9.10.2015

Część XXXI Pora się zmienić

Jeszcze nigdy nienawidziła siebie samej jak w tym momencie. Jeszcze nigdy nie była na siebie tak wściekła. Czemu wtedy nic nie zrobiła? Czemu nic nie powiedziała?! Była jedyną osobą, która mogła zaprzeczyć tym fałszywym oszczerstwom "naocznych świadków". Co oni mogli widzieć? Nic. Przez cały czas byli zajęci sobą. I nagle ot znalazła się okazja, żeby pognębić jakąś magiczną istotę. Zaatakował ją - przytakiwali. Najgorsze było to, że sam Elioen tak mówił. Przecież ten elf, Isyan, nie miał złych intencji. Sam powiedział, że chce jej pomóc. Tylko po co ją dotknął?
Poprawiła skrzypce na ramieniu. Spoczywały bezpośrednio na oparzeniu. Za każdym razem, kiedy zapominała o tym i wykonała zbyt głęboki ruch, przeszywał ją potworny ból. Nie rozumiała, czemu dotknięcie elfa ją sparzyło. Nikt inny tak na nią nie działał. Codziennie była przytulana albo przez Elioena albo przez mamę i nigdy nic się nie stało. Czy to dlatego, że Isyan był elfem czy to przez efekt smoka?
Nie powiedziała o tym bratu. Wolała nie myśleć, co mógłby zrobić, gdyby się dowiedział. Nie potrafiła sobie wytłumaczyć jego zachowania w kafejce. Oczywiście, wściekał się do każdego chłopaka, który kręcił się wokół niej, ale jeszcze nigdy nikogo nie uderzył. Dopiero później, w czasie ich kłótni, domyśliła się, że  jest uprzedzony do elfów. Skąd ta nienawiść u osoby, która przez dwa lata była bez opamiętania zakochana w ich przedstawicielce?
Kiedy ostatnio się kłóciła z bratem? Czy w ogóle zdarzyło się to wcześniej? Zawsze była w niego zapatrzona, niemal jak w ideał. Przystojny, przyjazny, utalentowany i mądry. Chciała być jak on. Chciała. Nagle zaczęła dostrzegać jego wady - tę uporczywą nadopiekuńczość, próżność i pewną wyższość. Pragnęła żyć własnym życiem, ale wciąż miała wrażenie, że Geralt ją ogranicza. Nic dziwnego, że ta kłótnia zabolała ją bardziej, niż się tego spodziewała. Nie potrafiła mu wybaczyć jego zachowania w kafejce. Poza tym w sprzeczce wypomniał jej, że to właśnie przez nią - jej głupotę i nieposłuszeństwo - ich mama znalazła się w więzieniu, kiedy przejęła całą winę na siebie za wypowiedzenie zakazanego słowa. Wiedział, że przesadził, ale było już za późno. Bolało okrutnie. 
Zaczęła go unikać. Zamknęła się w pokoju. Nie odpowiedziała, kiedy zapukał do jej drzwi, przepraszając. Nie pozwoliła też udobruchać się przez Ahyę. Z pokoju wymknęła się dopiero rano. Wiedziała, że będzie spał długo. Poprzedniego wieczoru powiedział jej przez drzwi, że wychodzi do pubu na "wigilię" z przyjaciółmi. Wrócił późno, robiąc dużo hałasu.
W domu było zimno, lecz wciąż za gorąco dla niej. W salonie stało drzewko świąteczne. Elfiki, które w lecie mieszkały na zewnątrz, zagościły między udekorowanymi bombkami gałęziami. Ich skrzydełka sprawiały, że drzewko błyszczało na różne kolory. Netheid lubiła je obserwować, lecz nie tym razem. Wypiła tylko zimną kawę i zignorowała przygotowane wcześniej przez Ahyę śniadanie (oraz karteczkę upominającą ją, żeby zjadła wszystko). Wzięła skrzypce do ręki i zaczęła grać. Uwielbiała akustykę ich domu. Pozwalała jej się odprężyć i zapomnieć o całym świecie. Kiedy grała, wyobrażała sobie, że stoi na polanie w lesie. Trawa łaskocze jej bose stopy. Wiatr głaszcze jej włosy, próbuje zajrzeć pod grzywkę. Tym razem jednak wciąż była na siebie wściekła.
