29.09.2013

Część III Jak na elfa przystało

Isyan
Słońce świeciło wysoko na niebie, kiedy się obudził. Zaspany zwlókł się z łóżka i w samych bokserkach poszedł do łazienki. Miał wrażenie, że zaraz znowu zaśnie. Było mu obojętnie czy leżał, siedział lub stał, chciało mu się spać. Oblanie twarzy wodą niewiele pomogło. Już nigdy nie wyjdzie na noc z wampirami!
   Uznał, że najlepiej będzie, jeśli wróci do łóżka. Wyszedł z łazienki, odgarniając włosy spadające mu na oczy. Za drzwiami stała jego mama. Miała długie czarne włosy, jasnozielone oczy i... nożyczki w dłoni.
   - Nie! - krzyknął przerażony. Szybko ją wyminął, dopadając drzwi do swojego pokoju. Były zamknięte! Własna matka go przechytrzyła!
   - Isyan!
   - Nie! Nie zrobisz mi tego! - uciekł do kuchni. Pobiegła za nim.
   - Chodź tu, ale to już!
   - Zabierz to ode mnieeeee!!!!
   - Głupi jesteś! Pogięło cię doszczętnie!
   Goniła go dookoła stołu. Wiedział, że próbowała się nie roześmiać.
   - To nie jest zabawne!
   - Isyan, to tylko nożyczki.
   - Nie, to dzieło szatana! Zabierz to ode mnie!
   Zatrzymał się. Od biegania w kółko zakręciło mu się w głowie. Zaczął się zastanawiać, jak ją ominąć. Gdzie się schować? Jego pokój był zamknięty. Na klatkę schodową nie wybiegnie w bokserkach. Zamknięcie się w łazience oznaczało nudy przez wieczność. Czy w tym domu nie było bezpiecznego miejsca?!
   Ruszyła w jego stronę, okrążając stół z prawej strony. Isyan zaraz za nią, próbując zachować odległość. Zmieniła kierunek, on też. Znów się zatrzymali.
   - Jak możesz mi to robić?! Jestem twoim jedynym synem! Jedynym dzieckiem!
   - Jesteś Nemesemberem i będziesz wyglądał, jak Nemesember, a nie jak baba! 
   - Ty też jesteś Nemesemberem i jesteś babą!
   - Ja jestem babą!
   - Przecież to powiedziałem.
   Oboje parsknęli śmiechem. Śmiali się głośno i długo. Isyana zaczął boleć brzuch, jego mama tarzała się po podłodze. Kiedy w końcu przestali, nie ruszali się z miejsca. Oboje patrzyli w inne miejsce, pochłonięci swoimi myślami. Chłopak miał wrażenie, że jego matka znów myśli o jego ojcu - mężczyźnie, który zniknął przed jego narodzinami i nigdy nie było od niego wiadomości. Mężczyźnie, który nigdy dla niego nic nie znaczył, dla jego matki, wszystko. Mężczyźnie, który nigdy nie dowiedział się, że ma syna.
   Najgorsze jest to, że był do niego podobny. Jak był mały, nie rzucało się to w oczy. Znajomi matki mówili wręcz, że wyglądał jak prawdziwy czarnowłosy Nemesember. Później jego włosy zjaśniały, zaznaczył się podbródek. Zielone oczy po mamie zmieniły odcień na ciemniejszy, stopniowo przechodząc w brąz. Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć, jakim cudem. Czuł się tak, jakby to była jego wina, jakby to on zawiódł. Należał do jednego z najpotężniejszego rodu elfów na świecie, do Nemesemberów, a w ogóle na niego nie wyglądał. Genetyka musiała namieszać, musiała sprawić, żeby poszedł w ojca. W człowieka, którego nigdy nie znał. Nienawidził go, nienawidził siebie.
   Czasami, gdy było naprawdę źle i matka wypiła za dużo, nazywała go Siryan. To imię odbijało się echem w jego głowie, wierciło umysł, aż miał ochotę krzyczeć z nienawiści.
   I tyle wiedział o człowieku, który był jego ojcem - jego cholerne imię.
   - Powinieneś ładnie wyglądać, kiedy przyjdzie list. A kto wie, może sam Wysłannik go przyniesie.
   - Dobrze wiesz, że Wysłannicy nie przynoszą listów, oni...
   - Wiem, wiem - poklepała syna po ramieniu i przytrzymała. Jej uścisk był mocny - a teraz cię przystrzygę. 

26.09.2013

Odnaleźć dom

Nie trzeba mi tego mówić - jestem leniem i lenistwem śmierdzi ode mnie na odległość. Tak, dobrze się domyślacie o co chodzi. Nie dokończyłam rysunku i nie mam zielonego pojęcia, kiedy będzie gotowy. Ufam sobie, że za tydzień.
   Właśnie sobie uświadomiłam, że zaczyna się rok akademicki... O kurteczka! Trzeba będzie włączyć tryb turbo. Jarvis, 400% mocy poproszę!

