15.12.2013

Część XXII Bractwo Krwi

 Wzburzona Netheid wpadła do pokoju Elioena. Już miała otworzyć usta, spytać go o wszystko, co przed nią ukrywał, lecz zauważyła, że nie jest sam. Cintho patrzył na nią z uniesionymi brwiami. Przygryzał ołówek, ale mimo to uśmiechnął się. Na jej policzki wystąpił rumieniec. Wyszła z pokoju i ponownie do niego weszła.
Wzięła głęboki wdech i na tym próba powiedzenia czegokolwiek się skończyła. Nie potrafiła wydać z siebie żadnego dźwięku, choć rozpaczliwie tego chciała. Było to możliwe tylko wtedy, gdy wiedziała, że nikt nie patrzy.
- Wyjdź - Elioen spojrzał znacząco na Cintho. Chłopak westchnął, przewracając oczami, ale usłuchał. Bez słowa ruszył w kierunku drzwi i...
Netheid zebrała się w sobie. Szarpnęła protestującymi mięśniami i zatrzymała Cintho. Jej dłoń zapłonęła przyjemnym ciepłem, gdy dotknęła jego klatki piersiowej. Uniosła oczy w stronę jego twarzy, lecz natychmiast je opuściła, skupiając wzrok na stopie. Kątem oka widziała, jak Elioen uniósł się z krzesła, zaciskając pięści.
- Powiedziałem: wyjdź! - usłyszała jego głos.
Milczący Cintho próbował ją minąć, ale nie pozwoliła mu. Wciąż trzymała dłoń na jego piersi i patrzyła w dół. Czuła napięcie między dwoma chłopakami. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo nienawidziła Geralda. Tego, jaki był wobec niej nadopiekuńczy. Próbował ją ochronić przed bólem, cierpieniem i nienawiścią, ale jedynie co osiągnął, była jej słabość. Między wersami słyszała, że nie powinna ufać ludziom, więc przestała się do nich odzywać. Wmawiał, że świat jest zły, zatem schowała się przed nim za grzywką. Gdzieś zgubiła samą siebie. Nie była tą Netheid Fave, którą powinna być.
- WYJDŹ!!!!!!!
Ale teraz... czuła, że w końcu należy do siebie. Rozbiła szklaną bańkę, w której żyła. Uderzyła w nią wtedy, gdy obie się tego nie spodziewały. Na lekcji Magii. Poczuła swoją siłę, dzięki której mogła obronić się przed tym złym światem. Zrozumiała Moc, która płynęła w jej ciele. Wiedziała już, dlaczego znalazła się w Zaklinaczach.
- Nie.
Powiedziała to tak twardo, że sama nie rozpoznała swojego głosu. Podniosła głowę i spojrzała na brata. Zaskoczony Elioen cofnął się o krok, wpadając na biurko. Nie nienawidziła jego, lecz osobę, którą z niej stworzył. Miała ochotę krzyczeć, drapać i gryźć. Ponownie tak użyć swej Mocy, by nic wokół nie zostało.
Dłoń, która spoczywała na piersi Cintho, zacisnęła w pięść i opuściła. Czuła, jak chłopak na nią patrzy. Koniuszkiem palca niechcący musnął jej ręki. O mało nie eksplodowała.
- Niech zostanie - wyszeptała. Znów mówiła tak, jak kiedyś. Cicha i spokojna, ale już nie słaba - może powie mi coś, czego ty nie chciałeś nigdy mi powiedzieć.
Oboje usiedli jak jeden mąż, wpatrzeni w nią zahipnotyzowani. Elioen wciąż miał otwarte usta, nie wiedział, czy ma zamknąć czy otworzyć. Cintho delikatnie się uśmiechał. Wolała na niego nie patrzeć.
- Co się stało z Gadiael? - wypaliła. Wcale nie chciała o to pytać, ale... Miała wrażenie, że od lipca słyszała o niej mniej, a tu, na wyspie wydawało się, jakby nigdy nie istniała. Za każdym razem, gdy dosiadała się do brata i jego kolegów w stołówce, nikt o niej nie wspominał. A pamiętała, jak bardzo cieszył się na spotkanie z nią.
Gerald odwrócił głowę i spojrzał przez okno. Nie powiedział nic. Zupełnie, jakby ich role się odwróciły - on milczał, ona mówiła.
Kątem oka zauważyła, jak Cintho powoli kręci głową, dając jej znać, żeby nie drążyła tematu. Poczuła się winna. Podeszła do brata i przytuliła. Drżał i wtulił się w nią, jakby był małym dzieckiem. Po chwili zostali sami.

