Otworzył okno, nim nietoperz uderzył w szybę. Do pokoju wleciało zimne
powietrze. Jego współlokator przez sen zawinął się w kołdrę. Na szczęście się
nie obudził.
- Ghod - Isyan uśmiechnął się do siebie i wyszedł
na korytarz, przepuszczając przed sobą zwierzątko. Płomienie na pochodniach
zakołysały się i przygasły.
- Nie chcę nic mówić, ale... tam będzie Madre,
Lenya i Adren.
- No i?
- No i jesteś w samych bokserkach.
- No i?
Chłopak zaśmiał się.
- Jest zimno, Isyan. Naprawdę zimno.
- Szlafrok wystarczy?
- Niech ci będzie - chłopak ponownie zmienił się w
nietoperza i usiadł na ramieniu elfa. Po chwili szli kamiennym korytarzem.
Isyan starał się, by jego stopy nie wydawały żadnych odgłosów.
Nagle jego serce zabiło mocniej, a w dłoniach
poczuł dziwne mrowienie. Nie myśląc, schował się w cieniu. Nadstawił uszu.
Powoli docierały do niego odgłosy. Ktoś szedł. Chłopak. Gwizdał i podskakiwał z
radości. Nie uspokoiło to Isyana. Wręcz przeciwnie. Ten kretyn mógł przyciągnąć
nauczycieli. Złamanie ciszy nocnej było karane bardziej, niż poważne
skrzywdzenie innego ucznia.
Nie zastanawiając się długo, skręcił w inny korytarz
i przyspieszył. Nietoperz zamachał skrzydłami na jego ramieniu, gdy tylko
wydostali się na zewnątrz. Po niecałej minucie dołączyła do nich niewielka grupa
jego braci i sióstr. Stworzenia wznosiły się w powietrze i opadały, ciesząc się
z towarzystwa swego dawnego kolegi.
Zbliżał się do Wieży Megoela. Ciemna noc go
osłaniała przed czujnymi nauczycieli patrolujących Wyspę. Tylko naprawdę sokole
oczy mogły go wypatrzeć.
Wpadł na coś. Na kogoś. Ten ktoś jęknął i cofnął
się do tyłu.
- Elfie…
Uniósł brwi, ale nie odpowiedział. Nie miał ochoty
rozmawiać ze swoją kuzynką.
- A tylko komuś powiesz… - zaczęła, wykonując
niebezpieczny ruch dłonią. Niepotrzebnie. Wokół Isyana pojawiło się co najmniej
troje młodych istot. Landria przeklęła i uciekła w stronę strefy Wojowników.
Jej czarne włosy powiewały za nią niczym peleryna.
Wbiegł przez drzwi do środka Wieży. Słyszał różne
opowieści o tym miejscu. Najgorsze z nich miały miejsce właśnie w nocy, gdy
uczniowie (i nie tylko), mimo ostrzeżeń, próbowali popisać się przed swoimi
kolegami i dostać się na sam szczyt. Wielu z nich nie wróciło. Z innych zostały
tylko krwawe miazgi. Jeszcze inni pozostali na zawsze związani z murami Wieży.
Dosłownie – związani. Jeśli teraz nie udałoby się Isyanowi, mógł dołączyć do
nich. Wiedział, że nie powinien się zatrzymywać i biec najszybciej, jak się da.
Na sam szczyt.
Nietoperz sfrunął z jego ramienia. Młody chłopak
znów pojawił się obok elfa i uśmiechnął w mroku.
- Srasz po nogach, Isyan?
- Pieprz się, Ghod.
Zaczęli biec. Czuły słuch elfa zaczął wyłapywać
niepokojące dźwięki dopiero od piątego piętra. Sale bibliotek już dawno
zostawił za sobą. Dalej uczniowie mieli zakaz wejścia. W dzień. W nocy Wieża
nie była strzeżona. Każdy bał się tu wchodzić.
Słyszał dzwonienie łańcuchów i pohukiwanie. Po
chwili zorientował się, ze to Ghod jęczy mu do ucha. Odepchnął go i biegł
dalej. Powoli opadał z sił, ale motywowała go obietnica dobrej zabawy. Piął się
w górę, mijał kolejne piętra. Porządnie przestraszył się łagodnego śmiechu,
który dobiegał z jednej z zamkniętych komnat. Zupełnie nie pasował do mrocznego
otoczenia i groźnych opowieści. Chciał się cofnąć, wrócić do pokoju i najlepiej
nie wychodzić z niego przez tydzień.
- Jeszcze dwa piętra – Ghod pociągnął go za rękę.
Na szczyt wbiegli razem.
Avalardo, Madre, Lenya, Esclew, Adren, Rigon i
Misch rozłożyli już koc, na którym trójka z nich leżała i patrzyła w gwiazdy. Między
nimi wędrowała butelka.
- Cześć, Isyan – rudowłosa Madre uśmiechnęła się do
niego. Balansowała na krawędzi machikuł. Dla zabawy udawała, że spada, by po
chwili wznieść się w powietrze na skrzydłach nietoperza i powtarzała swoją
czynność. Nikt nie zwracał na nią uwagi.
Lenya podeszła do elfa i pocałowała go w policzek.
Jej oddech był nasycony alkoholem i gdy odeszła na parę kroków, Isyan zauważył,
że jej oczy błyszczą. Dziewczyna nagle zniknęła w objęciach Mischa, próbującego
ją ugryźć.
- Nie gryź mojej siostry, sukinperzu – warknął Esclew,
wstając z koca rzucając się na kolegę. Lenya przewróciła się pod ciężarem
chłopaków.
