30.11.2014

Część XXVIII Wypowiedziane zostanie usłyszane

- Wyglądasz okropnie – przywitał ją Elioen. Siedział przy kominku w grubym swetrze.
- Niewiele spałam – powiedziała zaspana i ziewnęła. Prawdę mówiąc, spała najwyżej pół godziny. Obudził ją koszmar, a później bała się zasnąć ponownie. Obawiała się, że musiałaby ponownie oglądać to, co się stało w jej śnie. Następnie pół nocy przesiedziała nad Tajemnicami Wyspy i Wieży w poszukiwaniu informacji o świetlikach. Czym one były? Po co istniały? Jak miała uwolnić się spod ich wpływu? Miała nadzieję, że gdzieś zostało to zapisane.
Na wstępnie próbowała użyć zaklęcia wyszukiwania. Ponieważ sama nie wiedziała czego szuka, książka wyskoczyła jej spod rąk i uderzyła parę razy po głowie. Zrozumiała, że musi zrobić to ręcznie i jak najszybciej. Minęła trzecia noc bez świetlików. Podświadomie wyczuwała, że kolejne będą jeszcze gorsze – pełne koszmarów i nieprzespanych godzin.
Przeglądała opasłe tomisko strona po stronie. Nie wiedziała, gdzie ma szukać: w rozdziale o magicznych stworzeniach, o zaklęciach czy zjawiskach naturalnych? Cokolwiek to było, mogło być wszędzie. Nade złego, chłód, który stał się jej częścią, obniżał koncentrację przez co zwykle nie pamiętała, co czytała i czy było to coś na temat. Nawet nie zauważyła kiedy, a zrobił się ranek.
- Czy mama już wróciła? – spytała. Nie podeszła do Elioena, aby się przytulić, co miała w zwyczaju. Widziała, że przeszkadzał mu chłód bijący od niej. Poza tym wzrok, jaki jej przesłał, odsunął ją od tego czynu.
- Wróciła o 2 w nocy. Jest w kuchni.
Przez chwilę jeszcze na nią patrzył, a następnie zanurzył się w lekturze.
- Gerald…
- Mhm?
- Opowiesz mi, co się stało z Gadiael?
Pomyślała, że może zechce jej się w końcu wyżalić. Tym bardziej, że to miały być pierwsze od trzech lat święta, w których ona nie weźmie udziału.
Nie spojrzał na nią ponownie. Od czasu, gdy nawiązała kontakt ze smokiem stał się jakby podejrzliwy, zdystansowany. W jego spojrzeniu brakowało ciepła, którym zawsze ją darzył.
- Idź przywitać się z mamą – powiedział znad książki.
Kuchnia wyglądała, jakby jakiś złośliwy czarodziej wykorzystał dar isiutimas. Pani Fave szorowała kuchenkę, a jej mina świadczyła, że robi już to jakiś czas.
- Ze dwa miesiące temu powiedziałam Ahii, żeby przestała się zajmować kuchnią i że sama będę ją sprzątała – powiedziała, zrzucając rękawiczki i tuląc córkę – Witaj, kochanie! Dobrze cię znów widzieć. Jak się czujesz? Nie jest ci za gorąco? Może powinniśmy trochę zmniejszyć ogień w kominku?
Netheid przez chwilę stała oszołomiona, tuląc się do mamy. Mimo że pani Fave drżała z zimna, nie odsunęła się szybko od córki.
- Nie wyglądasz na zaskoczoną.
- Nie. Już widziałam kiedyś coś podobnego. Dlatego wiem, co trzeba robić w takim wypadku. Nie możesz się przegrzać. To by było katastrofalne w skutkach. Zaraz, gdzie ja rzuciłam tę gąbkę… ale tu tłuszczu! Uch! Masz szczęście, że jest zima. On wtedy ujarzmił go w lato…
Jej oczy natychmiast posmutniały. Spuściła głowę niżej, próbując doszorować jakąś nadzwyczaj uporczywą plamę.
- On? Mój ojciec? – Netheid otworzyła usta ze zdziwienia. Jej mama nie często mówiła o ojcu córki. W większości podczas jej nieobecności.
- Nie mów! – ryknął Elioen z pokoju i po chwili wpadł do kuchni – Jezu, nie mogłaś powiedzieć jej, że Akademia poinformowała cię… do cholery! Nic więcej nie mów! Nie pamiętasz?!
Chłopak przypiął niewielką kartkę na drzwiach lodówki. Wyglądała jak stara, powojenna ulotka propagandowa. Napis na niej głosił: „Wypowiedziane zostanie usłyszane”.
- Kiedyś trzeba… - zaczęła pani Fave.
- NIE!!! On nie zasługuje na to, żeby go pamiętać! Nie zasługuje na uwagę Netheid! Poza tym nie pozwolę na to, żeby cię zabrali. Pamiętasz?! Miałem pieprzone sześć lat, Neth dwa! I musiałaś powiedzieć magiczne słowo, mimo że wiedziałaś, że ten temat jest zakazany! – Elioen uderzył pięścią w karteczkę. – Gdyby nie Ahya, wylądowalibyśmy w domu dziecka! I chcesz znów popełnić ten błąd?! Nie! Nie będziemy o nim mówić. Kim był, co robił. Nie będziemy wymawiać jego nazwiska. A ty – wskazał na siostrę – nie będziesz o niego pytała. Najlepiej, żebyś przyswoiła sobie, że on nie istnieje. Bo nigdy nie był i nie będzie częścią twojego życia!
Przez chwilę panowało milczenie. Oczy Elioena iskrzyły złowrogo, pani Fave wstrzymała oddech.
- Był Przyjacielem, prawda? – spytała Netheid.
Rozległo się donośne pukanie do drzwi.