*

Tym razem nie udało mu się zasnąć, jak na poprzedniej lekcji nauki o krwi. Idąc do tej szkoły, myślał, że nie będzie tu nudnych wykładów, które są prowadzone przez nauczycieli z wyjątkowo melancholijnymi głosami. Cóż... mylił się. Pani Leandrana mogłaby pracować na pełnym etacie jako usypiacz i zarabiać na tym krocie. Była mistrzynią.
Przez pierwsze dwadzieścia minut próbował ustawić pionowo długopis, później zaczął rysować po podniszczonej ławce, która w przeszłości przechodziła podobne sytuacje, lecz teraz nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić.
Rozejrzał się po sali. Parę osób, zaliczanych do miana kujonów, bazgrało zachłannie w zeszytach. Inni czytali książki, jeszcze innym udało się zasnąć - spadło na nich błogosławieństwo i Isyan zaczął im zazdrościć.
Przeklął sam siebie, że nie pomyślał wcześniej o jakimś zajęciu na czas lekcji i zaczął przepisywać z tablicy.
"...aż do XVII wieku, kiedy dr Christopher Alonzy Jeckiolo zakwalifikował naukę o krwi jako odrębny przedmiot badań. Odkrycie dr Jeckiolo spowodowało powstanie wielu dziedzin, w których stosowało się krew człowieka jako przedmiotu bazowego..."
Isyan wytrzeszczył oczy na to, co napisał i zachichotał. Cokolwiek to miało znaczyć, brzmiało idiotycznie.
 "Podczas Wojny Rasowej ogromna część dziedzin została zakazana przez Meani GaLen, która stwierdziła, iż kierowanie krwią służy czynieniu zła".
Taaaak... nie istniał dział magii, który nie został poddany ograniczeniom podczas Wojny Rasowej. Nawet historia została ocenzurowana i do tej pory nie można mówić o Przyjaciołach pod groźbą kary dożywotniego pobytu w więzieniu. Sami Przyjaciele wciąż są ścigani przez władcze i zamykani w podziemnych więzieniach w Sudetach. Nikt nie wie, gdzie się one znajdują. Nikt nie wie, kto w ogóle tam został zamknięty. No tak, przecież o Przyjaciołach się nie dyskutuje.
Długopis zrobił paskudnego kleksa na części kartki. Zmarszczył brwi, ziewając.
Czemu nie mógłby pisać własnych bzdur?
"Lecz po wojnie w 1956 władze państwa Polsko-Litewskiego stwierdziły: hej! Przecież byłoby świetnie, gdyby nasze wojsko potrafiło przejąć władzę nad innym człowiekiem. To jest dziedzina nauki krwi! Wykorzystajmy ją! Gdy jakiś człowiek, który będzie pod kontrolą, zostanie zabity, stracimy jednostkę, lecz nie naszego żołnierza, który może wejść w inną jednostkę! I tak, obok Magijsterów, powstała druga klasa Magów - Eleni. Eleni są dobrzy, bo pozostają pod nadzorem państwa. Ale czemu nikt nie pomyślał o tym, że gdy wymknął się spod tego nadzoru, wcale nie będzie tak łatwo go unicestwić? Eleni mają niezliczoną ilość "żyć", w które mogą się wcielić. Cieszmy się! Jesteśmy bezpieczni!Nasze państwo jest do-ki-tu!!!!!!!!Jedna kropla krwi może przenieść niezliczoną ilość informacji, które przetrzymywane są w naszym mózgu. Pomijając choroby i jakieś takie dziwne rzeczy, które znajdują się w organizmie. Ale tak! Faktycznie! Nasze magiczne ciała same się bronią przed uzyskaniem przez kogoś naszej wiedzy. Nie pozwalają krwi łatwo opuszczać ciał i zasklepiają się tak szybko, jak tylko to możliwe.Dodatkowo informacje przekazane między osobnikami (osobnikami, podkreślam. Pies też może być osobnikiem) mogą być przenoszone na inne pokolenia. Cecha ta przysporzyła wielu zwolenników, szczególnie podczas Wojny Rasowej (jestem pewien, że chodzi o grupę, o której mówić nie wolno), którzy tworzyli tzw. Bractwa Krwi. Rytuał: należy ukłuć się w palec, druga osoba też się kłuje i przy odpowiedniej formułce: jungtis kraujo ir mano protas su jumis trzeba złączyć ranki. I tak oto informacja, która była w osobniku A, jest w osobniku B, a potem może być przekazana na dziecko osobnika B.
Krew Bractwa się rozpoznaje - podkreślone na tablicy trzy razy."
Ktoś pisnął z tyłu sali. Isyan obejrzał się, ale nic dziwnego nie zauważył. Wzruszył ramionami i powrócił do pisania.