- Znowu razem, hm? – Avalardo nostalgicznie
uśmiechnął się i podał Isyanowi butelkę – Księżycówka. Najlepsza na świecie.
Elf pociągnął parę łyków i podał dalej Ghodowi.
Wampir zaśmiał się.
- Boże, ale mi tego brakowało!
- Czemu jesteś w szlafroku? – spytał Rigon. Adren
podniosła się, żeby spojrzeć na kolegę. Jej kocie oczy zabłysły w świetle
gwiazd.
- Jesteśmy na Wieży Megoela, jesteśmy na Wieży
Megoela! – zaczęła śpiewać Lenya. Misch i Esclew dołączyli do niej, zapominając,
że przed chwilą się bili.
- Pij, pij – Avalardo poklepał Isyana po ramieniu –
jedna butelka specjalnie dla ciebie, mój drogi.
Elf zapatrzył się na Madre. Przez wakacje była w
Transylwanii i widać, podróż wyszła jej na dobre. Jej włosy były jeszcze
bardziej lśniące i puszyste, a cera porcelanowa. Była piękna.
Ktoś zdarł z niego szlafrok. Przewrócił oczami.
Wiedział, że za nim stoi Adren.
- Stęskniłyśmy się – stwierdziła.
- Nie wątpię. Oddasz mi szlafrok?
Dziewczyna się zaśmiała i wyrzuciła ubranie za
machikuł.
- Zimno ci? Mogę cię ogrzać – jej usta były blisko
jego ust. Ghod w ostatniej chwili ją odciągnął i skarcił wzrokiem – weźcie
wyluzujcie, chłopaki.
Po parunastu minutach wszyscy leżeli na kocu,
obserwując niebo. Każdy po kolei opowiadał historie, a Madre szokowała ich
kolejnymi przygodami z Transylwanii. Potem znów zaczęły się wygłupy i znów
leżeli. Isyan żałował, że nie mogą wyjść na miasto, chodzić między uliczkami i
przesiadywać w parkach.
Rigon wyjął harmonijkę i zaczął grać. Lenya rzuciła
się na elfa, prosząc go o taniec, mimo że sama już zdążyła nim prowadzić. Nawet
nietrzeźwa była dobrą tancerką, a każdy jej ruch hipnotyzował i sprawiał
radość. Nawet nie zauważył, że się zmęczył. Zziajany usiadł na jednym z ząbków
machikułu. Rozkoszował się chłodnym wietrzykiem muskającym jego nagą skórę.
- Zmarzniesz – usłyszał szept. Madre podała mu jego
szlafrok. Był cały w błocie, ale i tak go założył – Przepraszam za Adren.
- Adren to Adren, nie masz za co przepraszać –
uśmiechnął się ciepło do rudowłosej – pewnego dnia znajdzie sobie jakiegoś
wampira, z którego cały czas będzie zrzucała ubrania i nigdy jej się to nie
znudzi.
- Heh. I w końcu zostawi cię w spokoju. Wiesz… tak
sobie pomyślałam. Przecież teraz możesz latać z nami.
- Nie mam skrzydeł.
- Ale twój smok ma.
Mówiła poważnie. Jej spojrzenie było stanowcze.
Patrzył w jej oczy, zatopił się w nie, tak samo jak chwilę później zatapiał się
w jej ustach, a jego dłoń w jej włosach. Nie mógł przestać.
*
- Wstawaj, bydlaku – szturchnął gada w bok. Nie czekał, aż smok się
rozbudzi, założył mu siodło i uprząż i wyprowadził z boksu. Lenya zapiszczała
na jego widok.
- Łamiesz w ten sposób ze sto zasad tej szkoły –
stwierdził Avalardo.
- Pierwszą złamałem, gdy was tu wpuściłem – Isyan się
zaśmiał, dosiadając smoka – i tak bardzo tego nie żałuję.
Wampiry się zaśmiały i po kolei zmieniały formę.
Jedynie Madre wciąż stała przed grzywaczem, głaszcząc jego pysk.
- Lecimy w jakieś konkretne miejsce? – spytała.
- Tak. Mam jedno w myślach od jakiegoś czasu. Muszę
je sprawdzić – wyciągnął do niej rękę i pomógł wejść. Smok warknął. Nie podobało
mu się, że musiał dźwigać dwie osoby.
Wzbili się w powietrze. Powoli, by wampirzyca mogła
się przyzwyczaić. Mimo że latanie było na jej porządku nocnym, lot w ludzkiej
formie był zupełną nowością. Isyan cieszył się, że zgodziła się usiąść razem z
nim. Nikt tak nie rozumie radości latania, jak wampiry.
Sunęli nad wodą, w której odbijały się gwiazdy.
Stopniowo przyspieszali. Nietoperze bawiły się ze zdezorientowanym smokiem,
lecz przestały, gdy Madre o mało nie wpadła do rzeki. Ich ciche piski
przypominały śmiech.
Już z daleka widział ruiny. Glassing, z którego
wcześniej był wykonany budynek, sczerniał i pokrył się sadzą. Dookoła niego
były porozwieszane taśmy i małe barykady. Niedaleko stał pojazd policyjny, w
którym spał kierowca.
- Šūdas – szepnął Isyan. Zrobił kółko nad ruinami, wyobrażając
sobie, jak budynek wybucha. Raz i drugi. Wszystko się zawala, wszystko umiera.
- To jest to? – spytała cicho Madre – Słyszałam, że
coś wybuchło. Isyan, co to było?
- Więzienie, Madre.