22.11.2014

Część XXVII Niespodziewany atak

Zatrzymał się przed drzwiami i odetchnął. Miał ciężką podróż. Gdy tylko wszedł do metra, ludzie odsuwali się od niego najdalej jak mogli, aż w końcu został sam w wagonie. Najchętniej sam pozbyłby się tej temperatury. Czuł się, jakby miał gorączkę – ledwo kojarzył co się dzieje wokół, był zaspany i prawie przegapił przystanek. Miał wrażenie, że przejście tych dwustu kroków, które przebył na piechotę, zajęło mu dwie godziny.
Ale najgorsze czekało za drzwiami.
Nigdy nie dowiedział się, z czym wiązała się data 20 grudnia. Wydarzenie, które miało miejsce tego dnia co roku prowadziło jego mamę na dno kieliszka. I nie było to picie, które powodowały wspomnienia. Piła, póki mogła, póki trafiała kieliszkiem do ust, póki nie zasnęła. I zawsze przed nią stał pełny, nigdy nie tknięty drugi kieliszek.
Nauczył się nie pytać. Domyślił się, że chodziło o ojca. W każdym piciu chodziło o ojca. I było mu żal, że próba zapomnienia o tym gnoju zawsze kończyła się tak samo.
W mieszkaniu śmierdziało mieszaniną alkoholu i spalenizny. Wszystkie światła były zgaszone, jedynie w salonie lampka paliła się słabym światełkiem. Panująca cisza dała Isyanowi nadzieję, że mama już zasnęła.
I wtedy usłyszał stuknięcie kieliszka o stół. Westchnął. Nie miał siły się z nią kłócić, jak zwykle to robił. Usiadł na krześle naprzeciwko i obserwował jak wypełnia kolejny kieliszek.
- Wszystkiego najlepszego – wysepleniła i wypiła.
- Miałem urodziny miesiąc temu.
Słabe światło lampki podkreślało jej zaniedbanie. Podkrążone i zapuchnięte oczy, pewnie od płaczu. Paznokci nie obgryzała, za to skórki wokół nich miała postrzępione i powyrywane. Włosy stanowiły jeden wielki kołtun. Zupełnie nie przypominała tej pięknej kobiety, którą opuścił, wyjeżdżając do szkoły. Ogarnęły go wyrzuty sumienia. Zostawił ją samą. Nie miała żadnej przyjaciółki ani rodziny. Nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić i wygadać. Samotność, wspomnienia i alkohol zawsze mieszały jej w głowie.
Huk. Isyan przewrócił oczami. Wampiry nigdy nie potrafiły wyhamować przed szybą. Nigdy tego nie rozumiał. Tym bardziej, że jako nietoperze miały umiejętność echolokacji.
- Chodź spać – elf wstał, by pomóc mamie. W następnej chwili poczuł jak leci i uderza plecami w regał. Książki posypały mu się na głowę.
- Jak śmiesz mnie dotykać po tym, co mi zrobiłeś! – wrzasnęła wstając. Musiała trzymać się stołu, aby się nie przewrócić – jak śmiesz się tu pokazywać!
Rzuciła lampką. Magiczna kulka rozbiła się tuż nad głową Isyana. W pokoju zapanowała ciemność. Wyczuł kolejne zaklęcie lecące wprost na niego. W ostatniej chwili się uchylił.
Ciało zaczęło go palić jeszcze bardziej. Powietrze wokół niego zaczęło falować pod wpływem ciepła. W ustach poczuł smak siarki. Wypluł dym i ponownie usunął się zaklęciu z drogi. Kolejne zablokował. Słabł z każdą sekundą. Cała energia ciała była zużywana w tworzenie ciepła. Nie był wstanie wykorzystać jej do utworzenia jakiegokolwiek czaru.
- Mamo, przestań!  Jestem twoim synem! Uspokój się!
Smok zionąłby teraz ogniem. Ale nie jestem smokiem! Jestem człowiekiem! Zwymiotował czymś, co zupełnie nie przypominało ognia. Jeśli nie powstrzyma wzrastającej temperatury, zemdleje.
Ostry ból w ramieniu. Oberwał. Ostatkiem sił zebrał Energię i otworzył okno. Wszystko się rozmyło.