Pora się zmienić - wyszeptał cichy głosik w jej głowie. Była przerażona tą myślą. 16 lat w milczeniu. Była przyzwyczajona do własnej ciszy. Ale to za długo. Pora się zmienić. Ile jeszcze razy ma powtórzyć się sytuacja z kawiarni, żebyś to zrozumiała? A ile razy już się zdarzyły, a nawet o tym nie wiedziała? Tak, pora zacząć rozmawiać z innymi.
Na samą myśl o tym, że ma się do kogoś odezwać, zrobiło jej się niedobrze. Wyobraziła sobie jakąś osobę, przerośniętą do granic możliwości i ją samą - maleńką i nieporadną. Jak mogła się do niej odezwać? Nie ufała jej. Nie było wokół niej Geralta, żeby mógł ją bronić. 
Nie zawsze będzie przy Tobie, Netheid.
Musiał istnieć jakiś sposób, żeby przezwyciężyć swój strach. Musiał być...
- Dzień dobry!
...Cintho?
Co on tu robi? Co on tu robi?! Co on tu...
Geralt prawie nigdy nie zapraszał kolegów do domu, nie mówiąc już o noclegu. Na pewno nie zaprosiłby Cintho, który non stop próbował poderwać jego kochaną siostrzyczkę. Czy to możliwe, żeby dopiero się zjawił? Nie! Przecież ma na sobie tylko spodnie!
Odwróciła głowę, czując, że się czerwieni. I właśnie w tym momencie jedna ze strun w jej skrzypcach postanowiła pęknąć i uderzyć w policzek. Kropelki krwi popłynęły jej po skórze. Cintho w jednej chwili znalazł się obok niej. Serce podskoczyło jej do gardła. Był blisko. Zbyt blisko. Dokładnie widziała swoje odbicie w jego niewyspanych, skacowanych oczach. Czuła zapach jego potu wymieszany z alkoholem i dymem papierosowym. Z jego ciała biło nawet przyjemne ciepło.
Wstrzymała oddech.
- Nic ci nie jest? - spytał zmartwionym, zachrypniętym głosem. Podniósł rękę do jej policzka, lecz zawiesił ją w powietrzu, parę milimetrów nad skórą, jakby się bojąc, że spłoszy ją samym dotykiem.
Zaprzeczyła ruchem głowy. Rana sama zaczęła się goić. Chyba, że chodziło mu stanie tuż przed półnagim, przystojnym mężczyzną, który (jakby nie patrzeć) bardzo jej się podobał. W takim razie to było krępujące i nie czuła się z tym komfortowo. Nie pomagał też fakt, że była w koszuli nocnej. Ani to, że był poranek wigilijny. 
Zaraz Cię przytuli! - wyszeptał podekscytowany głosik w jej głowie. Netheid cofnęła się o krok, dokładnie w tej samej chwili, w której zrobił to Cintho. Ze zdumieniem stwierdziła, że on też jest zakłopotany. Rozejrzał się po salonie. Jego wzrok spoczął na stole z jedzeniem. 
- Mogę się poczęstować? - spytał. 
Odezwij się do niego! Odpowiedz coś! - wykrzyknął podekscytowany głosik. Ten drugi, spokojny i cichy przyłączył się do niego.
I nagle zrozumiała. Cintho był jej sposobem. To był jedyny "obcy" człowiek, do którego się odezwała (co prawda z trudnością, ale to już było coś). Cintho był jej pierwszym małym kroczkiem. Teraz powinna postawić więcej podobnych krokczów. Odpowiedz coś!
...