*

- Nie rozumiesz, Arger! - prawie krzyknął, kładąc przed sobą niegrubą książkę Najważniejsze postacie Wojny Rasowej. Rudzielec przewrócił oczami i nic nie powiedział. Widać było, że nie chce więcej przesiadywać w bibliotece.
Leonard zaczął kartkować strony i zatrzymał się na zdjęciu młodego mężczyzny, właściwie dziecka.
- Jesteśmy... zaraz będzie druga Wojna Rasowa. On, Fryderyk Johtaja jest synem chrzestnym Ummeliego Wesilisa, przywódcy Rasowców. Jestem pewny, że Wesilis i Johtaja są Braćmi Krwi, a to oznacza, że Fryderyk wie wszystko. Wszystko. Rozumiesz?!
- Nie - Arger wziął książkę i zaczął czytać na głos: - Fryderyk Johtaja, urodzony w 1955 roku. Syn Bronisława Johtaja, prawej ręki przywódcy ruchu Rasowców w Wojnie Rasowej (patrz: Ummeli Wesilis). Skazany na karę dożywotniego pobytu w więzieniu od 1965, nieźle. Chłopak miał 10 lat, a już go do więzienia wsadzili. Sąd odrzucił ideę stworzenia z F. Johtaja pabu...
- Co? - Leonard wyprostował się w krześle.
- Pabudo. Jest wyjaśnienie pod gwiazdką: starożytne zaklęcie usypiania Mocy w człowieku. Jedynie rasa tzw. Wysłanników jest w stanie obudzić pabudo.

12.12.2013

Podążając leśną drogą

Jak pod koniec października pisałam, w lutym ma ukazać się zwiastun książki. Będzie on animacją po klatkową. Żeby nie rzucać słów na wiatr i pokazać, że coś robię, wstawiam kadr.


Mam nadzieję, że się podoba. Dominikę znacie, natomiast osoba po jej lewej stronie pozostanie niespodzianką.
Tymczasem wracam do tworzenia. Imaginacja każe mi przyspieszyć tempo. Chyba sama boi się coraz bliższego terminu premiery zwiastuna.