*

- Isyan? Isyan! Rety, ale jesteś rozpalony.
Ktoś go podniósł i usadowił na fotelu. Zogniskował wzrok na rudej czuprynie.
- Madre…
- Masz gorączkę.
- Nie mam.
- Masz! Nawet ja czuję, że masz z 50 stopni. Nie wiem nawet czy w takiej temperaturze powinieneś żyć! Powinieneś iść do lekarza! Albo… nie wiem… co mam zrobić?
Uśmiechnął się, starając się ją uspokoić.
- Przyniesiesz mi wody? Dużo wody? Proszę.
Nie przekonał jej. Wciąż była nie pewna i wystraszona, ale poszła.
- Zaraz mi przejdzie, zobaczysz – powiedział, gdy wróciła. Wypił parę łyków – gdzie mama?
- Zahipnotyzowałam ją i położyłam do łóżka. Czemu ona to zrobiła? Czemu cię zaatakowała?
Isyan zaprzeczył ruchem głowy, popijając wodę. Wciąż miał wrażenie, że wszystko z niego paruje, lecz temperatura jego ciała powoli się obniżała.
- Nie mnie. Mojego ojca. Jestem do niego złudnie podobny. To przez niego pije.
- Nigdy mi nie mówiłeś…

- Madre, a co tu jest do mówienia?! Sama się nie przyznajesz do pewnych rzeczy. Weźmy twojego ojca. Ghod mi mówił. Siedzi w więzieniu od trzech lat… bo zachciało mu się wampirzenia – zdał sobie sprawę z tego, że powiedział za dużo – przepraszam. Ale wiem, że Ghod ci powiedział o mojej mamie, pieprzona gaduła. A ja nie byłem jeszcze gotowy, żebym sam mógł ci powiedzieć. Nie ma się czym chwalić, prawda? Nie płacz, Madre… Madre… - wziął głęboki oddech - kocham cię.

15.11.2014

Część XXVI Wszystkie drogi prowadzą do...

- Netheid – usłyszała za plecami. Podskoczyła i upuściła książki. Cintho. Nie! Nie powinno go tu być! Był typem człowieka, który stroni od książek (tak właściwie jej się wydawało). Miał omijać bibliotekę szerokim łukiem! A tym czasem znalazł ją wśród tego labiryntu półek. Z o wiele większą łatwością można by znaleźć igłę w stogu siana.
Cintho z uśmiechem podniósł jej książki. Powinna wykorzystać sytuację i uciec, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
- „Megoel: mity i legendy”, „Tajemnice Wyspy i Wieży”? Na co ci to?
Wyrwała mu książki z ręki. Ich dłonie się zetknęły na moment. Grymas przemknął przez jego twarz i doskonale wiedziała czemu. Efekty ujarzmienia smoka miały trwać jeszcze parę miesięcy. Tak powiedział Areffal. A to był dopiero pierwszy etap. Kolejne miały być gorsze. Na razie jej to nie przeszkadzało. Miała obniżoną temperaturę ciała, która uniemożliwiała kontakty międzyludzkie. Ale jeśli ktoś jest samotnikiem, tak jak ona, nie ma to większego znaczenia. Zauważyła jedynie, że koledzy z zajęć nosili kurtki na wszelki wypadek, gdyby zawiało od niej chłodem. Parę razy zamroziła parę przedmiotów, które akurat trzymała. Najbardziej zadowolona była jej współlokatorka, która należała do rasy ondyn, nordyckich rusałek, i uwielbiała chłód stworzony przez Netheid.
Bardziej współczuła Leonardowi. Nie potrafiła sobie wyobrazić tego, co on musiał przeżywać. Areffal wytłumaczył, iż jego smok, Noudańczyk Galvazudyjski, był zwany skrytobójcą wśród smoków. Nic dziwnego, że chłopak odczuwał mrok. Jak to w ogóle mogło być możliwe?
Netheid ominęła Cintho i ruszyła do stolika, na którym piętrzyły się już znalezione przez nią książki. Teraz jej priorytetem było wyjście z uzależnienia się od świetlików w Wieży. Nie mogła poradzić się u żadnego nauczyciela – wejście do Wieży było surowo zabronione, a już i tak miała zbyt dużo problemów z wchodzeniem tam, gdzie nie powinna. Pozostawały jej informacje z książek. Bała się jedynie, że w części dostępnej uczniom niczego nie znajdzie.
- Zawsze tyle czytasz? – spytał Cintho opierając się o półkę – nigdy nie przepadałem za tym miejscem. Jest takie… ciche, aż ciarki przechodzą.
Spojrzała na niego spod grzywki i pożałowała. Jego uśmiech był nieziemski. Zupełnie jakby nie był człowiekiem. Uh! Czemu musiał się do niej przyczepić.
Doskonale wiesz czemu, pomyślała. Gdyby wtedy przy nim się nie odezwała, może sprawy potoczyły się inaczej.
- Czekaj! – złapał ją za ramię, gdy zaczęła się pakować. Mimo chłodu nie cofnął ręki. W swoim zwyczaju uśmiechnął się jeszcze szerzej, a w jego oczach zabłysła iskierka – Umówisz się ze mną?
Ponownie ją zamurowało.
- C-co? – spytała. Po chwili dotarło do niej, że zrobiła to na głos, co spowodowało jeszcze szerszy uśmiech na twarzy Cintho. A już myślała, że większy już być nie może.
- Czy umówisz się ze mną? No wiesz, na randkę. Kawa, herbata, kino. Takie tam sprawy.
A trzeba było uciekać na samym początku.