Limi-ted edition
Przez cały tydzień myślałam nad tym, jak ma wyglądać ten post. Jak przedstawić Limenę, żeby ukazać ją tak, jak ja ją widzę. Zadanie nie łatwe, w końcu jest w moim życiu od pięciu lat, a ostatnio coraz częściej się z nią spotykam. Jak więc wytłumaczyć jej wspaniałość, nie wgłębiając się zbytnio w fabułę książki? 
   Od momentu, w którym ją stworzyłam, traktowałam ją jako odrębną postać. Nie jako charakter, który reprezentuje moją osobę w grze. Ja ją tylko zbudowałam, a wraz z pojawieniem się na arenie gry, ujawniły się jej cechy charakteru. Odczuwałam to, kiedy nią sterowałam, kiedy nią walczyłam, uczyłam nowych umiejętności. Ona mówiła do mnie, ja jej odpowiadałam. Stanowiłyśmy jedność, a byłyśmy dwiema zupełnie innymi kobietami, żyjącymi w zupełnie innych światach.
   To brzmi, jakbym była opętana. Może właśnie tak jest - jestem opętana przez Limenę (Imaginacja mi podpowiada, że to bardzo dobry pomysł na kolejną powieść).
   Później, grając w inne gry, gdzie mogłam dowolnie tworzyć postacie, starałam się odtworzyć ją jak najdokładniej, a ona zawsze wchodziła w nowe ciało, taka sama jak zawsze. Waleczna, odważna, majestatyczna, jedyna w swoim rodzaju.

Nowy rozdział istnienia
Kiedy zaczęłam pisać, nie musiałam tworzyć jej postaci. Już istniała. Dałam jej historię, która wpłynęła na kolejne cechy charakteru. Umieściłam ją w nowym świecie, którego jeszcze nie znała, ale uznała za swój, znalazła w nim swoje miejsce. Dostała nowe życie, które okazuje się, że będzie dla niej ostatecznym. Ja zadecyduję o krótkim okresie z jej historii, co będzie potem, ona sama do tego dojdzie.

Trudna decyzja
Teraz się zastanawiam, czy opowieść, którą zdecydowałam się napisać, nie zakończy mojej znajomości z Limeną. Niby to ja decyduję, gdzie ma się pojawić, ale ona nie wszędzie pasuje. Tym bardziej po tak gigantycznej przygodzie, jaką będzie miała okazję przeżyć. Zdobędzie nowych przyjaciół, pozna niesamowite uczucia, które towarzyszą normalnemu człowiekowi. Będzie musiała podjąć decyzje, które tylko ona będzie mogła podjąć. Domyślam się, że po tym wszystkim trudno będzie namówić ją do opuszczenia miejsca, które nazywa domem.

