Kiedy budowano Akademię, tworząc oddzielne obozy dla poszczególnych klas, ktoś pomyślał, że doskonałym sposobem na integrację między uczniami będą wspólne posiłki. I tak powstała gigantyczna sala jadalna, która miała pomieścić niemal tysiąc osób. Znajdowała się na obrzeżu bulwaru, wraz z innymi budynkami tworząc strefę neutralną.
Nie ważne, czy padał śnieg, wiał silny wiatr czy świeciło słońce - aby coś zjeść, trzeba było przejść prawie całą wyspę. Gdy po raz pierwszy Isyan wszedł do sali, był poirytowany krótkim spacerem i wspaniałym pomysłem architekta (czy kogo tam innego), lecz po chwili jeszcze bardziej zepsuł mu się humor. Sam nie wiedział, czego się spodziewał, ale zastany chaos i gwar był poniżej wszelkich oczekiwań. Podsumował to jednym słowem - chlew. W końcu po tygodniu udało mu się przyzwyczaić. Jak zawsze usiadł sam, rozglądając się wokół. Nieopodal grupa elfów śmiała się i żartowała z innych. Robili największy hałas ze wszystkich zebranych. Isyan im pozazdrościł. Chciał być razem z nimi, nie przejmować się niczym i cieszyć się z tego, że jest szlachetnie urodzony.
Jestem bękartem, jak mogę być szlachcicem?!
Jego nazwisko do czegoś go zobowiązywało. Nemesember - jeden z najpotężniejszych rodów, z którego wywodzili się najwięksi Wojownicy i najznakomitsi Valviranie, a on, Isyan, utknął w Zaklinaczach. W klasie, która była najmłodsza z czterech i która nie miała tradycji. Jeszcze by przeżył gdyby trafił do Magów lub Medyków, którzy rozwijali się wraz z Wojownikami.
Odwrócił szybko wzrok, gdy zauważył, że paru elfów się mu przygląda. Wyjął organizer i udawał, że coś sprawdza. Przypadkiem spojrzał na plan i jęknął. W środy co dwa tygodnie odbywały się łączne zajęcia z Magii. Wręcz nie mógł się doczekać, aż spotka się ze wszystkimi elfami w jego wieku.
Odłożył niedojedzony obiad i wyszedł, odprowadzany nienawistnymi spojrzeniami.
*
Powoli szła za Elioenem, trzymając się brzegu jego koszulki. Drugą dłonią zaciskała palce na broszce. Brat jej mówił, że jako jego rodzeństwo powinna trafić do Magów, tak jak kiedyś on. Nie stało się tak. Gdy dokonał się przydział, myślała, że się popłacze. Tak bardzo liczyła na gwiazdkę.
Przystanęła na chwilę. Uzdrowiciele nie dali jej odpocząć po przebudzeniu i kolejnego dnia wysłali ją na wyspę, twierdząc, że tak silny organizm powinien sobie poradzić. Tym bardziej, że trafia do wielkiego skupiska Mocy, z którego czarodzieje mogą czerpać, by się uleczać. Wiedziała, że to kłamstwo. Moc nie leżała w przestrzeni, lecz w umysłach, w przeciwnym razie zwykli ludzie mieliby do niej dostęp.
- Dobrze się czujesz? - spytał Elioen. Kiwnęła głową, próbując oszukać samą siebie. Świat zakołysał się pod jej nogami. - Może usiądziesz? Uzdrowiciele mówili, że już niedługo dojdziesz do siebie. W końcu ta wyspa...
- Wiem - westchnęła. Nie mogła mu powiedzieć, a tym samym wytłumaczyć, że jest mądrzejsza od setek wyuczonych Uzdrowicieli, ponieważ sama doświadczyła spotkania z Mocą. I przeżyła.
- Zaraz dojdziemy do stołówki, zjesz i wydobrzejesz - kontynuował brat.
Zauważyła go. Szedł przez bulwar w stronę części Zaklinaczy. Sięgnęła w głąb myśli, próbując sobie przypomnieć skąd zna jego twarz.
- Dasz radę iść? - usłyszała Elioena.
Dasz radę iść? Musimy się stąd zwijać.
- Gerald, ja... nie jestem głodna, pójdę już do pokoju.
Nie czekając na odpowiedź ruszyła za nim, sama nawet nie wiedziała czemu. Musiała się dowiedzieć, kim jest ten elf.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dziękuję za skomentowanie, bardzo to doceniam.