*

Wciąż dręczyły go mdłości. Ujarzmienie smoka, który posługuje się jadem, nie może dobrze wpłynąć na człowieka. Kiedy już się przyzwyczaił do tego całego mroku, jakoś to wytrzymywał, ale posmak w ustach był najgorszy.
Przez trzy dni w ogóle nie chodził na zajęciach. Siedział w kącie swojego pokoju, starając się przyzwyczaić do spadku po smoku. Miał wiele czasu na przemyślenia. A myśli płynęły szybko. Przeskakiwały z tematu na temat, poszukiwały jakiegoś punktu zaczepienia. Tyle książek przeczytał, tyle wiedzy zyskał, lecz wciąż nie wiedział kim jest. Pabudo, uśpiony. Powoli zaczynał myśleć, że musi być to zaklęcie zakazane. Jeśli tak, to prawdopodobieństwo, że znajdzie jakiekolwiek informacje na ten temat było nikłe. Możliwe, że władze kazały spalić wszystkie książki, które zawierały podobną wiedzę. Ale czy władze byłyby aż tak głupie? Tak samo w wypadku Przyjaciół. Areffal mówił, że Rada Akademii zniszczyła całą dokumentację na temat smoków. Intuicyjnie mu nie wierzył. Gdzie w takim razie takie papiery byłby bezpieczne przed ciekawskimi oczami?
Wieża Megoela.
Oczywiście. Zamknięta Wieża na zamkniętej Wyspie. Gdyby tylko miał tam dostęp…
Zaraz… A co jeśli wiedza o tym, kim jest nie kryje się w zaklęciu pabudo, lecz w tajemnicy jego rodziców? Której zupełnie nie chciał poznać? Już dowiedział się, że prawdopodobnie smoczy spadek ma po Przyjaciołach. To by miało sens. Jeśli dziecko przywódcy Rasowców zostało aresztowane, co się stało z dziećmi Przyjaciół, którzy zostali uznani za wrogów? Oczywiście porzucenie ich w dzieciństwie dawało im jakieś szanse na przetrwanie. Ale ani Isyan ani Netheid zupełnie nie wyglądali na pabudo.
Wszystko co mógł zrobić, to wybrać się do zakazanej części biblioteki. Uśmiechnął się do siebie. Efekt ujarzmienia smoka przestał mu przeszkadzać. W tym momencie był jak najbardziej pomocny.

17.10.2014

Część XXV Wyjście z mroku

- …dlaczego mam się nimi zająć? – spytał głos.
Odpowiedź była zbyt cicha, by można było odróżnić poszczególne słowa.
- To należy do twoich kompetencji jako protektora zaklinaczy.
- …jest poważniejszy – oznajmił drugi głos – gdyby dotyczył tylko zakazu przejścia na poziom dla nich niedostępny, już dawno kazałabym się im pakować.
- Chodzi o smoki z Zielonego Bloku – wtrącił trzeci głos. Netheid rozpoznała w nim Areffala. Kroki zbliżające się do gabinety ucichły, gdy osoby na korytarzu zatrzymały się w pewnej odległości od drzwi. Ich głosy wciąż były przytłumione, lecz nie na tyle, by słowa nie były niezrozumiałe.
- Z całym szacunkiem, seras protektor, ale nie widzę sensu, żeby owijać sprawę w bawełnę. Niektóre rzeczy powinny w końcu wyjść na wierzch. Szczególnie jeśli chodzi o smoki z niższych Bloków. Rozumiem, że prawdziwy powód umieszczenia stworzeń do Zielonej Strefy został utajniony, a Rada tamtych czasów nie wnikała w szczegóły słowa „niebezpieczny”.
- Areffal! Uważaj na…!
- Uważam, że popełniono ogromny błąd, a my kontynuujemy go na oślep. Bo dokumentacja została zniszczona po wojnie. Radę wraz z nauczycielami zastąpiono nowymi osobami, którzy całkowicie nie rozumieją, co dzieje się na Wyspie. Obiecaliśmy bronić porządku, a tym czasem…
- AREFFAL! – głos protektorki potoczył się echem po korytarzu i z łatwością przedarł się przez zamknięte drzwi do gabinetu dyrektorki. Isyan się skrzywił, kiedy dopadł jego elfich uszu. Leonard wciąż był nieobecny duchem. – Przepraszam, seras dyrektor. On zawsze miał niewyparzony język.
- Niech kontynuuje – powiedział pierwszy głos – do czego zmierzasz, młody człowieku?
- Smoków nie zamyka się w odosobnieniu tylko dlatego, że są niebezpieczne. W pewnym sensie same w sobie nie stanowią niebezpieczeństwa. Następuje to w chwili, gdy trafią w nieodpowiednie ręce. To ich jeźdźcy są zagrożeniem. Smok, jak powszechnie wiadomo, może mieć tylko jednego jeźdźca. Ich umysły są połączone przez całe życie i zamknięte przed intruzami. Dwa z trzech gadów w Zielonym Bloku są dla nas niedostępne. Ich jeźdźcy wciąż żyją. Trzeci jest „otwarty”, ale ma zbyt silną wolę, by ktokolwiek mógł go zakląć.
Isyan wstał z krzesła i bezszelestnie podkradł się do drzwi, aby je uchylić. Głosy stały się wyraźniejsze, a Netheid mogła nawet usłyszeć przekleństwa plączące się pod nosem protektorki.
- Problem zaczyna się, gdy dodamy, że zamknięte umysły mogą zostać zaklęte przez bezpośrednich potomków  jeźdźca. I właśnie z takim przypadkiem, zdaje się, mamy właśnie do czynienia.
- Co w tym złego?
- Tak jak mówiłem, te smoki są niebezpieczne, także ich jeźdźcy musieli być wrogami Akademii i Państwa…
- Buntownicy. Albo Przyjaciele.