9.12.2013

Część XXI Obudzeni

- Klenna jest na ciebie zła – stwierdził Arger, stawiając przed Leonardem kubek z kawą i tabliczkę gorzkiej czekolady.
- Wiem
- Za to, że tu cały czas siedzisz – rudzielec rozejrzał się po wysokich regałach i stolikach, przy których siedzieli czytający – nie wiem, jak możesz tu wytrzymać. To miejsce wydaje się takie… martwe.
- Wręcz przeciwnie – uśmiechnął się Leonard – całe życie kryje się w tych wszystkich książkach, które tu są.
Arger prychnął i obejrzał się za jasnowłosą dziewczyną, która przeszła obok.
- Znalazłeś już coś w ogóle? – spytał.
- Nic, pomijając to, że dzięki słownikowi stojącemu przy drzwiach zdołałem przetłumaczyć pabudo na obudzony. Niewiele to dało.
- Patrzyłeś w słowniku terminów magicznych?
- W spisie zaklęć, w rejestrze uroków i czarów, nawet w wykazie zaklęć wymarłych. Nigdzie nic nie ma.
- Na twoim miejscu poszedł bym do Leśniaka i go wypytał. Inaczej będziesz siedział tu do końca świata. Chyba, że w końcu zaczniesz kontrolować swoją Energię i się nią posługiwać.
Leonard zatrzasnął kolejną księgę. Był początek listopada. Od dwóch miesięcy nie poczynił postępów na zajęciach z magii. Przez dwie pierwsze lekcje sięgał w głąb siebie, penetrował umysł w poszukiwaniu choć cząstki Energii, którą wiedział, że miał. A jednak nie czuł jej. Umykała przed nim, chowała się i tyko Leśniak ją wyczuwał. Nie pomagały ani prywatne lekcje ani ćwiczenia prowadzone w samotności. Był prawie jak człowiek.
Musiał dowiedzieć się, kim jest.
W wolnym czasie przesiadywał w bibliotece. Sam. Arger powiedział wprost, że poszukiwania jednego głupiego słowa są przerażająco nudne, a poza tym ma ciekawsze rzeczy do roboty. Czasami przynosił kawę swojemu koledze, w przeciwieństwie do Klenny. Dziewczyna nagle z dnia na dzień przestała przychodzić do biblioteki. Od samego początku była zdania, ze Leonard powinien iść do Leśniaka. W drugiej połowie października zaczęła być oschła. Nie było nic dziwnego w tym, że bywała zła. Czarodziej przyzwyczaił się do tego, że był ignorowany i sam przebywał w bibliotece. Samotne poszukiwania zabierały mu coraz więcej czasu. Mało spał, czasami zdarzało mu się opuścić posiłek. A gdy nie siedział w bibliotece, wyglądał przez okno, spodziewając się, że na drugim brzegu Wisły nagle coś wybuchnie, zaczną się kolejne zamieszki albo że Warszawa całkowicie zniknie w jednym momencie. Nic się nie działo. Myślał, czy źle stwierdził, że na wolności znajduje się jeden z najgroźniejszych ludzi na świecie.
Ocknął się z zamyślenia i spojrzał w górę, na wyższe piętra biblioteki. Wydawała się nie mieć końca. Na wszystkich piętrach znajdowali się uczniowie, lecz najwyższy poziom pozostawał w ciemności. Był zamknięty na cztery spusty, pilnowany przez znaczną siłę strażników. Wszyscy mieli zakaz wstępu, nawet nauczyciele. Dział zakazany. Leonard myślał przez chwilę, że mógłby tam uzyskać tak cenną dla niego odpowiedź. Odepchnął od siebie ten pomysł. To by oznaczało, że on sam był tworem niedozwolonym.

*

Netheid nie słuchała nauczyciela i spoglądała na drugą stronę Sali, gdzie grupa pažangus ćwiczyła skomplikowane sekwencje zaklęć. Wśród nich był ten elf, Isyan. Nie wiedziała czemu, ale wydawał się jej znajomy. Nie dlatego, że od dwóch miesięcy był kolegą z jej klasy. Nie dlatego, że na Placu Zgody chciał jej pomóc. To uczucie sięgało głębiej, niż obejmowała pamięć. Myśl, że znała go z poprzedniego wydawała jej się śmieszna.
Poczuła wzrok na sobie. Leśniak patrzył na nią wyczekująco. Dłonią wskazywał miejsce tuż obok siebie. Zarumieniła się. Nie wiedziała, co powiedział i co kazał jej zrobić. Pożałowała, że go nie słuchała.
- No chodź, chodź, nie bój się, laleczko – powiedział nauczyciel.
Powoli podeszła do niego. Cała grupa pradedantysis patrzyła na nią. Nawet parę osób z grupy zaawansowanej zwróciło na nią uwagę, nie przerywając swoich ćwiczeń.
- Tak, jak mówiłem… – Leśniak chciał poklepać się ją po ramieniu, lecz usunęła się spod zasięgu jego rąk – haha, wiedzę, żeś nie laleczka, tylko wystraszona łania, hm? Nie ma powodu do strachu. Tylko im zademonstrujesz zaklęcie.
Jakie?, chciała spytać, lecz głos jak zawsze uwiązł jej w gardle. Przełknęła ślinę, rozglądając się. Nie oczekiwała, że ktokolwiek jej pomoże.
- Gotowa?
Mimowolnie kiwnęła głową, szukając ratunku. Wszyscy patrzyli na nią z zainteresowaniem, jakby była wyjątkowo cennym okazem w muzeum. Miała ochotę się zapaść pod ziemię, byle by nie być w centrum uwagi.
W ostatniej chwili wyczuła bardzo delikatnie drganie powietrza poprzedzające zaklęcie. Spanikowała, tracąc kontrolę nad  ciałem i umysłem. Nie wiedziała, co robi. Moc zawrzała w niej. Czuła ją w koniuszkach palców. Instynktownie sformowała zaklęcie i wysłała przed siebie. Tworzyła kolejne w zastraszająco szybkim tempie. Łączyły się, tworząc zupełnie nowe układy. Powietrze przesiąkło magią, falowało i rozpraszało drobne uroki na boki. Uczniowie uciekli najdalej, jak się dało. Netheid bezwiednie uderzyła w ziemię. Leśniak, który tylko cudem stał na nogach z ogromną siłą odleciał w tył, wpadając na uczniów z grupy pažangus.
Zachwiała się, lecz zachowała równowagę. W sali panowała cisza. Widziała uczniów z jej grupy, skulonych pod ścianą. Niektórzy z nich mieli na sobie ślady uroków ubocznych. Zaawansowani stali osłupieni, nie wiedząc czy patrzeć na nią, czy na nauczyciela, który leżał na trzech swoich podopiecznych. Wstał dopiero wtedy, gdy ktoś mu pomógł. Netheid cofnęła się na widok jego miny.
- Stój! – w ogólnej ciszy jego głos był spotęgowany. Pokuśtykał do dziewczyny, wpatrując się w nią intensywnie – Jak ty to zrobiłaś?! JAK?!!! – westchnął głęboko i spuścił z tonu – to jest nieprawdopodobne, aby dziecko w twoim wieku potrafiło całkowicie ukryć swoją Energię. Powiedziałbym, że wręcz niewykonalne, gdyby nie to, że znałem jedną osobę, która dokonała tego wcześniej.