Cisza się wydłużała. Mimo że przeczytał notkę od Ahyi, zajadał się śniadaniem Netheid. Dziewczyna nie mogła się przemóc. Nie potrafiła nawet otworzyć ust. Dopiero gdy po dłuższej chwili zamknęła oczy, udało jej się wydać ciche pomóż mi.
Już nawet nie była pewna, czy prosi go o pomoc w sprawie milczenia, Geralta czy świetlików. Byleby tylko jej pomógł...
- Okej - usłyszała w odpowiedzi. Nie widziała, że Cintho się uśmiechnął pod nosem. 

17.07.2015

Część XXX Elfom wstęp wzbroniony

Wszystkie dzieci wyglądają słodko. Dorośli się nad nimi rozczulają, zaczynają do nich mówić przesłodzonymi głosami, robić miny, wygłupiać się. Starsze panie szczypią maluchy w policzki. Mężczyźni sami natychmiast zamieniają się w duże dzieciaki, a każdej kobiecie włącza się tryb macierzyństwa i dostają świra na widok gigantycznych rozświetlonych oczu i niemądrego gaworzenia. Nie ważne jakiej rasy jest dziecko. Wszystkie są słodkie i rozczulające.
 Z wyjątkiem wampirzych.
Kiedy tylko Isyan wszedł do domu Madre, Radeor w jednej chwili znalazł się przy jego nogach, by gryźć. Najwidoczniej uznawał to za pewną formę przyjaźni, bo gryzł elfa po nogach za każdym razem, kiedy ten zawitał do ich domu- a Isyan zawsze o tym zapominał i kończył z dziurawymi spodniami, butami,  czasami także kostkami u nóg.
Tym razem jednak miał nie jakie szczęście. Pani Denewer zabrała synka na ręce zanim udało mu się nawet otworzyć usta. W mieszkaniu rozległ się płacz.
Radeor, jak wszystkie półroczne dzieci, miał wielkie, maślane oczy i właściwie na tym podobieństwo się kończyło. Jego tęczówki, w przeciwieństwie do rozległej gamy odcieni błękitu, były czarne jak noc. Nie dało się wytrzymać tego spojrzenia. Nie dość, że miało sie wrażenie, że maluch byłby zdolny wyssać całą krew z organizmu, to jeszcze mrugał on raz na godzinę. W dodatku był łysy, a wiecznie wystające wampirze kły wcale nie dodawały mu uroku. Madre wyjaśniła mu kiedyś całą fizjologie ich uzębienia, ale Isyan zapamiętał tylko tyle, że dziąsła kształtują sie odpowiednio dopiero w wieku około 10 lat. Do tego czasu ich kły nie są w stanie się schować jak u dorosłych. Po dłuższym zastanowieniu się stwierdził, że nie chce ponownie wyobrażać sobie swojej dziewczyny w młodszej wersji - bez włosów i z tym przerażającym spojrzeniem.
- Dzień... Ez egy jó èjszakat - powiedział do pana Denewer starając się nie połamać języka. Ukłonił się, nie napotkał jednak przyjaznego spojrzenia. Wcześniej się lubili. Wypili nawet po kieliszku domowej księżycówki. Ale to było zanim Isyan zaczął być z jego córką. Wampiry nie przepadały za związkami międzyrasowymi w swoim gronie.
- Przepraszam, że się tak guzdram! - powiedziała Madre na powitanie i cmoknęła elfa w usta. Zmełł przekleństwo. Czy musiała to robić na oczach swojego ojca-tradycjonalisty? - Dopiero co wstałam. Zaraz będę gotowa.
- Nie powinnaś wstawać tak wcześnie wieczorem. Zaszkodzisz swojemu zdrowiu, a lányom - powiedział pan Denewer surowym tonem. Madre go zignorowała, czesząc włosy przed lustrem i nucąc najnowszą piosenkę Tii F. Nie doczekawszy się odpowiedzi, pan Denewer dodał: - Nie wychodź na słońce.