***

Rzeczywistość wracała do jego umysłu wolnym krokiem. A właściwie nie tyle rzeczywistość, co własne jestestwo, które ulotniło się w jednym momencie. To było wtedy… spojrzał w oczy tak ciemne i głębokie, jakby były niekończącą się przepaścią. Miał wrażenie, że zniknął. Później jednak, czuł się, jakby przeniknął do innego wymiaru, niedostrzegalnego przez ludzkie oko. Zupełnie jak dusza po śmierci. Czaił się w mroku, czekając na odpowiedni moment, by (zaatakować, wbić kły w ciało ofiary i patrzeć jak powoli umiera).
Cokolwiek zagnieździło się w jego głowie powoli przejmowało kontrolę i wmawiało, że Leonard nie istnieje. A raczej: jest ciemnością istniejącą poza światłem. Uległ.
Jaskrawość poraziła jego źrenice, zmniejszając je do maleńkich punkcików. Zmrużył oczy, powoli doświadczając świat dookoła. Zanim wyczuł czyjąś obecność, usłyszał głos. Podświadomie odpowiedział na pytanie.
Rzeczywistość zachwiała się ponownie, by powrócić jeszcze bardziej realna. Tym razem głosów przybyło. Widział rozmazane sylwetki osób. Zamknął oczy, by całkowicie skupić się na rozmowie.
- Twoja sytuacja nie jest tak zabawna, jak ci się wydaje, chłopcze – syknęła kobieta siedząca za biurkiem.
- Odpowiedziałem przecież na pytanie – odrzekł spokojnie chłopak siedzący po prawej stronie – na początku był chaos, tak nas uczyli w szkole. Albo to było jednak Słowo… albo ciemność. Nigdy nie byłem za… aaa! Pani chodzi o to, co się stało tam, przy smokach. W takim razie proszę o precyzyjne pytania.
- Według statutu Akademii grozi wam skreślenie z listy uczniów za przejście do…
- Według statutu Akademii – Leonard odchrząknął. Mówienie nie przychodziło mu z łatwością – uczeń, który… dokonał czynu znacznie przekraczającego… - starał się nie myśleć o narastających mdłościach – przekraczającego poziom… prezentowany w Akademii, nie m-może… zostać us… usunięty ze szkoły… bez… wyraźnej zgody Rady…
Walczył ze sobą z całej siły, ale mimo tego...
Leonard zwymiotował prosto na siedzącą przed nim dyrektorkę.

