24.09.2013

Część II Cicha nadzieja

Elioen
Wielki bukiet leżał tuż obok niego na ławce. Kwiaty więdły, czerwone płatki róż nie były już tak piękne, jak przed trzema godzinami. Spojrzał na nie, zastanawiając się, jakim cudem udało mu się wytrzymać tyle czasu. Fakt, wziął ze sobą książkę, którą czytał, grzejąc się w cieple letniego słońca, jednak co chwila odrywał wzrok od opowieści i rozglądał się. Wśród obcych ludzi, którzy postanowili spędzić sobotnie popołudnie w parku, poszukiwał znajomej sylwetki. Przez trzy godziny w kółko to przerywał czytanie i patrzył na ludzi, to z powrotem wracał do lektury i nie zauważył pędzącego czasu. Dopiero powoli zachodzące słońce uświadomiło go, jak późno się zrobiło.
   Był przepełniony szczęściem, kiedy kupował kwiaty, teraz wydawały mu się odrażające. Nie dlatego, że więdły, dlatego, że leżały tuż obok i umierały. Jeszcze raz rozejrzał się po parku, sam nie wiedział po co i wyrzucił róże do stojącego przy ławce kosza. Przez pewien czas wciąż siedział z zamkniętymi oczami, delektując się świeżym powietrzem.
   Nie przyszła. Zdziwił się, że tak normalnie to przyjął do siebie. Jeszcze dziś rano był pewien, że jeżeli ona się nie zjawi, pęknie mu serce, wróci do domu i zamknie się w pokoju. Tymczasem było mu przyjemnie. Grzał się w słońcu, lekki wiatr muskał mu twarz. Słuchał śpiewu ptaków, śmiechu dzieci. Gdzieś nieopodal elfiki miały swój zameczek, zdarzało mu się wyłapać szum ich drobnych skrzydełek. Poszukiwał w sobie jakiś oznak smutku, nostalgii, zagubienia; nie znalazł nic. Zupełnie jakby nigdy na nią nie czekał, jakby nigdy jej nie było. Może jakiś dobry duszek ukradł mu każde wspomnienie z nią związane. Ale jednak ją pamiętał - jej słodki śmiech, wesołe oczy. Pamiętał zapach jej włosów, dotyk jej skóry, smak ust. Pamiętał jej złość, jej radość, jej smutek. Pamiętał to wszystko, ale już nic nie robiło na nim wrażenia. Miał wrażenie, że oglądał jakiś film, który się skończył i nie zostawił po sobie nic, nad czym mógłby się zastanowić.
   Schował książkę do torby, którą zaraz zawiesił na ramię i ruszył w stronę metra. W oddali zobaczył kamienną wieżę Megoela, mocno zarysowaną na tle glassingowych budynków, które odbijały bezchmurne niebo. Uwielbiał ten kontrast. Prosty, wyraźny ciemny kształt i smukłe, ledwie widoczne linie szkła.
   Wiedział, że wakacje minął szybko i już niedługo tam wróci na drugi rok studiów. Ponownie zobaczy swoich przyjaciół, będzie się z nimi śmiał, wymykał z wyspy na nocne przechadzki, a potem będzie się tłumaczył przed profesorami. W tym roku jednak miało być trochę inaczej.
   Przystanął w podziemiach, czekając, aż zjawi się metro. Zapatrzył się na hipnotycznie falujący wodny tor. Tak, miało być inaczej. Po pierwsze: nie będzie jej. To był jej ostatni rok, w wakacje wyjechała na praktyki, miała dziś wrócić i tak się skończyło. Dla niego żadna strata, dla jego kolegów gigantyczna zmiana. Tym bardziej, że nie wydawało mu się, żeby im cokolwiek powiedział. Po jakimś czasie zorientują się, zaczną zadawać pytania: dlaczego, kiedy, co się stało? Problem w tym, że nic się nie stało. Dosłownie. Nie przyszła, więcej szans jej nie będzie dawać. Chłopacy powinni to uszanować.
   Woda zafalowała, niedługo potem na peron z zawrotną szybkością wpłynęło metro. Zaklęcie osłoniło pasażerów przed ochlapaniem. Elioen pomyślał, co by było, gdyby nie magia. Pewnie wszystko dookoła byłoby mokre. Albo w ogóle nie byłoby metra, jakby w takim razie ludzie się poruszali?
   Wszedł do pociągu.