5.12.2013

Dar bliskiej śmierci



- Wszyscy myślicie, że magia to doskonała broń, niekończąca się moc, z którą można zrobić cokolwiek się zechce - powiedział, pospiesznie zdejmując płaszcz, który zawisł na jego chudych ramionach. Limena odwróciła wzrok na widok nagich pleców mężczyzny. Były pokryte cienkimi żyłkami, niczym tatuaż, migoczący pod skórą.
    - Prawda jest taka, że magia to podstępna suka. Pasożyt żywiący się ludzką energią. Każdy mag musi grać na jej warunkach. Używając swojej mocy, giniemy. Przestając, śmierć przychodzi szybciej. Gdy uczynimy coś wbrew jej oczekiwaniom, zabiera nam część mocy, a nasze zdolności są ograniczone. Jak myślisz, dlaczego chłopi i mieszczanie, którzy znają trzy zaklęcia na krzyż, umierają tak młodo, w przeciwieństwie do szlachciców posługujących się ogromnym arsenałem uroków? Nie wspominając już o królewskich magach? Są wykorzystywani, wręcz torturowani tylko dlatego, aby ona mogła żyć. Więc wybacz, Sashila, ale nie zgodzę się z tobą. Magia to nie przywilej. To dar bliskiej śmierci. Żaden mag się o to nie prosił.