6.10.2014

Część XXIV Nemesember się nie poddaje

To się musiało zdarzyć, pomyślał Isyan. Musiałem wylądować w gabinecie dyrektora…
Gdyby ktoś mu powiedział, że znajdzie się tu w towarzystwie kujona, (który podobno był gejem) i dziewczyny, która nie potrafiła pozbierać się emocjonalnie, przez co nie mówiła, nigdy by mu nie uwierzył.
Aż do teraz.
Spojrzał na swoich towarzyszy. Leonard siedział wyprostowany, jakby połknął kij. Prawie nie mrugał, wpatrzony w próżnię przed sobą. Od czasu do czasu głośno przełykał ślinę. Netheid natomiast siedziała przygarbiona, obserwując  swoje buty (albo grzywkę).
Isyan westchnął i odchylił się na krześle, przytrzymując je wiązką magii, żeby się nie przewróciło. Próbował się zrelaksować. Był prawie pewny, że po tym, co zrobili, zostaną wyrzuceni ze szkoły. Po pierwsze wkroczyli na ziemię zakazaną, na którą tylko nieliczni mieli wstęp. Najlepsi z najlepszych. Ludzie, których wiedza o smokach przerastała wszechświat. Po drugie wkurzyli naprawdę potężne gadziska. I „wkurzyli” było określeniem łagodnym. Prawdopodobnie jeszcze ich nie uspokoili. Isyan domyślał się, że opiekunów smoków było jeszcze mniej niż osób upoważnionych do wstępu na tamten poziom podziemi. Bo przecież nikt by nie trzymał w odosobnieniu tych smoków tak po prostu. Takie gatunki trzyma się w rezerwacie, pilnując by rozmnażały się z ochotą i przedłużały swój gatunek, który jest na wyginięciu. Ta trójka była trzymana w podziemiach specjalnie. Musiały być niebezpieczne… Nie. Nawet niebezpieczne osobniki trzyma się w rezerwatach. To nie one były niebezpieczne. Ich Jeźdźcy. Kimkolwiek oni byli, ASM trzymała ich smoki jak najdalej nich. Kolejny z licznych sekretów Wyspy. I to by było po trzecie: widzieli coś, co nie było przeznaczone dla ich oczu.
A poza tym wszystkim wściekły Areffal mówiący: Widać, Nemesember, że znudziło ci się wykradanie smoków po nocach z pięcioma przecinkami między wyrazami na pewno nie wróżyło nic dobrego. Skoro on wiedział, to pewnie już wszyscy, a jak protektor smoków powiedziała, ona sama wyrzuci tego, kto odważył się wybrać na przejażdżkę smokiem nad Wisłę. Cóż, nawet najlepszym może się zdarzyć wpadka.
Isyan wyprostował się na krześle. Drewniane nóżki z hukiem opadły na kafelki. Netheid podniosła głowę i spojrzała na niego zza grzywki.
Owszem, Areffal był zły, kiedy ich znalazł, lecz w jego oczach kryło się coś jeszcze. I to nie był strach przed wyrzuceniem z pracy. Idąc tuż za nim, Isyan widział to coś za każdym razem, gdy opiekun spoglądał na nich przez ramię. Z jaskiń z zagrodami poprowadził ich w korytarze pod ziemią. Wejście było ukryte. Za nim panowała niemal całkowita ciemność, oświetlona jedynie przez niewielkie błękitne ogniki. Bardziej służyły jako wyznaczanie drogi niż oświetlenie. Elf nie dziwił się temu. Jego czułe uszy słyszały ciche posapywania i skrzeki, jakby coś czaiło się w ciemności. Najwidoczniej ASM trzymało nie tylko zagrożone gatunki smoków, lecz także inne zwierzęta przydatne w boju. Kolejny sekret, o którym nie powinni wiedzieć.
   Poczuł palący żar w gardle. Zakrztusił się i, mimo że w gabinecie było ponad dwadzieścia stopni, jego oddech natychmiast zmienił się w kłębek pary. Netheid odskoczyła przerażona, przewracając krzesło. Leonard między nimi siedział niczym zahipnotyzowany, wciąż wpatrując się w jeden punkt. Jego wzrok był nieobecny.
   - Przepraszam, jakoś mi się… odbiło?
   Dopiero teraz uświadomił sobie, co właściwie się stało między zagrodami.
  Nie mógł utrzymać tarczy. Jego dłonie zamarzały pod lodowym oddechem smoka. Cofnął się o krok, próbując znaleźć się jak najbliżej ognia. Wpadł na Netheid i stracił koncentrację. Tarcza się rozpadła. Jej ostatnie złote iskry zabłysły słabo i zgasły. Zamarł przerażony.
  Netheid zareagowała w ostatniej chwili, rozszerzając swoją tarczę. Jej dłonie się trzęsły, z nosa leciała krew. Leonard krzyknął za ich plecami. 
  Šūdas, nie damy rady, pomyślał Isyan. Powinien złapać Netheid i uciekać. Z drugiej strony... miałby wyrzuty sumienia, gdyby zostawił Leonarda na pewną śmierć.
Spojrzał na ognistego smoka (smoczycę, poprawił się w myślach). Spojrzał prosto w (ogień) jej oczy. Coś nim szarpnęło. O mało nie upadł, resztkami sił utrzymywał się na nogach. Smok ryknął wściekle, Isyan krzyknął. Coś trzymało jego umysł w uścisku, a z drugiej czuł, że to on zaciska na tym swoją wolę. Zaparł się mocniej, machając (skrzydłami) rękami, choć jego ramiona pozostały w spoczynku. Temperatura jego ciała skoczyła gwałtownie w górę. Czuł, że wszystko pod skórą mu płonie żywym ogniem. Smok miotał się w swojej klatce, rycząc coraz głośniej i głośniej. Isyan upadł na kolana i wrzeszczał. Nie potrafił tego znieść. Ucisk na jego umyśle narastał. Czuł, że to już koniec…
Jego mama kucnęła tuż przed nim. W jej oczach jawił się gniew.
- I co? - spytała - Tak po prostu się poddasz? Jaki z ciebie Nemesember?
Zdał sobie sprawę z tego, że siedzi z szeroko otwartymi ustami, wpatrując się w Netheid. Miał ogień w sobie, był ogniem. I udało mu się… udało mu się ujarzmić smoka…
Dziewczyna miała przeraźliwie zimną dłoń. Wyczuwał to nawet przez bluzę.
- C-co? – wychrypiał, potrząsając głową i odpędzając resztki wspomnienia. Netheid wskazała na Leonarda. Jego twarz miała niezdrowy zielonawy odcień – ej, gościu, dobrze się czujesz? Będziesz rzygał?
Leonard po raz pierwszy odkąd wylądowali w gabinecie, wykonał jakikolwiek ruch. Odwrócił twarz w stronę Isyana. Oczy miał półprzymknięte. Poruszył ustami, lecz nic nie powiedział.
- Ale nie na mnie! – Isyan odskoczył z krzesłem i znalazł się obok Netheid. Jej obecność sprawiła, że każdy jego oddech zamieniał się w kłębek pary. Elf ponownie otworzył usta. Rany, ona też to zrobiła! Udało jej się połączyć z tym lodowym. A skoro ona to i…
Leonard nabrał powietrza i wyszeptał:
- Byłem ciemnością…