24.09.2013

Część II Cicha nadzieja

Elioen
Wielki bukiet leżał tuż obok niego na ławce. Kwiaty więdły, czerwone płatki róż nie były już tak piękne, jak przed trzema godzinami. Spojrzał na nie, zastanawiając się, jakim cudem udało mu się wytrzymać tyle czasu. Fakt, wziął ze sobą książkę, którą czytał, grzejąc się w cieple letniego słońca, jednak co chwila odrywał wzrok od opowieści i rozglądał się. Wśród obcych ludzi, którzy postanowili spędzić sobotnie popołudnie w parku, poszukiwał znajomej sylwetki. Przez trzy godziny w kółko to przerywał czytanie i patrzył na ludzi, to z powrotem wracał do lektury i nie zauważył pędzącego czasu. Dopiero powoli zachodzące słońce uświadomiło go, jak późno się zrobiło.
   Był przepełniony szczęściem, kiedy kupował kwiaty, teraz wydawały mu się odrażające. Nie dlatego, że więdły, dlatego, że leżały tuż obok i umierały. Jeszcze raz rozejrzał się po parku, sam nie wiedział po co i wyrzucił róże do stojącego przy ławce kosza. Przez pewien czas wciąż siedział z zamkniętymi oczami, delektując się świeżym powietrzem.
   Nie przyszła. Zdziwił się, że tak normalnie to przyjął do siebie. Jeszcze dziś rano był pewien, że jeżeli ona się nie zjawi, pęknie mu serce, wróci do domu i zamknie się w pokoju. Tymczasem było mu przyjemnie. Grzał się w słońcu, lekki wiatr muskał mu twarz. Słuchał śpiewu ptaków, śmiechu dzieci. Gdzieś nieopodal elfiki miały swój zameczek, zdarzało mu się wyłapać szum ich drobnych skrzydełek. Poszukiwał w sobie jakiś oznak smutku, nostalgii, zagubienia; nie znalazł nic. Zupełnie jakby nigdy na nią nie czekał, jakby nigdy jej nie było. Może jakiś dobry duszek ukradł mu każde wspomnienie z nią związane. Ale jednak ją pamiętał - jej słodki śmiech, wesołe oczy. Pamiętał zapach jej włosów, dotyk jej skóry, smak ust. Pamiętał jej złość, jej radość, jej smutek. Pamiętał to wszystko, ale już nic nie robiło na nim wrażenia. Miał wrażenie, że oglądał jakiś film, który się skończył i nie zostawił po sobie nic, nad czym mógłby się zastanowić.
   Schował książkę do torby, którą zaraz zawiesił na ramię i ruszył w stronę metra. W oddali zobaczył kamienną wieżę Megoela, mocno zarysowaną na tle glassingowych budynków, które odbijały bezchmurne niebo. Uwielbiał ten kontrast. Prosty, wyraźny ciemny kształt i smukłe, ledwie widoczne linie szkła.
   Wiedział, że wakacje minął szybko i już niedługo tam wróci na drugi rok studiów. Ponownie zobaczy swoich przyjaciół, będzie się z nimi śmiał, wymykał z wyspy na nocne przechadzki, a potem będzie się tłumaczył przed profesorami. W tym roku jednak miało być trochę inaczej.
   Przystanął w podziemiach, czekając, aż zjawi się metro. Zapatrzył się na hipnotycznie falujący wodny tor. Tak, miało być inaczej. Po pierwsze: nie będzie jej. To był jej ostatni rok, w wakacje wyjechała na praktyki, miała dziś wrócić i tak się skończyło. Dla niego żadna strata, dla jego kolegów gigantyczna zmiana. Tym bardziej, że nie wydawało mu się, żeby im cokolwiek powiedział. Po jakimś czasie zorientują się, zaczną zadawać pytania: dlaczego, kiedy, co się stało? Problem w tym, że nic się nie stało. Dosłownie. Nie przyszła, więcej szans jej nie będzie dawać. Chłopacy powinni to uszanować.
   Woda zafalowała, niedługo potem na peron z zawrotną szybkością wpłynęło metro. Zaklęcie osłoniło pasażerów przed ochlapaniem. Elioen pomyślał, co by było, gdyby nie magia. Pewnie wszystko dookoła byłoby mokre. Albo w ogóle nie byłoby metra, jakby w takim razie ludzie się poruszali?
   Wszedł do pociągu.
  Po drugie: Netheid. Cały czas niepokoił się o nią. Jakoś przetrwała dotychczasowe lata nauki, ale uczęszczanie do Akademii Sił Magii to zupełnie co innego. Już nie będzie matematyki, biologii ani języków. Będzie walka z samym sobą, będzie dużo wysiłku fizycznego, dużo bólu; ludzie, którzy uważają się za najlepszych i szydzą z innych.
   Przecież ona tam nie pasuje! Była drobna i delikatna, a szła do najtrudniejszej szkoły magii na świecie. Jako starszy brat odradzał jej, ale uparła się. Tam gdzie ty, tam i ja, Gerald, mówiła z delikatnym uśmiechem i wysłała to przeklęte podanie o przyjęcie. Miał szczerą nadzieję, że się nie dostanie. Nie dlatego, że w nią nie wierzył - jego mała siostrzyczka miała talent do magii - ale bał się, że już po tygodniu będzie miała problemy z psychiką. Nastoletnie istoty magiczne potrafiły znaleźć u każdego słaby punkt, potrafiły doprowadzić największego twardziela do płaczu. Znał ich, sam przez to przechodził, próbował sobie nie wyobrażać, przez co Netheid będzie przechodzić. Najpierw przyczepią się do jej włosów, do grzywki całkowicie zasłaniającej oczy, a później powoli będą zabijać jej poczucie własnej wartości. Bez przyjaciela dziewczyna sobie nie poradzi, a jej jedynym przyjacielem był on, jej brat. Nie będzie możliwe, aby był przy niej cały czas.
   Już niedługo dowie się, czy ja przyjęli. Z tego, co wiedział pierwsze listy, w połowie lipca, dostawali ludzie. Zaczynali oni rok szkolny pół miesiąca wcześniej, aby znaleźć w sobie energię i rozwinąć umiejętności magiczne, z którymi rodziły się inne istoty. Pół miesiąca na to, aby nauczyć się czegoś, co inni znali od urodzenia!
   Pod koniec lipca nadchodziły odpowiedzi na podania. Sto dwadzieścia istot magicznych będzie cieszyło się z przyjęcia do ASM. Sto dwadzieścia istot magicznych będzie stało we wrześniu na Placu Zgody, czekając na swój przydział. Sto dwadzieścia istot magicznych zamieszka na wyspie, pod najwyższą wieżą w Polsce.
   Wysiadł na stacji końcowej w Wesołej, resztę drogi przebył pieszo. Ich dom znajdował się na ustronnym osiedlu, schowany między drzewami. Przynajmniej mieli cicho i spokojnie, co przy stylu życia jego mamy było wręcz nakazane. Lubiła tę okolicę. Lasy, natura, koniec miasta, ale jednak Warszawa. Nikomu z ich trójki nie przeszkadzało, że do wszystkiego mają daleko.
   Zatrzymał się w salonie. Przecież Netheid też będzie pytała, jak było. Jego maleńka siostra zdążyła się do niej przyzwyczaić. Miał nadzieję, że wiadomość, którą miał do przekazania nie złamie jej serca.
   Usłyszał ryk tak głośny, że zadzwoniło mu w uszach. Po chwili po schodach zbiegła bosa Netheid. W jednej dłoni trzymała skrzypce, w drugiej smyczek. Zapiszczała z radości, gdy go zobaczyła. Wciąż się zastanawiał, jakim cudem cokolwiek dostrzega spod swojej długiej grzywki.
   - Gerald! Chodź! - krzyknęła, wybiegając bez butów na dwór. Wyszedł za nią i spojrzeli w niebo.
   Tuż nad ich głowami przeleciał Antakalnijski Smok Olbrzymi.