1.12.2013

Część XX Zebranie

W Auli Smoków było tak ciasno, że nawet mysz by się nie przecisnęła. Wszyscy stali na baczność, starając się zapewnić sobie jak najwygodniejszą pozycję. Ścisk i duchota były przyczyną rozprzestrzeniającej się złości, nie mówiąc już o tym, że nikt nie wiedział, po co zostali wezwani. Szeptano między sobą, wymieniając się najróżniejszymi uwagami. W końcu nie często zwołuje się uczniów o 7 rano w niedzielę.
Leonard stał wciśnięty między ogromnym Chati, a trzecioklasistką, która spała na stojąco. Byli tu już od godziny i nikt nie oświecił ich, po co. Dziewczyny mdlały z braku powietrza i przewracały się na pozostałych, bo w żaden sposób nie mogły wyjść na świeże powietrze. Ktoś nawet zwymiotował, co raczej było skutkiem sobotniej nocy, niż obecnej sytuacji.
W końcu nastała cisza. Na podium wyszedł Areffal wraz z dwójką innych nauczycieli. Starszy mężczyzna o gęstych bokobrodach łypał na wszystkich groźnymi oczami, a kobieta uniosła podbródek i wystąpiła przed swoich kolegów.
- Będzie krótko - oznajmiła. Głos miała surowy - nie będę sobie strzępiła języka na takich łajdaków jak wy. W nocy widziano smoka nad Wisłą. Naszego smoka. Z jeźdźcem. Przyrzekam wam, że znajdę winowajcę i skopię jego zasraną dupę tak, że przeleci na drugą stronę rzeki. To wszystko.
Aula powoli się przerzedzała. Po chwili świeże powietrze oczyściło odór spoconych ciał. Uczniowie znowu zaczęli szeptać. Kto był tak głupi, żeby w nocy wykraść smoka? I po co? Wiadomo było, że nikt się nie przyzna. Nie po przemowie nauczycielki.
Rozejrzał się po Sali. Dziewczyna, która stała obok niego, spała teraz na ławce. Ktoś płakał głośno, ktoś inny krzyczał. Areffal, wciąż stojąc na podium rozmawiał z blondwłosą dziewczyną z klasy Leonarda. Po chwili oboje wyszli bocznymi drzwiami, które prowadziły do zagród ze smokami. Przypomniał sobie, że jego koleżanka miała spore kłopoty z jazdą na smoku. Podczas ostatnich zajęć o mało nie spadła ze smoka. To było wtedy, gdy...
Oświeciło go.
Zaczął biec, roztrącając innych ludzi. Przeszukiwał wzrokiem tłum. Nie trudno było go znaleźć. Miał dość charakterystyczną fryzurę. I jako jedyny spośród Smoków był elfem.
- Wiem, że to ty... - zaczął i zająknął się. Co teraz? Miał mu powiedzieć prosto w twarz, że domyślił się jego czynu? Ryzykowne. Elfy były arogancką rasą, wiecznie przekonane o swojej wyższości. Nic dziwnego, że większość ludzi była uprzedzona.
- Co ja? - Isyan spojrzał na czarodzieja. Był zaspany i ledwo kontaktował - My się znamy?
- Yyy... tak. Jesteśmy razem w klasie.
Leonard stracił poczucie siebie. Patrzył na swojego kolegę, zastanawiając się, po co w ogóle go zaczepił. Nie był przecież typem człowieka, który donosił na innych.
- Suuuper... na razie - elf ziewnął i ruszył dalej do kwater. Ledwo poruszał nogami. Jego plecy nie były już tak straszne.
- Wiem, że tam byłeś!
Isyan zatrzymał się. Przez chwilę mogło wydawać się, że zasnął, lecz odwrócił się i spojrzał spode łba na kolegę. Leonard cofnął się parę kroków w tył. Nie znając magii, mógł jedynie uciekać. Co go podkusiło, żeby to powiedzieć?
- Byłem gdzie? - Elf powoli zbliżał się do czarodzieja. Jego oczy były bardziej rozbudzone, niż minutę temu i z każdym kolejnym krokiem agresywniejsze.
- Tam - wyszeptał Leonard. Ich twarze były coraz bliżej.
- Gdzie "tam"?
- N-nie wiem.
- Ja też nie. Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówisz.
- Chciałeś to zobaczyć, chciałeś zobaczyć... co... co wybuchło. Co to było?
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Elf był wściekły. W każdej chwili mógł zacząć ciskać zaklęciami. Wystarczyło go jeszcze bardziej sprowokować.
- Za bardzo się boisz – wyszeptał w końcu – trzęsiesz portkami na samą myśl, że dotknę cię palcem. Myślisz, że rozlecisz się na kawałki. Nie wydaje mi się, żebyś nakapował. Więc… po co mi to mówisz? Na cholerę mnie zaczepiasz? Šūdas! Albo szukasz pewnej śmierci, albo… nie wiem! Mam zły dzień, ok? Nie wyspałem się, głowa mnie boli, pić mi się chce…
- To jest kac – powiedział ktoś, przechodząc obok. Isyan pokazał mu środkowy palec.
- Serio, nie chce mi się teraz bawić i znęcać nad tobą. Chcę położyć się do łóżka i spać. Czego chcesz ode mnie?
Leonard wytrzeszczył oczy. Nie takiego obrotu spraw się spodziewał. Myślał, że zginie na miejscu od niezliczonej ilości zaklęć.
- Co to było? – wyjąkał w końcu.
- Więzienie Nabrzeżne. Dziękuję, dobranoc.
Czarodziej wciąż stał na ścieżce z szeroko otwartymi ustami. Jego myśli natychmiast poukładały się w całość. Najpierw zamieszki na Placu Zgody, teraz Więzienie Nabrzeżne. Mógł się mylić, ale jeśli miał rację. Jeśli oba te wydarzenia nie były pomysłem zrodzonym w głowach istot niemagicznych. Jeśli wybuch był częścią planu uwolnienia jednego z więźniów. Jeśli się powiodło... szykowała się druga Wojna Rasowa.