 Madre fuknęła.
- Słyszysz, a lányom? Unikaj...
- Słońce?! W grudniu?! O dwudziestej?! - wybuchnęła dziewczyna. Isyan odsunął się od niej, po części z powodu tej nagłej zmiany nastroju, po części z powodu pana Denewera, który obrzucił go spojrzeniem świadczącym, że to elf jest wszystkiemu winien.
- I wróć przed północą.
- Słucham?!
- Idziemy na obiad do państwa Mortenaci. Całą rodziną.
- Isyan może iść z nami.
- Nem!- To krótkie zaprzeczenie spowodowało cieszę dookoła. Pani Denewer wstrzymała oddech. Mały Radeor przestał w końcu płakać i spojrzał na ojca swoim przerażającym wzrokiem. Isyan cofnął się o krok i tyle wystarczyło, żeby wpadł na szafkę z butami. Jedynie Madre wydała z siebie rozzłoszczony dźwięk. Złapała Isyana za rękę i wyszła z domu trzaskając drzwiami najmocniej jak mogła.
 Przez pewien czas szli w milczeniu obok siebie. Śnieg mienił się w świetle latarń ulicznych. Isyan obserwował grube płatki leniwie lądujące na rudych włosach Madre, nie odważył się jednak odezwać, dopóki miała zmrużone z wściekłości oczy. Wolał przeczekać najgorszy moment. Odetchnął z ulgą dopiero wtedy, gdy splotła swoje i jego palce razem. Jej skóra była aksamitna w dotyku. Gdyby tylko mógł, nigdy by jej nie puścił.
- Chyba mnie nie lubi - zaryzykował. Madre spojrzała na niego jak na idiotę.
- Chyba. Cię. Nie. Lubi?! CHYBA? Isy, on cię nienawidzi! Gdyby mógł, to by cię zabił. Nic nie przemawia do jego rozumu. Nawet nie wiesz, jak wiele razy próbowałam. Wypiera się nawet, że kiedykolwiek cię lubił! Próbował mnie nawet zamknąć w pokoju, ale wtedy nawet mama mu się przeciwstawiła. "Bo jesteś wampirem i to nie przystoi". Ma na uwadze tylko dobre imię rodziny, a nie moje szczęście. Pieprzyć go! - Madre oddychała głęboko i spojrzała na dłonie. Isyan z czułością ją objął. - Wiesz co jest najlepsze? Że on chce się pokazać przed Mortenacimi. A Alavardo mi powiedział, że jego rodzice są za naszym związkiem i gdyby Iltra nie była z Ghodem to by "dali" ją tobie. Ale mój kochany tatuś tego nie rozumie! Jak twoja temperatura?
- Spadła - odpowiedział Isyan po dłuższej chwili, zaskoczony zupełną zmianą tematu. Zauważył, że Madre uspokajała się powoli i uśmiechnął się. - Niby wciąż mam ponad 38 stopni, ale przynajmniej nie jest to 50, prawda? Nad ranem trochę się pogarsza.
- Rozmawiałeś już ze swoją mamą?
- Nie... Unika mnie. Nie wiem, czy wie, czy nie wie co zrobiła, ale zupełnie nie mogę jej złapać. Parę razy nie wróciła do domu. Wczoraj za to wróciła tak późno, że zasnąłem, czekając na nią. Więc stwierdziłem, że obudzę się o 5 i poczekam pod jej pokojem. Ale już jej nie było.
Usłyszał ciche "ugh".
- A...
- ...ręka? - dokończył za nią, poprawiając sobie szalik - Dobrze - skłamał. Nie chciał jej bardziej martwić.
W ogóle nie było dobrze. Czymkolwiek trafiła go jego matka... teraz to się rozprzestrzeniało dalej. Na początku myślał, że zaklęcie nie miało żadnego efektu. Potem żyły na jego lewym ramieniu zaczęły barwić się na żółto. Z każdym ruchem ręki czuł potężny ból. Miał problemy z poruszaniem palcami, a teraz to świństwo pojawiło się też na szyi. Bał się. Zupełnie nie znał tego zaklęcia, nie wiedział, czy od tego się umiera. Potrzebował matki.