22.09.2013

Część I Dzień, w którym miało spełnić się marzenie

Leonard
Ciężki materiał zasłaniający ścianę z glassingu został rozsunięty i promienie światła wpadły do pokoju, brutalnie wyrywając chłopaka ze snu. Leonard jęknął, próbując osłonić oczy przed światem. W nocy nie mógł zasnąć. Kręcił się z bok na bok, zmieniał pozycję, odrzucał kołdrę, lecz nic nie przynosiło snu. Jego myśli wciąż krążyły wokół listu, który mógł zmienić jego życie. W końcu złapał za książkę traktującą o Wojnie Rasowej, mając nadzieję, że znudzony zaśnie. Nastało to dopiero nad ranem. Pamiętał, jak przez grube zasłony przebijało się wschodzące słońce. Chwilę później odleciał w krainę marzeń.
- Musisz...? - spytał swojego współlokatora, a zarazem najlepszego przyjaciela od najmłodszych lat. Wsunął głowę pod kołdrę. Książka, z którą zasnął, zsunęła się na podłogę.
- Normalnie pozwoliłbym ci spać dalej, ale nie dziś - Artur zerwał kołdrę z kolegi. Jego wzrok przypadkowo spoczął na książce. - Znowu ją czytałeś? Jest nudna jak flaki z olejem.
- Właśnie dlatego postanowiłem ją poczytać. Chciałem zasnąć. Która godzina?
- Masz piętnaście minut, żeby się ogarnąć. Teraz już mniej.
Leonard zerwał się z łóżka, głośno przeklinając. Wydawało mu się, że nastawiał budzik, a nawet jeżeli tego nie zrobił, na pewno poprosił pannę Lucy, żeby go obudziła. Czemu tego nie zrobiła?! Artur! Pewnie powiedział jej, że sam obudzi Leonarda, a chcąc oszczędzić przyjacielowi stresu, zrobił to ponad dwie godziny po ustalonej godzinie. Chciał dobrze, lecz wyszło jeszcze gorzej.
Leonard wziął szybki prysznic, założył spodnie, umył zęby. Z wciąż mokrymi włosami wrócił do pokoju. Pięć minut! Wepchnął książkę na swoje miejsce, uporządkował biurko. Ścieląc łóżko niechcący zepchnął lampkę. Poturlała się i odbiła od ściany z glassingu. Cenne sekundy upływały, kiedy próbował znaleźć jej Miejsce. Gdy sprzątał ubrania z poprzedniego dnia, rozległy się dzwony ogłaszające południe. Znieruchomiał. Poczuł, jak pusty żołądek wywija mu fikołka, a serce staje w gardle. Do głowy natychmiast napłynęły pesymistyczne myśli. A co, jeśli się okaże, że nie będzie pasował? Co jeśli nie odkryje w sobie wystarczającej energii? Co jeśli w ogóle nie wzięli go pod uwagę i listu nie dostanie już nigdy?
List... Kilkanaście linijek drobnych znaczków na papierze, parę zdań na kartce. Jego największe marzenie w postaci skrawka pergaminu i właściwie jedyna przyszłość. Był tak pewny, że się dostanie, że nie zgłosił się do żadnej innej szkoły. Co mu właściwie przyszło do głowy?! Powinien się jakoś zabezpieczyć! Wiedział o tym, a jednak tego nie zrobił. Usiadł przy biurku i zaczął pisać podanie o przyjęcie. Ręce się mu pociły, podniecone serce biło szybciej. Chciał nawet zrezygnować z tego, lecz wtedy Artur zaproponował wspólne wysłanie. Zróbmy to razem, będzie raźniej. Leonard wiedział, że przyjacielowi nie zależy na dostaniu się do tej szkoły. Chciał zostać pisarzem i na spełnienie tego marzenia miał ogromne szanse - w szkole wygrał parę konkursów, w tym dwa ogólnokrajowe. A jakie szanse miał Leonard? Do jednej uczelni co roku spośród ludzi rekrutowanych jest pięćdziesiąt osób, ogólnie sto w całym kraju. Nie wszystkim jednak udaje się odkryć w sobie energię, zostają usunięci. Kolejny rok czekają, by rozpocząć naukę gdzie indziej, w normalnym liceum lub technikum.