9.07.2014

XXIII Między zagrodami

Znów była niewyspana. Znów nie zdążyła się uczesać i przyszykować. Znów nie zjadła śniadania (czy jednak zjadła?) Znów momenty uciekały jej w zapomnienie. Znów nie mogła się skupić. Znów…
Areffal spojrzał na nią zdziwiony, kiedy mijała go w biegu. Nie dlatego, że spóźniła się dwie godziny na zajęcia, ani dlatego, że wyglądała jak siódme nieszczęście. Po prostu nie potrafił zrozumieć tego, że ktoś mógłby w taką pogodę przyjść na zajęcia w klapkach i bez kurtki. Mimo że był początek grudnia, na ziemi leżało już ponad 20 centymetrów śniegu.
Zatrzymała się dopiero między zagrodami ze smokami. Żaden, jak zawsze, nie zwracał na nią uwagi. Osunęła się na ziemię i już siedząc, zamknęła oczy. Znów źle spała, chociaż dobre było to, że w ogóle zasnęła. Drugi raz z rzędu udało jej się oprzeć pokusie odwiedzin świetlików w Wieży Megoela. Wiedziała, że musi z tym walczyć. Nie mogła zjawiać się tam co noc! Nie mogła przez całe dnie oczekiwać, aż znów będzie mogła tam pójść i zanurzyć się w wizje. Nie mogła…? Nie? Ale dlaczego? Przecież to właśnie dawało jej szczęście. Pokazywało jej lepszy świat, w którym…
Usłyszała śmiech.
Na końcu korytarza skupiło się parę dziewczyn z jej klasy. Nigdy za nią nie przepadały. Gerald jej o tym mówił – będą cię uznawać za dziwaczkę, a mnie nie będzie przy tobie. W końcu to swego rodzaju liceum. Ludzie inni są gorsi. I nawet potrafiła rozumieć to, że z niej drwią, bo grzywka zasłania jej oczy, bo trzyma się na boku, bo nic nigdy nie mówi. Ale zupełnie nie pojmowała Klenny. Była brzydką, arogancką kujonką i do niedawna trzymała się wraz z tym wyrzutkiem Leonardem. Netheid usprawiedliwiała jej zachowanie zbyt wysoką ambicją.
Powoli wstała i przeszła do kolejnego korytarza, mijając koleżanki. Wciąż słyszała cichy chichot za plecami. Mogłaby się tym przejąć, gdyby nie była zmęczona. Zaczęła się rozglądać za smokiem, który by chciał nawiązać z nią więzi. Nie za bardzo pamiętała, co Areffal mówił na ten temat. Właściwie wyłączyła się zaraz po tym, jak oznajmił im na czym polega ich nowe zadanie (które miało trwać do końca semestru). Nie usłyszała, gdy omawiał poszczególne kroki, więc teraz snuła się po korytarzach, mając nadzieję, że smok sam nawiąże z nią jakiś kontakt. Ale żaden nawet na nią nie spojrzał, a jeśli już to zrobił, kierował na nią strumień ognia. Cóż, nawet one zauważały, jak beznadziejnie wyglądała.
Wsadziła ręce do kieszeni spodni. W jednej z nich wyczuła zawiniątko. Nawet nie pamiętała, kiedy je tam umieściła. Przedwczoraj wieczorem wsadziła je pod poduszkę i za każdym razem, gdy się budziła, sprawdzała, czy wciąż tam jest. Zupełnie jakby miało zniknąć, jakby to miał być sen. Zawiniątko było jak najbardziej rzeczywiste. Zacisnęła na nim palce, aż wyczuła wisiorek. Miała go przed oczami. Srebrna maleńka sówka z fioletowym kamyczkiem zamiast brzuszka zawieszona na cienkim łańcuszku. Był przecudny. A fakt, że dostała go od Cintho jeszcze bardziej go upiększał. Nie wiedziała, skąd dowiedział się o je urodzinach. Była pewna, że Gerald mu o tym nie powiedział (prędzej by go zabił). A poza tym... skąd… skąd mógł wiedzieć, że fiolet…
Był zbyt cenny, żeby chować go do szkatułki. Nie mogła też pozwolić, żeby Cintho zobaczył go na jej szyi. Mógłby dać mu nadzieję. Ten chłopak był… zbyt. Zbyt odważny, zbyt uparty, zbyt piękny. Zbyt idealny. I tego się bała. Słyszała o takich, co rozkochują, a potem zostawiają we łzach. Czasami miała wrażenie, że jest on tym typem. Z jego uśmiechem i przeczesywaniem włosów. Mógł mieć każdą.
Boże… on się mną bawi! Drwi sobie ze mnie za plecami, jak wszyscy inni!
Zatrzymała się i puściła wisiorek. Cała drżała, próbowała powstrzymać łzy. Wzięła parę głębokich oddechów. Przynajmniej dobrze robiła, że po tamtym dniu, kiedy się przy nim odezwała, zaczęła go unikać. Ułatwiła sobie sprawę.
Opanowała drżenie ciała, ale nie potrafiła opanować szybkiego bicia serca za każdym razem, kiedy obraz Cintho stawał jej przed oczami (ciekawe, czy pojawi się w wizjach dzisiejszej nocy). Znów zacisnęła place na wisiorku, zdając sobie sprawę, że od paru dobrych minut patrzy na elfa. Kucał przy jednej z zagród i dźgał kijkiem śpiącego smoka. Tego, co ją z nim łączyło, bo łączyło na pewno, całkowicie nie potrafiła zrozumieć.