Madre uwierzyła w kłamstwo. Uspokoiła się zupełnie. Nawet na jej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy wtuliła się w Isyana. Śnieg skrzypiał pod ich stopami. W powietrzu uniósł się aromatyczny zapach kawy.
- Znam to miejsce! - Madre wskazała na kawiarnię, którą właśnie mijali - robią tu przepyszną gorącą czekoladę. Wejdziemy?
Nie czekając na odpowiedź, pociągnęła go za sobą. Isyan przez szybę zajrzał do środka. Kawiarnia musiała mieć dobrą reputację. Wszystkie stoliki były zajęte, a przy kasie ustawiła się spora kolejka.
- Albo wiesz... chodźmy dalej - wyszeptała speszona, zanim nawet otworzyła drzwi. Kątem oka zauważył czemu. Na drzwiach była wywieszona tabliczka Elfom wstęp wzbroniony. Nie pokazał po sobie, że to zauważył. Szedł w milczeniu za swoją dziewczyną, w myślach przeklinając brak tolerancji między rasowej.
Weszli do kolejnej kawiarni. Najwidoczniej zepsuła się klimatyzacja, bo wszyscy klienci siedzieli w kurtkach. Rozpoznał jedną czy dwie znajome twarze z ASM.
- Wiesz, że Adren bierze ślub? - spytała Madre, obserwując sufit. Był biały.
- Co?! Adren? Nasza Adren?
- Mhm…
- Ta Adren, która latała za wszystkimi facetami i nie potrafiła przebyć w związku dłużej niż pół miesiąca?!
- Mhm...
- Ale... jak?!
- No... - Madre wciąż obserwowała sufit. Nadal był biały - Na imprezie. Pokłóciłyśmy się, jak powiedziała, że wszystko, co dobre dostaję ja. Tak jakby miała na myśli ciebie. No i sobie poszła. A po godzinie czy dwóch widziałam ją już w objęciach jakiegoś gościa. Potem się okazało, że to jej znajomy z podstawówki. A jeszcze później, że w tej podstawówce oboje się w sobie podkochiwali. I... po tej imprezie zaczęli ze sobą bywać. I przespali się ze sobą. I zaszła w ciążę.
- Gratulacje dla niej - w końcu wydusił z siebie Isyan, próbując dojść czemu kolejka, w której stali, nie posuwa się do przodu - to chyba nie jest u was częste? Ciąże? W sensie, wy się rozmnażacie przez gryzienia, prawda?
- Och. Ciąże zdarzają się bardzo często. Tylko są trudne w utrzymaniu. Ciężko jest utrzymać martwy płód w martwym ciele.
Powiedziała to takim tonem, że zrobiło mu się głupio. W dodatku przypomniał sobie, jak parę razy mówiła, że jej mama poroniła.
- Przepraszam.
- Nie ma sprawy. To normalne u nas. Ugryzienia są po to, żeby utrzymać rasę. Takie koło ratunkowe. Choć i tak to wszystkie jest uregulowane prawnie. Czemu ta kolejka nie idzie?
- Bo na początku stoi dziewczyna, która nie mówi - westchnął głęboko. Od razu rozpoznał drobną sylwetkę z blond włosami. Wyglądało na to, że go prześladowała. Nawet przerwy świątecznej nie mógł spędzić, nie spotykając jej!
- Znasz ją? To może idź jej pomóc? Poczekam w kolejce.
Isyan przewrócił oczami. To nie tak, że nie chciał jej pomóc. Po prostu wiedział jakie będzie to trudne. O ile niemożliwe. W ogóle czemu ta dziewczyna wpadła na pomysł, żeby przyjść do kawiarni, jak nawet jednego słowa do obcej osoby nie potrafi powiedzieć?! 