Sam nie wiedział, ile czasu stał w bezruchu. Usłyszał kroki na korytarzu dopiero wtedy, kiedy Artur nim potrząsnął i podał mu koszulę. Zdążył ją założyć, gdy rozległo się pukanie i do pokoju weszła panna Lucy. Była Amerykanką. Przybyła do Polski, gdzie, jak twierdziła, znalazła najbardziej tolerancyjne miejsce na świecie. Na jej widok Leonard doznał ulgi połączonej z goryczą, lecz zaraz serce zabiło mu mocniej na widok smukłej istoty przechodzącej przez drzwi.
- My God, Leonard - wyszeptała, podchodząc do niego - twój włosy, twój shirt!
Cholera! Nie dość, że zapomniał wysuszyć włosów, to jeszcze krzywo zapiął koszulę. Przed nim stał przedstawiciel prastarej rasy, a on wyglądał jak łamaga. Nie wiedział, czy spuścić wzrok, czy patrzeć na Wysłannika. Druga taka okazja mogła się nie przydarzyć. Mówiło się, że to niezwykłe szczęście spotkać taką istotę.
Wysłannik był wyższy, a przy tym chudszy niż przeciętny człowiek. Gdy wchodził do pokoju, musiał się schylić, aby nie uderzyć we framugę. Ruchy miał mozolne, jakby pośpiech mógł uszkodzić mu stawy. Ciemne włosy spływały na czarny garnitur. Mimo niespotykanego wyglądu, największą uwagę przykuwały oczy. Na ich widok mimowolnie cofnął się o krok. Były szklane.
Kiedyś wyczytał, iż obecnie żyli nieliczni przedstawiciele Wysłanników. Ich rasa była tak stara i tajemnicza, że nikt nie pamiętał pierwotnej jej nazwy. Swoje miano zyskali ze względu na funkcję posłańców, którą pełnili we współczesnych czasach. Żyjący osobnicy nie dzielili się swoją historią i czekali na cichą i spokojną śmierć, a tym samym wymarcie gatunku. Wielu naukowców podchodziło do próby rozpowszechnienia istotnych faktów dotyczących Wysłanników, jednak żadna publikacja nie przekraczała 50 stron i wszystkie opowiadały to samo.
W dłoni Wysłannik o długich palcach pojawiła się koperta. Pismo na niej było starannie wykaligrafowane. Serce Leonarda o mało nie eksplodowało z ekscytacji. Jego marzenie miało się zaraz spełnić. Dłoń miała skierować się w jego stronę. Koperta miała znaleźć się w jego rękach, jego palce miały dotykać delikatnej powierzchni koperty. Zostało tylko parę sekund i...
Czas się zatrzymał. Poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy, mięśnie rezygnują. Na kopercie nie zauważył swojego nazwiska. Dłoń nie wędrowała w jego stronę, lecz do jego najlepszego przyjaciela. To Artur dostał się do Akademii Sił Magii, nie on.
W tym samym momencie Wysłannik po raz pierwszy spojrzał na Leonarda. Po raz pierwszy ich spojrzenia się skrzyżowały. Po raz pierwszy w życiu chłopak poczuł, jak coś włamuje się do jego umysłu. Jakiś impuls penetruje jego umysł, rozprzestrzenia się po całym mózgu, dociera do najdalszych zakamarków i znika tak szybko, jak się pojawił. Pozostawił po sobie pustkę, gorycz i... coś nowego, lecz Leonard wiedział, że już od dawna to posiadał.
Usiadł na łóżku. Nie obchodziło go, co się działo dookoła. Panna Lucy z Wysłannikiem wyszli. Artur coś mówił, lecz go nie słyszał. Nieotwarty list leżał na biurku. Cisza. Trzeba było się zapisać do liceum, a tak czeka go bezowocny rok i kolejne noce spędzone sam na sam w pokoju numer 142 w Domu Dziecka numer 4 w Warszawie.