*

Wciąż był zły na Madre. Właściwie nie tylko na Madre, na wszystko dookoła, ale na Madre głównie. Odkąd została jego dziewczyną, stała się nieznośna. Nagle zniknęła ta słodka, cicha istotka, która namówiła go do lotu nad Wisłą. Codziennie wymagała od niego sprawozdań co robił, gdzie, z kim, jak długo to trwało. Parę razy w tygodniu spotykali się na Wieży Megoela i dla tych spotkań żył. Uwielbiał bawić się jej rudymi włosami, gładzić po policzku, całować raz po raz. Te momenty wypierały w niepamięć raporty, które pisał wieczorami.
Ale ostatnio…
Na początku nie zauważył nic. Nauczyciele jak co noc patrolowali wyspę. Potem pojawili się na korytarzach kwater. Parę razy o mało co na nich nie wpadł pod Wieżą Megoela, a nawet musiał się chować w przeklętych salach (Madre zrobiła mu piekielną awanturę za spóźnienie). Niedawno zauważył to w liście od mamy. Słyszał, że pismo człowieka z łatwością można skopiować za pomocą zaklęcia, ale stylu wypowiedzi nie dało się zachować. Szkoła nałożyła cenzurę. Co znaczyło, że czytała też jego listy. Napisał Madre, że muszą się rzadziej spotykać. Próbował to ładnie wytłumaczyć, przelać wszystkie swoje uczucia na papier, byleby tylko zrozumiała. Ale nie zrozumiała. Od tamtej pory stała się diablicą. W ostatni piątek kazała mu czekać na siebie trzy godziny na mrozie, a kiedy się w końcu zjawiła, zrobiła mu awanturę, że niby ją zdradza.
Do tej pory się do niej nie odezwał. Nie miał zamiaru się przed nią płaszczyć. Była wredna, ale wciąż coś do niej czuł.
Poczuł, że ktoś go obserwuje. Powoli odwrócił głowę. Mimo doskonałego słuchu, nie usłyszał, kiedy nadeszła. Stała w cieniu, ale i tak widział, że wygląda okropnie. Okropnie, ale zarazem pięknie. Šūdas! Gdyby Madre usłyszała jego myśli, z pewnością by go zabiła.
Wstając, odwrócił wzrok. Z wolna zaczął się oddalać, niby obserwując smoki. Kątem oka wciąż ją dostrzegał. Zaraz…!
Zatrzymał się. Czy ona naprawdę tam poszła?! Uśmiechnął się i ruszył za nią.

*

Leonard przeklął sam siebie, że to robi.
-  Ej, tam nie wolno nam wchodzić – krzyknął. O dziwo, zadziałało. Elf zatrzymał się na pierwszym schodku.
- To idź powiedzieć to naszej małej blondyneczce – uśmiechnął się kpiąco.
- Ja… nie żartuję, nie pozwolę ci zejść – Leonard przełknął ślinę. Nigdy nie potrafił stanąć twarzą w twarz z tym Nemeseberem. Był pewny swojej bezbronności.
- Ja… nie żartuję, ona już tam zeszła.
- Kłamiesz!
- Oczywiście. Ale jak się jej coś stanie, zwalę na ciebie, że mnie powstrzymałeś przed ratunkiem.
Leonard się zawahał. Faktycznie, ta milcząca dziewczyna była ostatnimi dniami, a raczej tygodniami, jakaś dziwna. Zupełnie jakby nie kontaktowała.
- Proponuję to zgłosić do na…
Usłyszeli krzyk. Elf natychmiast zbiegł po schodach i zniknął w mroku.
Powinien coś zrobić, powinien znaleźć Areffala i mu powiedzieć. Powinien…
- No żesz…!
Nigdy by nie pomyślał, że złamie zasady. I to w dodatku (prawie) za namową tego elfa. A jednak zbiegł tam. I od razu tego pożałował. To co zobaczył, zwykł widzieć tylko na kartach książek z podpisem „gatunek pod ochroną”.
Zakrył oczy dłonią, kiedy kula ognia wypłynęła z pyska jednego ze smoków. Netheid zablokowała ją tarczą, choć nie łatwo jej to przyszło. Z boku lodotrou syberyjski szykował się do ataku i gdyby nie elf, dziewczyna byłaby lodową rzeźbą. Ale oboje nie widzieli, że z cienia wychodzi kolejne zagrożenie. Noudańczyk Galvazudyjski. Leonard ani myśląc, rzucił się w jego stronę, próbując wykrzesać w sobie Moc. Był im potrzebny. Jeśli nie uda mu się stworzyć tarczy – po nich.
Stanął tuż przed smokiem. Widział jego ciemne oczy, zwężone jak u węża. Musiał to zrobić teraz.
Teraz!
Wyczuł jakąś niby nić w swoim umyśle i pociągnął… 

24.01.2014

Mężczyzna z sercem kruka

Trochę mnie nie było, ale już powoli wychodzę na prostą, co oznacza powrót do pisania. Przez najbliższy czas nie pojawią się kolejne części "Pod Skrzydłami Magii", jednak przygotowałam coś innego. Przez kolejne siedem notek (włącznie z tą) będę wstawiać ilustracje przedstawiające bohaterów "Z Kraju ze Smoczą Wieżą", a serię zakończy animowany zwiastun książki.
(Nie będę opisywała postaci. Niech to, kim są, pozostanie tajemnicą, aż do wydania powieści.)