- Cześć, Netheid. Jestem Isyan. Pamiętasz mnie?
Dotknął jej ramienia. Dziewczyna podskoczyła. W następnej chwili znikąd pojawił się jej brat. W kolejnej jego pięść trafiła w nos Isyana.

15.06.2015

Część XXIX Biegnij, Leonardzie

Patrząc na tysiące regałów, które zajmowały, mogło by się zdawać, nieskończoną przestrzeń, człowiek mógł poczuć się maleńki w stosunku do wiedzy. I to wiedzy tajemnej lub zakazanej. Dopiero teraz Leonard w pełni zdał sobie sprawę, że biblioteka w Wieży Megoela zawiera wszystkie pozycje dotyczące magicznego świata. Był pewny, że trzeba było zaczarować kilkupiętrowe pomieszczenie, aby je powiększyć. Tu było wszystko. Wszystko! Zaklęcia zakazane po Wojnie Rasowej, szczegółowo opracowane i opisane eksperymenty odrzucone prze Instytut Magiczny, księgi z przestarzałymi informacjami, a nawet wszelkiego rodzaju akta. Wszystko to znalazło się tu, bo wierzono, że zakazana część biblioteki w Wieży Megoela była jednym z najlepiej strzeżonym miejscem na ziemi.
Ruszył powoli przed siebie. Przy drzwiach, podobnie jak w bibliotece poniżej, znajdowały się kamienni strażnicy. Ci jednak nie byli ożywieni. Nie mogli zobaczyć kłębów kurzu wzbijających się spod nóg Leonarda. Martwym wzrokiem wpatrywali się w niknące w mroku regały z książkami, między które wkroczył młody czarodziej. Jego wzrok przeskakiwał od jednego tytułu do drugiego. Litery na grzbietach książek lśniły to złotem, to srebrem, czasami błysnęły szkarłatem. Innym razem były przetarte lub całkowicie ich brakowało. Chłopak miał wrażenie, że niektóre księgi drżą na jego widok, jakby wyczuwały jego obecność Drgnął słysząc głośne skrobanie dochodzące z wyższych pięter Wieży. Grunt to się nie bać.
Oczywiście, Wieża i Wyspa były doskonałym miejscem, żeby schować tę całą bardziej lub mniej niepożądaną wiedzę. Lecz gdyby Lathor Wspaniały wiedział, jak specyficznym czarodziejem był Megoel i czemu swoja siedzibę wybudował na Wyspie, nie byłby taki skory do wybudowania tu szkoły. Nie mówiąc już o bibliotece znajdującej się w Wieży. Mówi się, że konstrukcja jest nawiedzona, a każdy kto wejdzie wyżej niż na czwarte piętro pozostanie na zawsze zamknięty we jej wnętrzu i sam dołączy do grona niezliczonych duchów. (Czemu akurat czwarte piętro? Czemu nie pierwsze, albo piąte, albo dziesiąte?) Prawdą jednak było, że to nie duchy gnieździły się w murach Wieży. To nie one były jej "strażnikami". W tych czasach już nikt nie pamiętał, że to, co się tu znajdowało było czymś po kroćset potężniejsze i niebezpieczne. Tak, Megoel był specyficznym czarodziejem i nie bez powodu zamieszkiwał na ogrodzonej wyspie.
Leonard zatrzymał się. Zaraz... Tak właściwie to skąd on to wszystko wiedział? Jeśli dobrze pamiętał nigdy nie czytał żadnej książki dotyczącej Megoela. Czysto intuicyjnie? wiedział, że wszystkie tytuły na ten temat, które były ogólnodostępne, zawierały same brednie. Megoel umarł na Wyspie. Nie miał żadnej rodziny, spadkobierców, uczniów. Przez całe życie był sam. A jego zapiski znajdowały się tu, w zakazanej części biblioteki. Ale... skąd Leonard to wiedział?!
