20.10.2013

Część IX Krew rodziców

Rozejrzał się dookoła. Jakoś inaczej wyobrażał sobie Akademię. Myślał, że za murem, który był widoczny z brzegu Wisły, znajduje się średniowieczny zamek zbudowany z kamienia. Tymczasem wokół niego rozciągał się swego rodzaju kampus - luźno stojące budynki były połączone siatką ścieżek, na których już krzątali się uczniowie. Przy większości skrzyżowań stały misternie wykonane drewniane drogowskazy, napisane w języku polskim, litewskim i w runach. Każdy możliwy skrawek wolnego miejsca zasiany był zielenią i wraz z ławkami tworzyły małe parki. Gdzieniegdzie pojawiała się fontanna, wesoło tryskająca wodą. A nad tym wszystkim górowała majestatyczna Wieża Megoela.
   Leonard otrząsnął się z wrażenia i ruszył do budynku Rady, jak nakazali mu w szpitalu.
   W związku z zamieszkami inauguracja roku szkolnego w ASM nie odbyła się. Postanowiono, aby wszyscy uczniowie przybyli już na wyspę, by następnego dnia rozpocząć naukę. Większość z nich była w akademickim szpitalu pod opieką Uzdrowicieli. Ci, którzy odnieśli poważniejsze rany, zostali przeniesieni do Warszawskiego Uzdrowiska dla Istot Magicznych. Chłopak słyszał, że parę osób znalazło się na granicy śmierci. Więcej informacji nie przedostało się poza mur, co, podobno, nie było niczym nowym. Przez całą noc w szpitalu słyszało się szepty, przekazujące najróżniejsze plotki o tym, co się stało na Placu Zgody. Paru elfów chwaliło się swoimi czynami, które miały być przyczyną zgonu kilku ludzi. Niewielu w to wierzyło, a nikt na pewno nie wiedział, czy ktokolwiek zginął. Od chłopaka leżącego w tej samej sali, Leonard dowiedział się, że jedyna droga, którą dostarczane były wiadomości na wsypie były listy od bliskich.
   Po nocy spędzonej w szpitalnym łóżku, Uzdrowiciele pozwolili mu wyjść. Poinstruowali go, aby udał się do Rady, gdzie indywidualnie miał dostać Przydział. Większość pierwszoroczniaków, która uniknęła obrażeń, przeszła przez ten rytuał poprzedniego wieczoru, na wspólnej kolacji. Żałował, że nie mógł na niej być, lecz pocieszające było to, że uniknął stresu związanego z wystąpieniem przed tłumem. Mógł spokojnie usłyszeć swój wynik, o którym później mógł powiedzieć Arturowi.
   Artur! Przecież on też, jako pierwszoroczniak, uczeń ASM, powinien być na Placu Zgody! Że też wcześniej o tym nie pomyślał! Czy coś mu się stało?! Nie widział go w szpitalu, więc pewnie uniknął starcia. W takim razie, do której klasy został przydzielony?
   Przyspieszył kroku. Dzięki drogowskazom udało mu się nie zgubić i już widział budynek Rady. 
   - Leonard!
   Odwrócił się w kierunku głosu i odetchnął z ulgą. Artur, cały i zdrów, szedł w jego kierunku.
   - Co ty tu robisz?! Myślałem... myślałem, że cię nie przyjęli, a jednak stoisz tu! - przyjaciel poklepał Leonarda po ramieniu. Oboje się uśmiechnęli.
   - Jestem czarodziejem.
   Artur wytrzeszczył oczy, nie mogąc uwierzyć.
   - Jestem czarodziejem - powtórzył Leonard, kiwając głową. Czuł się jakby dopiero się obudził, dopiero teraz dotarło do niego, co to oznacza.
   - Ale... w takim razie twoi...
   - Tak, moi rodzicie musieli być czarodziejami.
   - Czy to coś zmienia? - Artur zmarszczył brwi.
   - Pytasz, czy mam zamiar ich szukać? Nie... nie wiem... Nie myślałem nad tym - Leonard spojrzał na ziemię. Jego przyjaciel miał rację. To, że jego rodzice nie byli ludźmi mogło zmienić wszystko. - Na razie to nie jest ważne - szepnął ponownie - Do której klasy zostałeś przydzielony?
   Artur uśmiechnął się smutno. W jego oczach malował się ból, lecz jednocześnie cieszył się, że Leonardowi spełniło się marzenie. Ostrożnie położył dłonie na ramionach przyjaciela.
   - Nie mam predyspozycji... Czekaj, nic nie mów, daj mi skończyć - wziął głęboki oddech. - Cały czas martwiłem się, że zabrałem coś, co było dla ciebie ważne. Dla mnie to była katorga, bo wiedziałem, że to moja wina. Przecież sam ci zaproponowałem, żebyśmy razem wysłali listy. Rozumiałem, że jesteś na mnie zły. Nic nie mogłem zrobić, nie potrafię cofać czasu. Trafiłem tu, ćwiczyłem cały czas, ale mi się nie udało. Nie mam w sobie Mocy. Ale wiesz, to nie jest ważne. To nie było moje marzenie, a twoje. I tobie się jednak udało, jesteś tu, jesteś czarodziejem. Ja wrócę do domu, do naszego pokoju i może kiedyś napiszę o tobie.
   Zapadła cisza, podczas której patrzyli sobie w oczy. Teraz Leonard poczuł się głupio - miał nadzieję, że znowu będzie miał swojego najlepszego przyjaciela przy sobie.
   - Kiedy wracasz? - spytał w końcu.
   Artur wskazał na walizki tuż przy przystani. Leonard spuścił wzrok.
   - Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy, że ci się udało, Leo! - Artur podniósł głowę przyjaciela za brodę. Po chwili go pocałował.

*

Sztyletem naciął wnętrze dłoni. Kilka kropel spłynęło po skórze i wpadło do wody, barwiąc ją na czerwono. Isyan obserwował, jak płyn zmienia kolor. Wiedział, że predysponuje na wojownika, tak jak jego matka, każdy inny Nemesember i każdy inny elf. Czemu więc działo się to tak długo? Minęło dobre pięć sekund, a Przydział wciąż się nie dokonał. Myślami ponaglał proces, lecz niewiele to dało.
   W końcu zaczął wyłaniać się kształt, z początku niewyraźny, niczym mgła. Powoli wznosił się ponad wodę i powoli przybierał swą ostateczną formę broszki, którą później Isyan miał przypiąć do krawata. Od narodzin wiedział, co oznaczają: gwiazda to mag, a miecz - wojownik. Gdy wyłaniał się smok, zostawało się zaklinaczem, natomiast fiolka należała do medyków. Predyspozycje zależały od krwi, a przecież w chłopaku płynęła najszlachetniejsza krew Nemesemberów. 
   Miecz, miecz, miecz!
   - Jak to smok?! - krzyknął na zgromadzonych i rzucił broszką w głąb sali - nie jestem zaklinaczem, jestem wojownikiem! W mojej rodzinie od tysiąca lat rodzą się wojownicy! Nie jestem zaklinaczem! Nie jestem smokiem!

1 komentarz :

  1. Oszukać przeznaczenie - tak bym ten rozdział skwitowała! Wszystko dzieje się... cóż, z tego co widać, to na odwrót, zupełnie inaczej niż powinno.
    Ale pocałował go. Więc jednak nie wszystko idzie na złość bohaterom <3

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za skomentowanie, bardzo to doceniam.