  Po drugie: Netheid. Cały czas niepokoił się o nią. Jakoś przetrwała dotychczasowe lata nauki, ale uczęszczanie do Akademii Sił Magii to zupełnie co innego. Już nie będzie matematyki, biologii ani języków. Będzie walka z samym sobą, będzie dużo wysiłku fizycznego, dużo bólu; ludzie, którzy uważają się za najlepszych i szydzą z innych.
   Przecież ona tam nie pasuje! Była drobna i delikatna, a szła do najtrudniejszej szkoły magii na świecie. Jako starszy brat odradzał jej, ale uparła się. Tam gdzie ty, tam i ja, Gerald, mówiła z delikatnym uśmiechem i wysłała to przeklęte podanie o przyjęcie. Miał szczerą nadzieję, że się nie dostanie. Nie dlatego, że w nią nie wierzył - jego mała siostrzyczka miała talent do magii - ale bał się, że już po tygodniu będzie miała problemy z psychiką. Nastoletnie istoty magiczne potrafiły znaleźć u każdego słaby punkt, potrafiły doprowadzić największego twardziela do płaczu. Znał ich, sam przez to przechodził, próbował sobie nie wyobrażać, przez co Netheid będzie przechodzić. Najpierw przyczepią się do jej włosów, do grzywki całkowicie zasłaniającej oczy, a później powoli będą zabijać jej poczucie własnej wartości. Bez przyjaciela dziewczyna sobie nie poradzi, a jej jedynym przyjacielem był on, jej brat. Nie będzie możliwe, aby był przy niej cały czas.
   Już niedługo dowie się, czy ja przyjęli. Z tego, co wiedział pierwsze listy, w połowie lipca, dostawali ludzie. Zaczynali oni rok szkolny pół miesiąca wcześniej, aby znaleźć w sobie energię i rozwinąć umiejętności magiczne, z którymi rodziły się inne istoty. Pół miesiąca na to, aby nauczyć się czegoś, co inni znali od urodzenia!
   Pod koniec lipca nadchodziły odpowiedzi na podania. Sto dwadzieścia istot magicznych będzie cieszyło się z przyjęcia do ASM. Sto dwadzieścia istot magicznych będzie stało we wrześniu na Placu Zgody, czekając na swój przydział. Sto dwadzieścia istot magicznych zamieszka na wyspie, pod najwyższą wieżą w Polsce.
   Wysiadł na stacji końcowej w Wesołej, resztę drogi przebył pieszo. Ich dom znajdował się na ustronnym osiedlu, schowany między drzewami. Przynajmniej mieli cicho i spokojnie, co przy stylu życia jego mamy było wręcz nakazane. Lubiła tę okolicę. Lasy, natura, koniec miasta, ale jednak Warszawa. Nikomu z ich trójki nie przeszkadzało, że do wszystkiego mają daleko.
   Zatrzymał się w salonie. Przecież Netheid też będzie pytała, jak było. Jego maleńka siostra zdążyła się do niej przyzwyczaić. Miał nadzieję, że wiadomość, którą miał do przekazania nie złamie jej serca.
   Usłyszał ryk tak głośny, że zadzwoniło mu w uszach. Po chwili po schodach zbiegła bosa Netheid. W jednej dłoni trzymała skrzypce, w drugiej smyczek. Zapiszczała z radości, gdy go zobaczyła. Wciąż się zastanawiał, jakim cudem cokolwiek dostrzega spod swojej długiej grzywki.
   - Gerald! Chodź! - krzyknęła, wybiegając bez butów na dwór. Wyszedł za nią i spojrzeli w niebo.
   Tuż nad ich głowami przeleciał Antakalnijski Smok Olbrzymi.

1 komentarz :

  1. wspaniały rozdział!
    zwłaszcza ta akademia mnie ciekawi ;)
    pisz dalej, masz moje wsparcie! ;)
    co do pytania, jestem prawie ze pewna że skoliozy można się nabawić, lecz raczej w młodym wieku
    gdy kości rosną i pod wpływem np. krzywego siedzenia mogą źle rosnąć.
    Czy można uprawiać sport jeszcze się nie przekonałam, na razie mam zwolnienia z wf i
    niewskazaną aktywność ruchową ;) ale to dopiero początek ^^
    dziękuję za pzreczytanie notki ;*
    pozdrawiam ^^
    ayuna-chan.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za skomentowanie, bardzo to doceniam.