22.09.2013

Część I Dzień, w którym miało spełnić się marzenie

Leonard
Ciężki materiał zasłaniający ścianę z glassingu został rozsunięty i promienie światła wpadły do pokoju, brutalnie wyrywając chłopaka ze snu. Leonard jęknął, próbując osłonić oczy przed światem. W nocy nie mógł zasnąć. Kręcił się z bok na bok, zmieniał pozycję, odrzucał kołdrę, lecz nic nie przynosiło snu. Jego myśli wciąż krążyły wokół listu, który mógł zmienić jego życie. W końcu złapał za książkę traktującą o Wojnie Rasowej, mając nadzieję, że znudzony zaśnie. Nastało to dopiero nad ranem. Pamiętał, jak przez grube zasłony przebijało się wschodzące słońce. Chwilę później odleciał w krainę marzeń.
- Musisz...? - spytał swojego współlokatora, a zarazem najlepszego przyjaciela od najmłodszych lat. Wsunął głowę pod kołdrę. Książka, z którą zasnął, zsunęła się na podłogę.
- Normalnie pozwoliłbym ci spać dalej, ale nie dziś - Artur zerwał kołdrę z kolegi. Jego wzrok przypadkowo spoczął na książce. - Znowu ją czytałeś? Jest nudna jak flaki z olejem.
- Właśnie dlatego postanowiłem ją poczytać. Chciałem zasnąć. Która godzina?
- Masz piętnaście minut, żeby się ogarnąć. Teraz już mniej.
Leonard zerwał się z łóżka, głośno przeklinając. Wydawało mu się, że nastawiał budzik, a nawet jeżeli tego nie zrobił, na pewno poprosił pannę Lucy, żeby go obudziła. Czemu tego nie zrobiła?! Artur! Pewnie powiedział jej, że sam obudzi Leonarda, a chcąc oszczędzić przyjacielowi stresu, zrobił to ponad dwie godziny po ustalonej godzinie. Chciał dobrze, lecz wyszło jeszcze gorzej.
Leonard wziął szybki prysznic, założył spodnie, umył zęby. Z wciąż mokrymi włosami wrócił do pokoju. Pięć minut! Wepchnął książkę na swoje miejsce, uporządkował biurko. Ścieląc łóżko niechcący zepchnął lampkę. Poturlała się i odbiła od ściany z glassingu. Cenne sekundy upływały, kiedy próbował znaleźć jej Miejsce. Gdy sprzątał ubrania z poprzedniego dnia, rozległy się dzwony ogłaszające południe. Znieruchomiał. Poczuł, jak pusty żołądek wywija mu fikołka, a serce staje w gardle. Do głowy natychmiast napłynęły pesymistyczne myśli. A co, jeśli się okaże, że nie będzie pasował? Co jeśli nie odkryje w sobie wystarczającej energii? Co jeśli w ogóle nie wzięli go pod uwagę i listu nie dostanie już nigdy?
List... Kilkanaście linijek drobnych znaczków na papierze, parę zdań na kartce. Jego największe marzenie w postaci skrawka pergaminu i właściwie jedyna przyszłość. Był tak pewny, że się dostanie, że nie zgłosił się do żadnej innej szkoły. Co mu właściwie przyszło do głowy?! Powinien się jakoś zabezpieczyć! Wiedział o tym, a jednak tego nie zrobił. Usiadł przy biurku i zaczął pisać podanie o przyjęcie. Ręce się mu pociły, podniecone serce biło szybciej. Chciał nawet zrezygnować z tego, lecz wtedy Artur zaproponował wspólne wysłanie. Zróbmy to razem, będzie raźniej. Leonard wiedział, że przyjacielowi nie zależy na dostaniu się do tej szkoły. Chciał zostać pisarzem i na spełnienie tego marzenia miał ogromne szanse - w szkole wygrał parę konkursów, w tym dwa ogólnokrajowe. A jakie szanse miał Leonard? Do jednej uczelni co roku spośród ludzi rekrutowanych jest pięćdziesiąt osób, ogólnie sto w całym kraju. Nie wszystkim jednak udaje się odkryć w sobie energię, zostają usunięci. Kolejny rok czekają, by rozpocząć naukę gdzie indziej, w normalnym liceum lub technikum.