Usłyszał skrzypnięcie podłogi. W następnej chwili coś upadło. Gdzieś w oddali zapaliło się światło. Instynktownie cofnął się w cień. Ktoś przeklął. Tupot nóg - za daleko, żeby określić gdzie. Światło powoli się zbliżało. Cofnął się dalej, nie patrząc za siebie. Krzyk. Jakieś słowo - Aell? Arell? Farrell? Coraz jaśniej. Ktokolwiek tam był, zbliżał się w jego kierunku. Głębiej w mrok i wtedy...
Leonard wpadł na coś. Na kogoś. Albo ktoś wpadł na niego. Trudno było to określić. Po prostu dwie istoty znalazły się w jednym miejscu w tym samym czasie. Obie się przewróciły. Chłopak nie zdążył w żaden sposób zareagować, a już ktoś (coś?) pociągnął go za dłoń. Musiał biec. Potykał się. Coś przeleciało nad nim. Uderzyło w drewnianą kolumnę. Posypały się drzazgi. Ponownie to słowo: Arell. Ciągnięty, wbiegł na schody. Dopiero teraz ją zobaczył. A właściwie jej falujące w pędzie włosy. Z wielką wprawą zbiegała po schodach. Prawie się na nią przewrócił. Ponownie coś obok niego przeleciało, uderzyło w ścianę. Zadziałało zaklęcie odbijające. Czar przeskakiwał od ściany do ściany nim wypalił w kamieniu maleńką dziurę. Zasklepiła się od razu. Wybiegli na dwór. Owiało go zimne powietrze. Oddech zamienił się w kłębek pary. Księżyc w sierpie ubywającym zasłonięty był przez chmury. Wydawało się, że dziewczyna biegnie na oślep. O mało nie wpadła na drzewo, zbiegła ze ścieżki i wepchnęła go za jakieś drzwi. Plecami uderzył w drewnianą konstrukcję, półka? O rety, znalazł się w składziku. Ona weszła za nim. Nie było miejsca. Ściśnięci między drzwi a tę cholerną półkę, nie mogli się ruszyć.
- Cześć - wyszeptała bardzo cicho i natychmiast zamilkła. Nie widziała go, było zbyt ciemno. Skierowała wzrok w górę. Gdyby mogła widzieć w ciemnościach, mogłaby obserwować pająka wiszącego pod sufitem. Jednak Leonard miał taką zdolność. Przypatrywał się dziewczynie. Miała wielkie oczy, lekko zadarty nos. Policzki zdobiły jej piegi. Była ładna. Żałował, że nie może widzieć kolorów.
- Kim jesteś? - spytał. Uciszyła go natychmiast, marszcząc brwi. - Co tam robiłaś?
- Cicho bądź - syknęła.
- Co się dzieje?
- No zamknij żeś się.
- Myślę, że należą mi się wy...
W jednej chwili widział, jak dziewczyna wywija oczami, porusza ustami, jakby mówiła: "no żesz" i... pocałowała go. Wykorzystała to, że nie mógł się ruszyć, przyparty do półki. Kolejny raz był znienacka całowany. Nie to, żeby marudził, że mu się nie podoba. Właściwie podobało mu się aż za bardzo. Z każdą sekundą coraz bardziej. Wydawało się, że składzik momentalnie się zmniejszył. Odwzajemnił i miał wrażenie, że i jej się to podoba. Ile czasu tak trwali, nim w końcu oderwała się od niego?
- Och... Czyli te plotki kłamią - znów wyszeptała, uśmiechnęła się i wyszła na zimne powietrze. Po chwili wróciła - I poczekaj ze trzy dni, nim tam wrócisz. Nauczyciele w okres świąteczny uwielbiają patrolować bibliotekę.
Stał jeszcze pół godziny w składziku, nim jego nogi uspokoiły się i pozwoliły mu wrócić do pokoju. To była najdziwniejsza noc w jego życiu. To była najpiękniejsza noc w jego życiu.