18.09.2013

O dziewczynie, która znalazła się w innym świecie

Przedwczoraj zostałam zastrzelona przez Imaginację. Jej oczekiwania mnie przerosły. Po całym dniu roboty, nic nie udało mi się zrobić. Nawet nie patrzyła na mnie, tylko BUM!, patrzę - jestem martwa.
Ale to było przedwczoraj, znów jestem wśród żywych, jest środa, dzień nowego postu. 
Zastanawiałam się, o czym napisać. Mam tyle informacji do przekazania, że nie mogę wybrać niczego z tego bałaganu, który jest w mojej głowie. Bohaterowie, bronie, stroje, mapa, zwierzęta - tyle możliwości! Jednak wolę zacząć od podstaw. Głównym fundamentem, na którym opiera się historia, jest postać Limeny, lecz w związku z pracą nad rysunkiem, pod pilną strażą mojego mężczyzny (chciał wystąpić w tym blogu, więc występuje), przedstawiającym bohaterkę, zdecydowałam się napisać o niej kiedy indziej. Mam nadzieję, że moje "dzieło" zostanie skończone za tydzień, abym mogła je wstawić na bloga.

Fantazje o fantastyce
Inna postać, która pojawia się w opowieści jest Dominika. Jej osoba jest dość ważna - tak się złożyło, że to ona jest narratorem. Mogłam ją pominąć, mogłam stworzyć narratora wszechwiedzącego, jej rolę w późniejszych wydarzeniach mogłam zastąpić kimś innym. Czemu tego nie zrobiłam? Ponieważ ważne było dla mnie ukazanie świata przez kogoś, kto jest obcy, kto poznaje nowe prawa, które nie są wcale takie same, jak na Ziemi. Ponieważ chciałam, aby ta osoba była bliska czytelnikowi, była taki, jak on, była normalna.
Właśnie. Jeśli o normalność chodzi. Ile razy wchodziłam do księgarni, brałam książkę i odkładałam ją tylko dlatego, że na okładce było napisane: "Lucy ma 16 lat i jest normalną dziewczyną, do czasu, aż bla-bla-bla". No skoro jest nienormalna, to jak może być normalna?! Nie chciałam, aby Dominika była stworzona na podobnym schemacie. To miała być najnormalniejsza osoba na świecie. Nastolatka, która wkracza na nowy etap życia, uwalnia się od macochy i jedzie do innego miasta studiować. Nastolatka, która ma problemy z otwarciem się na innych. Nastolatka, która uwielbia świat książek, świat gier, świat fantasy (ups, chyba właśnie opisałam siebie). I nagle ta normalna osoba trafia do jakiegoś dziwnego świata, gdzie musi nauczyć się życia od podstaw. A w dodatku ktoś ma plany w stosunku do niej. 
Dziewczyna miała problem. Owszem, chciała wskoczyć do jakiegoś fantastycznego świata, byleby jak najdalej od Polski, od macochy, od swoich życiowych problemów, ale jak już się tam znalazła... Cóż, nie była na to gotowa. Gdyby tylko ktokolwiek jej powiedział, że tak się stanie, może nauczyłaby się władać jakimś orężem, przeszłaby przez jakąś szkołę survivalu, przygotowałaby się, ale nigdy nie dostała takiej szansy. W żaden sposób nie potrafiła się utożsamić z nowym światem. Znowu chciałaby przeskoczyć, tym razem do swojego dawnego życia, do problemów, jakie kiedyś miała. Dodatkowo, bez jej wiedzy i zgody, została przyłączona do drużyny, która ma niełatwe zadanie, które ją mało obchodzi i w ogóle nie dotyczy. Zadałam sobie pytanie: co lub kto musiałby ją przekonać do zmiany zdania i utożsamienia się ze światem Limeny? Jakie wydarzenie musiałoby na nią wpłynąć i w jaki sposób? 
Jak już wspomniałam, dziewczyna lubiła świat gier. W jej życie wplotłam wydarzenie z mojego życia, sprzed jakiś 5 lat (rocznica mija 31 października) - pozwoliłam jej stworzyć w wirtualnym świecie Limenę, a później Sashilę. Dziewczyna miała sądzić, że to ona stworzyła wojowniczkę, którą później dane jej było poznać.

W czarnym jej do twarzy
Podobnie jak Limena, Dominika także została stworzona w grze, choć wykorzystałam tylko jej wygląd (który także musiałam zmienić) i klasę. Jako guardian swordsman, co tłumaczę sobie jako obrońca szermierz, używa tarczy i miecza... Czekaj, czekaj! Wróć! Przecież to jest normalna osoba, nie umie nawet walczyć! Wygląd... To, co niestety musiałam zmienić, to kolor włosów. Pierwotnie był to amarantowy (spojrzałam nawet do Wikipedii, żeby się upewnić) i w grze przepięknie komponuje się z niebieskimi oczami, ale cóż... życie jest, jakie jest, a ludzie nie mają amarantowych naturalnych włosów. Dominice dostała w zamian czarne długie włosy, które lubiła nosić rozpuszczone. Dopiero rozwój wydarzeń sprawi, że zacznie czesać się w dwa kucyki (wzór w nagłówku).

Nowy świat, nowe imię
Polskie imię w innym świecie pasuje, jak kawa z solą (dziękuję Naranowi za to piękne porównanie), chociaż co jak kto lubi. Oczywiście, gdy Dominika przedstawiała się po raz pierwszy, podała swoje prawdziwe imię, lecz w obcym świecie zaczęła funkcjonować jako Sashila. Prawdopodobnie gdzieś tam w środku opowieści okazać się może, że Sashila znaczy w jakimś dziwnym języku "Nieustraszona" albo "Waleczna" albo "Dziewczyna o Siedmiu Nogach". Różne rzeczy ta moja Imaginacja może wymyślić.

Żabia Imaginacja
O, a tak już na marginesie o Imaginacji. Jakiś tydzień temu czytałam Podatek Mileny Wójtowicz i tam były żaby. Dość specyficzne żaby, które naoglądały się Pulp Fiction i chciały być jak Uma Thurman. Jedna z nich założyła blond perukę i gdyby nie to, że musiały być blisko wody (to jest wanny), to pewnie by tak po mieście chodziły i pulpfictionowały. Mimo że te małe stworzonka dodały mnóstwo humoru do powieści, wiadomo było, że nie wolno z nimi zadzierać. Właśnie taką wredną, śmieszną żabą w blond peruce jest moja Imaginacja. Znów trzyma pistolet przy mojej głowie...

