Arturze. O tym, jak cholernie było mu przykro tego, co zrobił; jak bardzo tęsknił za swoim jedynym przyjacielem. Teraz mógł już nie mieć okazji, aby go przeprosić. Ale... przecież mógł napisać list! Natychmiast złapał za pióro i kartkę papieru. Niechcący zbyt mocno potrącił zabandażowaną dłonią biurko. Nie zabolało. Powinno zaboleć. Lekko zdziwiony spojrzał na biały materiał lekko przesiąknięty krwią i powoli go odwinął. Po ranie nie widać było żadnego śladu.
   - Co jest...
   Będąc w domu dziecka, parę razy już się skaleczył, lecz rany nigdy tak szybko się nie goiły. Po każdej zostawała nawet niewielka blizna, a tymczasem jego dłoń była gładka. Jak gdyby zdarzenia z lustrem nie było. Zastanowił się. Czyżby... A gdyby... Powinien chociaż sprawdzić.
   Znalazł scyzoryk. Wciąż nie był pewny, czy dobrze robi. Ostrze dotknęło skóry i... Nie! Jednak nie. Może jakiś potężny czarodziej zdecydował się nałożyć czar także na ludzi znajdujących się w budynku.
   A co jeśli tak się nie stało? Raczej powinni poinformować dzieciaki o takich zmianach. Nożyk znów dotknął jego palca.
   - Leonard! - do pokoju weszła panna Lucy. Bez pukania. Zdezorientowany, szybko schował scyzoryk. Nie powinien nawet go tu mieć. - List do ciebie, Leonard.
   Przez chwilę nie docierały do niego wypowiedziane z amerykańskim akcentem słowa. Zamrugał parę razy, ale się nie ruszał.
   - List, Leonard, list - panna Lucy wyciągała w jego stronę kopertę, a on stał jak głupi. Przypomniało mu się, jak dwa tygodnie temu Wysłannik podawał list Arturowi. - Leoś.
   Czy ona naprawdę nazwała go Leoś? Leoś?!
   - Ale... kto? - odezwał się w końcu, wciąż stojąc.
   - Weź, please. Muszę iść już - zostawiła list na stoliku nocnym i pospiesznie wyszła. 
   Wciąż nie podchodził do listu. Przeszło mu przez myśl, że ktoś znów robił sobie z niego żarty, po chwili jednak pomyślał, że może to Artur napisał. Wręcz rzucił się na kopertę i rozerwał ją. Powoli wyciągał oporną zawartość. O mało co jej nie porwał. W końcu udało mu się wyciągnąć ją na tyle, aby mógł cokolwiek zobaczyć. Nie... To... To niemożliwe!
   Usiadł na łóżku. Serce biło mu jak szalone. Dopiero po paru chwilach, gdy się uspokoiło, przeczytał treść listu.
   Szanowny Panie Leonardzie Mystycki!
   Z radością informujemy Pana, że jako przedstawiciela rasy czarodziejskiej, przyjęliśmy Pana na pierwszy rok Akademii Sił Magii w Warszawie...