To się
musiało zdarzyć, pomyślał Isyan. Musiałem wylądować w gabinecie dyrektora…
Gdyby ktoś mu powiedział, że znajdzie się tu w
towarzystwie kujona, (który podobno był gejem) i dziewczyny, która nie
potrafiła pozbierać się emocjonalnie, przez co nie mówiła, nigdy by mu nie
uwierzył.
Aż do teraz.
Spojrzał na swoich towarzyszy. Leonard siedział
wyprostowany, jakby połknął kij. Prawie nie mrugał, wpatrzony w próżnię przed
sobą. Od czasu do czasu głośno przełykał ślinę. Netheid natomiast siedziała
przygarbiona, obserwując swoje buty
(albo grzywkę).
Isyan westchnął i odchylił się na krześle,
przytrzymując je wiązką magii, żeby się nie przewróciło. Próbował się
zrelaksować. Był prawie pewny, że po tym, co zrobili, zostaną wyrzuceni ze
szkoły. Po pierwsze wkroczyli na ziemię zakazaną, na którą tylko nieliczni
mieli wstęp. Najlepsi z najlepszych. Ludzie, których wiedza o smokach
przerastała wszechświat. Po drugie wkurzyli naprawdę potężne gadziska. I
„wkurzyli” było określeniem łagodnym. Prawdopodobnie jeszcze ich nie uspokoili.
Isyan domyślał się, że opiekunów smoków było jeszcze mniej niż osób
upoważnionych do wstępu na tamten poziom podziemi. Bo przecież nikt by nie
trzymał w odosobnieniu tych smoków
tak po prostu. Takie gatunki trzyma się w rezerwacie, pilnując by rozmnażały
się z ochotą i przedłużały swój gatunek, który jest na wyginięciu. Ta trójka
była trzymana w podziemiach specjalnie. Musiały być niebezpieczne… Nie. Nawet
niebezpieczne osobniki trzyma się w rezerwatach. To nie one były niebezpieczne.
Ich Jeźdźcy. Kimkolwiek oni byli, ASM
trzymała ich smoki jak najdalej nich. Kolejny z licznych sekretów Wyspy. I to
by było po trzecie: widzieli coś, co nie było przeznaczone dla ich oczu.
A poza tym wszystkim wściekły Areffal mówiący: Widać,
Nemesember, że znudziło ci się wykradanie smoków po nocach z pięcioma
przecinkami między wyrazami na pewno nie wróżyło nic dobrego. Skoro on
wiedział, to pewnie już wszyscy, a jak protektor smoków powiedziała, ona sama
wyrzuci tego, kto odważył się wybrać na przejażdżkę smokiem nad Wisłę. Cóż,
nawet najlepszym może się zdarzyć wpadka.
Isyan wyprostował się na krześle. Drewniane nóżki z
hukiem opadły na kafelki. Netheid podniosła głowę i spojrzała na niego zza
grzywki.
Owszem, Areffal był zły, kiedy ich znalazł, lecz w
jego oczach kryło się coś jeszcze. I to nie był strach przed wyrzuceniem z
pracy. Idąc tuż za nim, Isyan widział to coś za każdym razem, gdy opiekun
spoglądał na nich przez ramię. Z jaskiń z zagrodami poprowadził ich w korytarze
pod ziemią. Wejście było ukryte. Za nim panowała niemal całkowita ciemność,
oświetlona jedynie przez niewielkie błękitne ogniki. Bardziej służyły jako
wyznaczanie drogi niż oświetlenie. Elf nie dziwił się temu. Jego czułe uszy
słyszały ciche posapywania i skrzeki, jakby coś czaiło się w ciemności.
Najwidoczniej ASM trzymało nie tylko zagrożone gatunki smoków, lecz także inne
zwierzęta przydatne w boju. Kolejny sekret, o którym nie powinni wiedzieć.
Poczuł palący żar
w gardle. Zakrztusił się i, mimo że w gabinecie było ponad dwadzieścia stopni,
jego oddech natychmiast zmienił się w kłębek pary. Netheid odskoczyła
przerażona, przewracając krzesło. Leonard między nimi siedział niczym
zahipnotyzowany, wciąż wpatrując się w jeden punkt. Jego wzrok był nieobecny.
- Przepraszam,
jakoś mi się… odbiło?
Dopiero teraz
uświadomił sobie, co właściwie się stało między zagrodami.
Nie mógł utrzymać
tarczy. Jego dłonie zamarzały pod lodowym oddechem smoka. Cofnął się o krok,
próbując znaleźć się jak najbliżej ognia. Wpadł na Netheid i stracił
koncentrację. Tarcza się rozpadła. Jej ostatnie złote iskry zabłysły słabo i
zgasły. Zamarł przerażony.
Netheid zareagowała w ostatniej chwili,
rozszerzając swoją tarczę. Jej dłonie się trzęsły, z nosa leciała krew. Leonard
krzyknął za ich plecami.
Šūdas, nie damy rady, pomyślał Isyan. Powinien
złapać Netheid i uciekać. Z drugiej strony... miałby wyrzuty sumienia, gdyby
zostawił Leonarda na pewną śmierć.
Spojrzał na ognistego smoka (smoczycę, poprawił się w myślach). Spojrzał prosto w (ogień) jej oczy. Coś nim szarpnęło. O
mało nie upadł, resztkami sił utrzymywał się na nogach. Smok ryknął wściekle,
Isyan krzyknął. Coś trzymało jego umysł w uścisku, a z drugiej czuł, że to on
zaciska na tym swoją wolę. Zaparł się mocniej, machając (skrzydłami) rękami, choć jego ramiona pozostały w spoczynku.
Temperatura jego ciała skoczyła gwałtownie w górę. Czuł, że wszystko pod skórą
mu płonie żywym ogniem. Smok miotał się w swojej klatce, rycząc coraz głośniej
i głośniej. Isyan upadł na kolana i wrzeszczał. Nie potrafił tego znieść. Ucisk
na jego umyśle narastał. Czuł, że to już koniec…
Jego mama
kucnęła tuż przed nim. W jej oczach jawił się gniew.
- I co? -
spytała - Tak po prostu się poddasz? Jaki z ciebie Nemesember?
Zdał sobie sprawę z tego, że siedzi z szeroko
otwartymi ustami, wpatrując się w Netheid. Miał ogień w sobie, był ogniem. I udało mu się… udało mu się
ujarzmić smoka…
Dziewczyna miała przeraźliwie zimną dłoń. Wyczuwał
to nawet przez bluzę.
- C-co? – wychrypiał, potrząsając głową i odpędzając resztki wspomnienia.
Netheid wskazała na Leonarda. Jego twarz miała niezdrowy zielonawy odcień – ej,
gościu, dobrze się czujesz? Będziesz rzygał?
Leonard po raz pierwszy odkąd wylądowali w
gabinecie, wykonał jakikolwiek ruch.
Odwrócił twarz w stronę Isyana. Oczy miał półprzymknięte. Poruszył ustami, lecz
nic nie powiedział.
- Ale nie na mnie! – Isyan odskoczył z krzesłem i
znalazł się obok Netheid. Jej obecność sprawiła, że każdy jego oddech zamieniał
się w kłębek pary. Elf ponownie otworzył usta. Rany, ona też to zrobiła! Udało
jej się połączyć z tym lodowym. A skoro ona to i…
Leonard nabrał powietrza i wyszeptał:
- Byłem ciemnością…
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dziękuję za skomentowanie, bardzo to doceniam.