15.09.2013

Prolog

- …W tych trudnych czasach, czasach wojny i niepokoju, ważne jest, by pamiętać, że nasze rasy nie są sobie wrogami. Mamy wspólną, piękną historię, obejmującą zarówno piękne, jak i tragiczne czasy. W bitwach, wojnach i starciach została przelana krew wszystkich ras. Nasze losy splatały się ze sobą na przestrzeni tysięcy lat. Przeżywaliśmy złe i dobre chwile, nie możemy zapominać przeszłości! Tak, to prawda, ludzie są najmłodszą rasą, niedotkniętą potęgą mocy, ale to nie znaczy, że powinniśmy ich potępiać! Nasi przodkowie oglądali ich pierwsze kroki. Z lasów obserwowali Imperium Rzymskie, budowę Wielkiego Muru. Niezauważeni potakiwali twierdząco głowami nad ich kulturą. Milczeli, gdy nasi bracia ginęli podczas wieków ciemnych, ale w końcu znaleźli schronienie. Powoli wychodzili z cienia, pokazywali swoją potęgę i przyjaźń do młodszych druhów. To właśnie z wami, drodzy Polacy i Litwini, rozwinęli wspólny język. Zadaję sobie pytania: co by było, gdyby Władysław Jagiełło nie sprowadził nas na ziemie polskie? Kim bylibyśmy, gdyby nie wasza pomoc? Pewnie wciąż chowalibyśmy się w kurczących się lasach. Nie potrafilibyśmy znaleźć swojego miejsca w stale rozwijającym się ludzkim społeczeństwie. Nie istniałyby rozwiązania, które my wprowadziliśmy, aby uchronić Ziemię przed katastrofą. Patrzylibyśmy, jak świat umiera, a wraz z nim każda istota, magiczna i nie. A gdybyśmy w końcu zaczęli walczyć, byłoby za późno. Tak, wspólnymi siłami, ale pod naszym przewodnictwem, usprawniamy życie, oddalamy się od zagłady. Czym byłoby teraz mocarstwo Polsko-Litewskie, gdyby nie my? Tyle razy na sobie mogliśmy polegać, tyle razy stawaliśmy ramię w ramię przeciw wrogom i przeganialiśmy ich z naszych ziem! Tyle razy mieszała się nasza krew! Pierwsi zatarliśmy granice rasowe, czego nie udało się dokonać w innych państwach! Wspólnie usprawniliśmy wiele dziedzin życia! W zgodzie wkroczyliśmy w XX wiek! Czemu więc niewielka grupa znająca tajniki mocy, wywołała wojnę na skalę Europy?! Po raz kolejny zwracam się do was, buntownicy, przypominając wam: rasa ludzka nie jest wrogiem ras magicznych! Żyjemy w symbiozie – my nie przeżyjemy bez ludzi, oni bez nas. Odłóżcie broń, dobrowolnie poddajcie się sprawiedliwości! Zwracam się do was, ja, Meanie GaLen IV, jako przedstawiciel istot znających tajniki mocy: nie chcemy walki, chcemy pokoju, chcemy żyć. Razem!
Gdy czarownica o krótkich blond włosach schodziła z mównicy, rozległ się huk przekrzykujących się reporterów i odgłosy robionych zdjęć. Ktoś przebił się przez ten hałas, a w powietrzu słychać było pytanie:
- A co z Przyjaciółmi? Co pani sądzi o Przyjaciołach?
Cisza wypełniła pomieszczenie. Czarodziejka nigdy nie odpowiadała na pytania dziennikarzy, jednak tym razem zatrzymała się i zwróciła w stronę pytającego. Był to młody chłopak, nic nie wyróżniało go z tłumu, a jednak udało mu się dokonanie niemożliwego.
- Nic nie jest w stanie usprawiedliwić łamanie prawa – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy – Owszem, ścigają zbrodniarzy, lecz sami są zbrodniarzami. Nie możemy oczekiwać, że zmienią swoje zachowanie w czasach pokoju. Ilu z nas przypadnie żyć obok morderców? Czy spalibyśmy spokojnie, gdybyśmy wiedzieli, że sąsiad ma na swoich rękach krew? Co dzień balibyśmy się o nasze dzieci, czy wrócą bezpiecznie ze szkoły. Rząd nie może na to pozwolić!
Czarodziejka zmrużyła oczy i uśmiechnęła się. Flesz uwiecznił chwilę.
- Każdy członek grupy zwanej Przyjaciółmi, jak w przypadku zbrodniarzy wojennych, zostanie aresztowany i skazany na pozbawienie wolności bez wcześniejszego osądu. A teraz proszę wybaczyć, muszę wygrać wojnę.

11.09.2013

Na Egipcie stylizując

Naprawdę nie przepadam za początkami. Do prologu opowieści o Limenie podchodziłam parę razy i nic mi nie pasowało. Zdarzało się, że kasowałam parę ładnych stron i wściekła odkładałam pisanie. Miałam całą historię przed oczami, wiedziałam, co nastąpi później, znałam już bohaterów, ważniejsze wydarzenia, ale nie miałam początku. Ten problem zżerał mnie od środka, a moja Imaginacja się niecierpliwiła. Chciała jak najszybciej przejść dalej. Nocami dręczyła mnie myślami, raz po raz zaczynała nowe zdania, nowe dialogi i opisy. Uparła się na jakiś wątek i koniecznie chciała go zawrzeć. 
Pomógł mi przypadek. Już nie pamiętam czemu, ale sięgnęłam po książkę o Kleopatrze. Wpadłam na przetoczenie napisu z grobowca Ta-imhotep, które niezwykle mnie natchnęło. 
O wy wszyscy sędziowie i uczeni, wszyscy możni i znamienici, wszyscy ludzie, którzy kiedykolwiek wejdziecie do tego grobu, zbliżcie się i posłuchajcie dziejów mojego życia!*
Tak! Znalazłam! Przepowiednia! Zdecydowałam, że rozpocznę od przepowiedni. Nie od przedstawienia jednej z bohaterek, nie od nudnawego opisu, nie od wyrwanego z kontekstu dialogu. Przepowiednia! Subtelne wprowadzenie do innego świata, gdzie rządzą inne reguły, a przy okazji nie zostało powiedziane nic (więcej zdążyłam powiedzieć, pisząc na tym blogu). Przy okazji wpadłam na pomysł kształtowania kultury Chyllenu, opierając się na Starożytnym Egipcie. Imaginacja wydawała się zadowolona. Chociaż przez jakiś czas mi nie przeszkadzała.
Wracając do przepowiedni - raz po raz wgłębiałam się w tekst z grobowca Ta-imhotep i po kolei układałam słowa pasujące do mej powieści. W mojej głowie pojawił się obraz tajemniczej postaci wychodzącej z lasu. Na plecach nosiła dwuręczny miecz. Jej twarz była schowana pod maską cienia, lecz widać było błysk w jej oczach. To o tej postaci miałam pisać. Narzuciłam na nią brzemię, które mogłaby tylko ona podjąć. Wokół tego ciężaru miał się rozgrywać główny wątek.
Oto, co mi wyszło:
Wszyscy wy możni i mądrzy, magowie i wojownicy, przedstawiciele wszelkich ras stąpających po ziemi mej ojczystej. Wszyscy wy, którzy pamiętacie świetność i majestat Kraju ze Smoczą Wieżą, zbliżcie się i posłuchajcie, bo nastały czasy, w których niebezpieczniej jest kroczyć z uniesioną głową.
Po dziewiętnastu latach powróci, pomścić dziedzictwo ojca. Dziecko niechciane, dziecko niemożne. Zrodzone w dniu trzecim miesiąca Thatos, w trzydziestym roku panowania króla Chyllenu, dziedzica rodu Ne-Ferin, kapłana KirIn, Laholsa.
Dziecko wygnane, wychowane pod opieką KirIn, wróci, a jego imię będzie brzmiało...

