W Auli Smoków było tak ciasno, że nawet mysz by się
nie przecisnęła. Wszyscy stali na baczność, starając się zapewnić sobie jak
najwygodniejszą pozycję. Ścisk i duchota były przyczyną rozprzestrzeniającej
się złości, nie mówiąc już o tym, że nikt nie wiedział, po co zostali wezwani.
Szeptano między sobą, wymieniając się najróżniejszymi uwagami. W końcu nie
często zwołuje się uczniów o 7 rano w niedzielę.
Leonard stał wciśnięty między ogromnym Chati, a trzecioklasistką, która spała
na stojąco. Byli tu już od godziny i nikt nie oświecił ich, po co. Dziewczyny
mdlały z braku powietrza i przewracały się na pozostałych, bo w żaden sposób
nie mogły wyjść na świeże powietrze. Ktoś nawet zwymiotował, co raczej było
skutkiem sobotniej nocy, niż obecnej sytuacji.
W końcu nastała cisza. Na podium wyszedł Areffal
wraz z dwójką innych nauczycieli. Starszy mężczyzna o gęstych bokobrodach łypał
na wszystkich groźnymi oczami, a kobieta uniosła podbródek i wystąpiła przed
swoich kolegów.
- Będzie krótko - oznajmiła. Głos miała surowy -
nie będę sobie strzępiła języka na takich łajdaków jak wy. W nocy widziano
smoka nad Wisłą. Naszego smoka. Z jeźdźcem. Przyrzekam wam, że znajdę winowajcę
i skopię jego zasraną dupę tak, że przeleci na drugą stronę rzeki. To wszystko.
Aula powoli się przerzedzała. Po chwili świeże
powietrze oczyściło odór spoconych ciał. Uczniowie znowu zaczęli szeptać. Kto
był tak głupi, żeby w nocy wykraść smoka? I po co? Wiadomo
było, że nikt się nie przyzna. Nie po przemowie nauczycielki.
Rozejrzał się po Sali. Dziewczyna, która stała obok
niego, spała teraz na ławce. Ktoś płakał głośno, ktoś inny krzyczał. Areffal,
wciąż stojąc na podium rozmawiał z blondwłosą dziewczyną z klasy Leonarda. Po
chwili oboje wyszli bocznymi drzwiami, które prowadziły do zagród ze smokami.
Przypomniał sobie, że jego koleżanka miała spore kłopoty z jazdą na smoku.
Podczas ostatnich zajęć o mało nie spadła ze smoka. To było wtedy, gdy...
Oświeciło go.
Zaczął biec, roztrącając innych ludzi. Przeszukiwał
wzrokiem tłum. Nie trudno było go znaleźć. Miał dość charakterystyczną fryzurę.
I jako jedyny spośród Smoków był elfem.
- Wiem, że to ty... - zaczął i zająknął się. Co
teraz? Miał mu powiedzieć prosto w twarz, że domyślił się jego czynu?
Ryzykowne. Elfy były arogancką rasą, wiecznie przekonane o swojej wyższości.
Nic dziwnego, że większość ludzi była uprzedzona.
- Co ja? - Isyan spojrzał na czarodzieja. Był
zaspany i ledwo kontaktował - My się znamy?
- Yyy... tak. Jesteśmy razem w klasie.
Leonard stracił poczucie siebie. Patrzył na swojego
kolegę, zastanawiając się, po co w ogóle go zaczepił. Nie był przecież typem
człowieka, który donosił na innych.
- Suuuper... na razie - elf ziewnął i ruszył dalej
do kwater. Ledwo poruszał nogami. Jego plecy nie były już tak straszne.
- Wiem, że tam byłeś!
Isyan zatrzymał się. Przez chwilę mogło wydawać
się, że zasnął, lecz odwrócił się i spojrzał spode łba na kolegę. Leonard
cofnął się parę kroków w tył. Nie znając magii, mógł jedynie uciekać. Co go
podkusiło, żeby to powiedzieć?
- Byłem gdzie? - Elf powoli zbliżał się do
czarodzieja. Jego oczy były bardziej rozbudzone, niż minutę temu i z każdym
kolejnym krokiem agresywniejsze.
- Tam - wyszeptał Leonard. Ich twarze były coraz
bliżej.
- Gdzie "tam"?
- N-nie wiem.
- Ja też nie. Nie mam zielonego pojęcia, o czym
mówisz.
- Chciałeś to zobaczyć, chciałeś zobaczyć... co... co
wybuchło. Co to było?
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Elf był
wściekły. W każdej chwili mógł zacząć ciskać zaklęciami. Wystarczyło go jeszcze
bardziej sprowokować.
- Za bardzo się boisz – wyszeptał w końcu –
trzęsiesz portkami na samą myśl, że dotknę cię palcem. Myślisz, że rozlecisz się
na kawałki. Nie wydaje mi się, żebyś nakapował. Więc… po co mi to mówisz? Na
cholerę mnie zaczepiasz? Šūdas! Albo
szukasz pewnej śmierci, albo… nie wiem! Mam zły dzień, ok? Nie wyspałem się,
głowa mnie boli, pić mi się chce…
- To jest kac – powiedział ktoś, przechodząc obok.
Isyan pokazał mu środkowy palec.
- Serio, nie chce mi się teraz bawić i znęcać nad
tobą. Chcę położyć się do łóżka i spać. Czego chcesz ode mnie?
Leonard wytrzeszczył oczy. Nie takiego obrotu spraw
się spodziewał. Myślał, że zginie na miejscu od niezliczonej ilości zaklęć.
- Co to było? – wyjąkał w końcu.
- Więzienie Nabrzeżne. Dziękuję, dobranoc.
Czarodziej wciąż stał na ścieżce z szeroko otwartymi
ustami. Jego myśli natychmiast poukładały się w całość. Najpierw zamieszki na
Placu Zgody, teraz Więzienie Nabrzeżne. Mógł się mylić, ale jeśli miał rację.
Jeśli oba te wydarzenia nie były pomysłem zrodzonym w głowach istot
niemagicznych. Jeśli wybuch był częścią planu uwolnienia jednego z więźniów.
Jeśli się powiodło... szykowała się druga Wojna Rasowa.
Znów nadrabiałam kilka rozdziałów, znów mam za dużo myśli, by sensownie pisać...
OdpowiedzUsuńGdy zaczynałam czytać tego bloga, myślałam na początku, że będzie to takie ot opowiadanie o szkole magii i inne etcetery, ale wojna ras... Robi się poważnie! No i jeszcze wspomnienia Netheid na wieży... A potem jeszcze inne sceny na tejże wieży... Tyle, TYLE uczuć!
W każdym kolejnym rozdziale zawsze wyczytuję coś nowego, coś poruszającego, jednak za każdym razem w inny sposób. To jest piękne!
Pozdrawiam!