9.12.2013

Część XXI Obudzeni

- Klenna jest na ciebie zła – stwierdził Arger, stawiając przed Leonardem kubek z kawą i tabliczkę gorzkiej czekolady.
- Wiem
- Za to, że tu cały czas siedzisz – rudzielec rozejrzał się po wysokich regałach i stolikach, przy których siedzieli czytający – nie wiem, jak możesz tu wytrzymać. To miejsce wydaje się takie… martwe.
- Wręcz przeciwnie – uśmiechnął się Leonard – całe życie kryje się w tych wszystkich książkach, które tu są.
Arger prychnął i obejrzał się za jasnowłosą dziewczyną, która przeszła obok.
- Znalazłeś już coś w ogóle? – spytał.
- Nic, pomijając to, że dzięki słownikowi stojącemu przy drzwiach zdołałem przetłumaczyć pabudo na obudzony. Niewiele to dało.
- Patrzyłeś w słowniku terminów magicznych?
- W spisie zaklęć, w rejestrze uroków i czarów, nawet w wykazie zaklęć wymarłych. Nigdzie nic nie ma.
- Na twoim miejscu poszedł bym do Leśniaka i go wypytał. Inaczej będziesz siedział tu do końca świata. Chyba, że w końcu zaczniesz kontrolować swoją Energię i się nią posługiwać.
Leonard zatrzasnął kolejną księgę. Był początek listopada. Od dwóch miesięcy nie poczynił postępów na zajęciach z magii. Przez dwie pierwsze lekcje sięgał w głąb siebie, penetrował umysł w poszukiwaniu choć cząstki Energii, którą wiedział, że miał. A jednak nie czuł jej. Umykała przed nim, chowała się i tyko Leśniak ją wyczuwał. Nie pomagały ani prywatne lekcje ani ćwiczenia prowadzone w samotności. Był prawie jak człowiek.
Musiał dowiedzieć się, kim jest.
W wolnym czasie przesiadywał w bibliotece. Sam. Arger powiedział wprost, że poszukiwania jednego głupiego słowa są przerażająco nudne, a poza tym ma ciekawsze rzeczy do roboty. Czasami przynosił kawę swojemu koledze, w przeciwieństwie do Klenny. Dziewczyna nagle z dnia na dzień przestała przychodzić do biblioteki. Od samego początku była zdania, ze Leonard powinien iść do Leśniaka. W drugiej połowie października zaczęła być oschła. Nie było nic dziwnego w tym, że bywała zła. Czarodziej przyzwyczaił się do tego, że był ignorowany i sam przebywał w bibliotece. Samotne poszukiwania zabierały mu coraz więcej czasu. Mało spał, czasami zdarzało mu się opuścić posiłek. A gdy nie siedział w bibliotece, wyglądał przez okno, spodziewając się, że na drugim brzegu Wisły nagle coś wybuchnie, zaczną się kolejne zamieszki albo że Warszawa całkowicie zniknie w jednym momencie. Nic się nie działo. Myślał, czy źle stwierdził, że na wolności znajduje się jeden z najgroźniejszych ludzi na świecie.
Ocknął się z zamyślenia i spojrzał w górę, na wyższe piętra biblioteki. Wydawała się nie mieć końca. Na wszystkich piętrach znajdowali się uczniowie, lecz najwyższy poziom pozostawał w ciemności. Był zamknięty na cztery spusty, pilnowany przez znaczną siłę strażników. Wszyscy mieli zakaz wstępu, nawet nauczyciele. Dział zakazany. Leonard myślał przez chwilę, że mógłby tam uzyskać tak cenną dla niego odpowiedź. Odepchnął od siebie ten pomysł. To by oznaczało, że on sam był tworem niedozwolonym.

*

Netheid nie słuchała nauczyciela i spoglądała na drugą stronę Sali, gdzie grupa pažangus ćwiczyła skomplikowane sekwencje zaklęć. Wśród nich był ten elf, Isyan. Nie wiedziała czemu, ale wydawał się jej znajomy. Nie dlatego, że od dwóch miesięcy był kolegą z jej klasy. Nie dlatego, że na Placu Zgody chciał jej pomóc. To uczucie sięgało głębiej, niż obejmowała pamięć. Myśl, że znała go z poprzedniego wydawała jej się śmieszna.
Poczuła wzrok na sobie. Leśniak patrzył na nią wyczekująco. Dłonią wskazywał miejsce tuż obok siebie. Zarumieniła się. Nie wiedziała, co powiedział i co kazał jej zrobić. Pożałowała, że go nie słuchała.
- No chodź, chodź, nie bój się, laleczko – powiedział nauczyciel.
Powoli podeszła do niego. Cała grupa pradedantysis patrzyła na nią. Nawet parę osób z grupy zaawansowanej zwróciło na nią uwagę, nie przerywając swoich ćwiczeń.
- Tak, jak mówiłem… – Leśniak chciał poklepać się ją po ramieniu, lecz usunęła się spod zasięgu jego rąk – haha, wiedzę, żeś nie laleczka, tylko wystraszona łania, hm? Nie ma powodu do strachu. Tylko im zademonstrujesz zaklęcie.
Jakie?, chciała spytać, lecz głos jak zawsze uwiązł jej w gardle. Przełknęła ślinę, rozglądając się. Nie oczekiwała, że ktokolwiek jej pomoże.
- Gotowa?
Mimowolnie kiwnęła głową, szukając ratunku. Wszyscy patrzyli na nią z zainteresowaniem, jakby była wyjątkowo cennym okazem w muzeum. Miała ochotę się zapaść pod ziemię, byle by nie być w centrum uwagi.
W ostatniej chwili wyczuła bardzo delikatnie drganie powietrza poprzedzające zaklęcie. Spanikowała, tracąc kontrolę nad  ciałem i umysłem. Nie wiedziała, co robi. Moc zawrzała w niej. Czuła ją w koniuszkach palców. Instynktownie sformowała zaklęcie i wysłała przed siebie. Tworzyła kolejne w zastraszająco szybkim tempie. Łączyły się, tworząc zupełnie nowe układy. Powietrze przesiąkło magią, falowało i rozpraszało drobne uroki na boki. Uczniowie uciekli najdalej, jak się dało. Netheid bezwiednie uderzyła w ziemię. Leśniak, który tylko cudem stał na nogach z ogromną siłą odleciał w tył, wpadając na uczniów z grupy pažangus.
Zachwiała się, lecz zachowała równowagę. W sali panowała cisza. Widziała uczniów z jej grupy, skulonych pod ścianą. Niektórzy z nich mieli na sobie ślady uroków ubocznych. Zaawansowani stali osłupieni, nie wiedząc czy patrzeć na nią, czy na nauczyciela, który leżał na trzech swoich podopiecznych. Wstał dopiero wtedy, gdy ktoś mu pomógł. Netheid cofnęła się na widok jego miny.
- Stój! – w ogólnej ciszy jego głos był spotęgowany. Pokuśtykał do dziewczyny, wpatrując się w nią intensywnie – Jak ty to zrobiłaś?! JAK?!!! – westchnął głęboko i spuścił z tonu – to jest nieprawdopodobne, aby dziecko w twoim wieku potrafiło całkowicie ukryć swoją Energię. Powiedziałbym, że wręcz niewykonalne, gdyby nie to, że znałem jedną osobę, która dokonała tego wcześniej.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dziękuję za skomentowanie, bardzo to doceniam.