Sam nie wiedział, ile czasu stał w bezruchu. Usłyszał kroki na korytarzu dopiero wtedy, kiedy Artur nim potrząsnął i podał mu koszulę. Zdążył ją założyć, gdy rozległo się pukanie i do pokoju weszła panna Lucy. Była Amerykanką. Przybyła do Polski, gdzie, jak twierdziła, znalazła najbardziej tolerancyjne miejsce na świecie. Na jej widok Leonard doznał ulgi połączonej z goryczą, lecz zaraz serce zabiło mu mocniej na widok smukłej istoty przechodzącej przez drzwi.
- My God, Leonard - wyszeptała, podchodząc do niego - twój włosy, twój shirt!
Cholera! Nie dość, że zapomniał wysuszyć włosów, to jeszcze krzywo zapiął koszulę. Przed nim stał przedstawiciel prastarej rasy, a on wyglądał jak łamaga. Nie wiedział, czy spuścić wzrok, czy patrzeć na Wysłannika. Druga taka okazja mogła się nie przydarzyć. Mówiło się, że to niezwykłe szczęście spotkać taką istotę.
Wysłannik był wyższy, a przy tym chudszy niż przeciętny człowiek. Gdy wchodził do pokoju, musiał się schylić, aby nie uderzyć we framugę. Ruchy miał mozolne, jakby pośpiech mógł uszkodzić mu stawy. Ciemne włosy spływały na czarny garnitur. Mimo niespotykanego wyglądu, największą uwagę przykuwały oczy. Na ich widok mimowolnie cofnął się o krok. Były szklane.
Kiedyś wyczytał, iż obecnie żyli nieliczni przedstawiciele Wysłanników. Ich rasa była tak stara i tajemnicza, że nikt nie pamiętał pierwotnej jej nazwy. Swoje miano zyskali ze względu na funkcję posłańców, którą pełnili we współczesnych czasach. Żyjący osobnicy nie dzielili się swoją historią i czekali na cichą i spokojną śmierć, a tym samym wymarcie gatunku. Wielu naukowców podchodziło do próby rozpowszechnienia istotnych faktów dotyczących Wysłanników, jednak żadna publikacja nie przekraczała 50 stron i wszystkie opowiadały to samo.
W dłoni Wysłannik o długich palcach pojawiła się koperta. Pismo na niej było starannie wykaligrafowane. Serce Leonarda o mało nie eksplodowało z ekscytacji. Jego marzenie miało się zaraz spełnić. Dłoń miała skierować się w jego stronę. Koperta miała znaleźć się w jego rękach, jego palce miały dotykać delikatnej powierzchni koperty. Zostało tylko parę sekund i...
Czas się zatrzymał. Poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy, mięśnie rezygnują. Na kopercie nie zauważył swojego nazwiska. Dłoń nie wędrowała w jego stronę, lecz do jego najlepszego przyjaciela. To Artur dostał się do Akademii Sił Magii, nie on.
W tym samym momencie Wysłannik po raz pierwszy spojrzał na Leonarda. Po raz pierwszy ich spojrzenia się skrzyżowały. Po raz pierwszy w życiu chłopak poczuł, jak coś włamuje się do jego umysłu. Jakiś impuls penetruje jego umysł, rozprzestrzenia się po całym mózgu, dociera do najdalszych zakamarków i znika tak szybko, jak się pojawił. Pozostawił po sobie pustkę, gorycz i... coś nowego, lecz Leonard wiedział, że już od dawna to posiadał.
Usiadł na łóżku. Nie obchodziło go, co się działo dookoła. Panna Lucy z Wysłannikiem wyszli. Artur coś mówił, lecz go nie słyszał. Nieotwarty list leżał na biurku. Cisza. Trzeba było się zapisać do liceum, a tak czeka go bezowocny rok i kolejne noce spędzone sam na sam w pokoju numer 142 w Domu Dziecka numer 4 w Warszawie.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dziękuję za skomentowanie, bardzo to doceniam.