* Aleksander Krawczuk, Kleopatra, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1985

8.09.2013

Zawsze trudne początki...

Zbyt długo odkładałam napisanie wstępu...
Zbyt długo myślałam, jak ma wyglądać początek...
Zbyt długo udawałam, że w ogóle zastanawiam się...
W pewnym momencie nawet stwierdziłam, że wstępu pisać nie będę i zacznę robić swoje. Ta... Równie dobrze mogłabym rozpocząć od końca.
Po niezliczonych dniach i godzinach sprzeczkach ze swoim własnym umysłem, powiedziałam: "Nie! Słowo wstępne być musi! (choćby dla własnego świętego spokoju)."

O co tu właściwie chodzi?
Każdej nocy, kiedy idę spać, przychodzi do mnie Imaginacja, ustawia pod ścianą własnego umysłu, mierzy z karabinu i rozkazuje myśleć. Trudna sprawa, szczególnie jak się chce spać. Ale myślę... W głowie powstają postacie, sytuacje, dialogi; rysują się sceny z nie tego świata; tworzą się nowe światy. Setki, tysiące, miliony (!) pomysłów na sekundę atakowały mój umysł. Naprawdę - gorzej niż bomba nuklearna. Najgorsze jest to, że miejsca w mej głowie za wiele nie ma, a koncepcji wciąż przybywało.
Co zrobiła Imaginacja? Rozkazała mi pisać, pisać, pisać - przelewać wszystko w słowa. Tak powstało kilka projektów. Najważniejszym z nich była historia o Limenie, która jest... moją postacią w MMORPG. Czemu jest niezwykła? Bo ma fioletowe włosy. Tak, kolor jej włosów jest poniekąd kluczowy w tej opowieści.
Szanownej Imaginacji to nie wystarczało. Chciała więcej i więcej. Poczułam lufę przyłożoną do skroni, usłyszałam szept: "Wydaj powieść!"
Przystępuję do roboty. Krok po kroku. Przede wszystkim: reklama. Cóż może być bardziej odpowiedniego niż Internet, niż blog?! Pod presją Imaginacji nadałam mu nazwę Under the Pressure of Imagination. Zrobiłam mu "przepiękny" wygląd i... (zgubiłam wątek).

Przydałby się jakiś plan
Ogólnie idea bloga jest prosta - zaciekawienie czytelnika historią fioletowowłosej Limeny. Mam zamiar wstawianie tu pomysłów związanych z fabułą, inspiracji, może nawet krótkich fragmentów i rysunków. Imaginacja podpowiada coś jeszcze: w międzyczasie będę publikowała inną historię, aby przedstawić mój styl pisania. Mam nadzieję, że przy okazji zaprzyjaźnię się ze swoim oprawcą.

Smoki na tle wieżowców widziałam...
Jeżeli chodzi o projekt pisany na bieżąco  pozwólcie, że ukażę wam inną Polskę XXI wieku. W sumie sama się trochę zdziwiłam, że na miejsce akcji wybrałam nasz kraj i to jeszcze w czasach teraźniejszych, ale - jak sami się przekonacie - trochę pozmieniałam historię. 
Przedstawiam wam trzech młodych bohaterów, których prawie nic nie łączy:
Isyan Lineas IX Nemesember jest elfem. Płynie w nim szlachecka krew i z tego powodu, wydaje mu się, że wszystko mu można.
Netheid Fave jest czarownicą. Jest zamknięta, jej jedynym przyjacielem jest jej brat Gerald.
Leonard Mystycki sam nie wie, kim jest. Jego ambicją jest poznanie świata magicznego.
Jak potoczą się ich losy, przekonacie się tylko, czytając tego bloga.


A miało to być krótkie słowo wstępu. Muszę przestać pić wenę...