17.11.2013

Część XVII W Wieży Megoela

- Żyjemy w XXI wieku, w czasach, w których w mgnieniu oka można znaleźć potrzebną informację – wyszeptał Leonard znad książki. Wydawało mu się, że przed chwilą zasnął na potężnym woluminie – jakim cudem jeszcze nic nie mamy?
- To nie ma sensu - Klenna poprawiła spadające okulary i spojrzała na Argera. On przynajmniej nie udawał, że nie znudziły mu się długie poszukiwania i spał na krześle, pochrapując.
- Ta biblioteka zawiera wszystkie pozycje dotyczące świata magicznego. Jeżeli tu nic nie znajdziemy, to już nigdzie.
- Może źle szukamy?
Leonard nie odpowiedział, wertując kartki, przeszukując wzrokiem tekst. Nie wierzył w to, że niczego nie znajdą. Nawet jeśli Arger i Klenna się poddadzą, on będzie siedział dopóki, dopóty nie osiągnie swojego celu. Gdyby było to koniecznie, przeczyta wszystko, co mieściło się w bibliotece ASM.
- Leonard, przystopuj... Od trzech dni nic innego nie robisz, tylko czytasz.
- Chodzę na lekcje...
- LEONARD!
Czarodziej się skulił i schował za książką. Przerażony Arger gwałtownie obudził się. Stracił równowagę i wylądował na podłodze, wśród chichotu najbliżej znajdujących się uczniów.
- Zawsze uważałem bibliotekę za miejsce doskonałe do drzemki - stwierdził, wstając - ciche, spokojne, gdzie nikt nie krzyczy...
- Czy ty wiesz, co on robi?! Marnuje sobie własne zdrowie! I nadal będzie to robił przez nie wiadomo ile czasu!
- Ta, a my jesteśmy do tego, żeby mu ten czas skrócić. Idę po kawę.
Rudzielec przeszedł pewnym krokiem przez salę i zatrzymał się przy drzwiach. Leonard nie za bardzo wiedział, czemu jego kolega znajduje się w grupie wyrzutków. Co chwila oglądały się za nim dziewczyny i nie miał wcale takich mocnych ocen. Czasami wydawało się, że to kolor jego włosów sprawiał, że był inny.
Klenna wybiegła parę sekund za nim, zostawiając czarodzieja samego. Leonard zapatrzył się w tekst. Sam nie wiedział, gdzie powinien szukać, a brak umiejętności magicznych dawał mu się we znaki. Nie mógł przywołać do siebie książki, musiał wspinać się na drabinę, żeby sięgnąć po coś, co mogło mu pomóc. Podobno istniało też zaklęcie wyszukujące, ale po co mu było, skoro nie wiedział, jak się nim posłużyć?
Zamknął opasłe tomisko i odniósł je na miejsce. Znów nie trafił na dobry dział magii. Gdzie powinien szukać? Przez swoje dotychczasowe życie odkrył prawie wszystkie dziedziny. Przeczytał tyle książek, że sam nie byłby w stanie ich zliczyć. Mógł pochwalić się ogromną wiedzą, znał z teorii rzeczy, o których większość istot magicznych nie miała pojęcia, ale w tym przypadku nic mu się nie przydało. Stał w martwym punkcie. Gdyby chociaż miał jakiś punkt wsparcia. Mógł jeszcze zapytać Leśniaka, w końcu to nauczyciel powiedział mu, że jest pabudo, ale te rozwiązanie traktował jako ostateczną alternatywę.
Powoli spacerował przy regałach, mając nadzieję, że tym razem wydarzy się cud. Jego wzrok ślizgał się po grzbietach książek, przeskakiwał od jednego słowa do drugiego, ale wciąż to nie było to. Zatrzymał się tuż przy wyjściu i spojrzał na kamiennych strażników bibliotecznych. Jak na zawołanie zwrócili swoje beznamiętne oczy w jego stronę. Żałował, że to tylko posągi, niczym bibliotekarze pilnujący porządku i ciszy, ale w przeciwieństwie do nich, nie mogli pomóc. Nie mówiły. Co mógł powiedzieć kamień? Nawet nie miał mózgu, który mógłby kierować ich myślami. To tylko bryły poruszane za pomocą magii. Robiły to, co zostało im nakazane.
Wzrok Leonarda uciekł na ułożony na specjalnym piedestale tom, tak powszechny, że ludzie nie zwracali na niego uwagi. Nieczęsto się z niego korzystało, ale w państwie Polsko-Litewskim był konieczny w każdej bibliotece. Że też wcześniej o tym nie pomyślał!

*

Elioen prawie wypluł wszystko, co miał w ustach i nieudolnie próbował gdzieś schować butelkę piwa. Netheid nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi. Jej brat był już pełnoletni i mógł pozwolić sobie na alkohol. Wiedziała też, że zdarzało mu się wypić co nieco w domu, gdy ich mama była na wyjeździe. Cóż... nigdy nie był całkowicie grzecznym chłopcem.
Weszła do jego pokoju i o mało co nie wycofała się, widząc jeszcze trzech mężczyzn. Byli tak samo zaskoczeni, jak i ona.
- Jak... Jak - wyjąkał patrząc na Netheid - jakim cudem się tu znalazłaś?! Jak udało ci się przejść... o matko! Netheid! Nie mówię już o barierze płci, ale jakim sposobem ominęłaś granicę klas?! I... stopni?! Jeszcze nigdy nie widziałem tu nikogo spoza studiów!
Dziewczyna rozejrzała się po pokoju. Niewiele różnił się od tego, w którym mieszkała. Przede wszystkim u Elioena panował bałagan i śmierdziało męskim potem zmieszanym z aromatem piwa.
- Stary, nie uważasz, że ta twoja nowa dziewczyna jest nieco dla ciebie za młoda? - spytał jeden z chłopaków. Siedział przy otwartym oknie i uważnie obserwował Netheid. Serce załomotało jej w piersi na jego widok. Był niesamowicie przystojny, mimo okularów. Wiatr rozwiewał jego przydługie czarne włosy.
- Gdzie ona ma oczy? - zaśmiał się inny.
- Ej, czy ona jest... - trzeci podszedł do niej i złapał za krawat, na którym była zaczepiona broszka. Odruchowo odskoczyła do tyłu, szykując Moc do obrony - Gad? Naprawdę, Elioen?
- Zamknijcie się - warknął jej brat, ignorując wredny uśmiech chłopaka na oknie - Netheid, nie powinnaś tu być. Przecież wiesz, że spotkalibyśmy się na kolacji.
Spojrzała na niego wymownie, chociaż wiedziała, że i tak nie widział jej oczu. Nie pojawił się w stołówce, dlatego tu przyszła. Chciała się z nim spotkać. Bez niego czuła się samotna, ale teraz, stojąc pośrodku jego pokoju, w otoczeniu trzech obcych jej mężczyzn, uczucie to jeszcze bardziej dawało jej się we znaki.
- W sumie, nie dziwię ci się. Jest naprawdę ładna - dodał ten z okna. Sposób, w jaki przeczesał włosy, wytrącił Netheid z równowagi. Przełknęła ślinę, usiłując sobie przypomnieć, po co właściwie przyszła do Geralta.
- Jeszcze raz powiesz coś podobnego o mojej siostrze, to ci jaja wyrwę, Cintho obiecuję ci - warknął Elioen. W jego oczach tańczył ogień - wypad stąd wszyscy!
Cintho zatrzymał się na chwilę przy niej i uśmiechnął. Czuła, że uginają się pod nią nogi.
- Netheid? - Elioen zwrócił się do siostry, gdy zostali sami. Był wściekły. Potrząsnęła głową, żeby się ocknąć. - Możesz mi powiedzieć, jak się tu dostałaś? I skąd wiedziałaś, gdzie jest mój pokój?
- Nie wiedziałam. Znaczy... wiedziałam, nie wiedząc - wyszeptała. Nie chciała, żeby mężczyźni za drzwiami słyszeli jej głos. Wciąż miała przed oczami Cintho. - Tajne przejścia?
- Tu nie ma tajnych przejść, Netheid. Powiesz mi, po co przyszłaś?
Potrząsnęła przecząco głową. Wyszła z pokoju i zaczęła biec. Podjęła decyzję. Przez kilka lat zastanawiała się, czy powinna to zrobić, ale teraz wiedziała to na pewno. Upewniał ją w tym smok, którego nosiła na piersi i dziwna obecność budynków na wyspie; a także Geralt, cała jego osoba, tak zupełnie inny od własnej siostry; aż w końcu milczenie jej rodziny - mamy, brata i skrzacicy - tak potężne, że aż bolało. A ona musiała wiedzieć, chciała tego całym sercem, bo ta wiedza była jej brakującą częścią.

W roztargnieniu źle skręciła. Znalazła się na korytarzu na jednym z górnych pięter Wieży Megoela. Przez okno przebijała się słaba poświata księżyca. Po cichu weszła do jakiejś komnaty. W ciemności nic nie widziała, ale nie trwało to długo. Przed nią rozjarzyło się tysiące drobnym światełek, niczym świetliki w lesie. Tańczyły wokół niej, wirowały, tworząc jasną smugę. Były coraz bliżej i bliżej i czuła na sobie ich ciepło, aż w końcu jedno z nich odłączyło od grupy i osiadło na jej oku. Przez chwilę nie działo się nic, lecz po chwili zobaczyła coś, czego nigdy nie było dane jej widzieć.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dziękuję za skomentowanie, bardzo to doceniam.